Część czternasta

157 5 0
                                    

Wyprowadzają mnie z lochu, oczy razi blask słońca.

***

— Musimy być gotowi na niemiłe przywitanie — zaczęłam, stojąc na mostku kapitańskim, kilka chwil przed przybiciem do brzegu. — Z pewnością nie dadzą łatwo zdobyć pałacu, o oddaniu władzy nie wspominając. Jednak razem damy radę! — Wyrzuciłam pięść w górę, co powtórzyli zgromadzeni na pokładzie, wtórując moim słowom okrzykiem. — Czeka nas walka, ale w szczytnym celu. Przejmiemy wyspę, zrobimy z niej swój przyczółek. Zmieciemy Templariuszy z Amy, następni będą ci na Starym Kontynencie! — Piraci powtórzyli ryk, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.

   Piraci zostali chwilowo zmuszeni do zmiany profesji, ale nie skarżyli się. Zeszłam z mostku, zostawiając Connora za sterem. Stanęłam na dziobie statku, obserwowałam powiększający się port. Jeszcze ze statku zobaczyłam zmianę. Na maszcie pałacu powiewała czerwona chorągiew. Gdy przybiliśmy do zatoki, kilku mężczyzn odebrało cumy. Coś mi nie pasowało. Czyżby wzięli nas za kupców? To było nawet na rękę, przynajmniej początkowo. Zeszłam po trapie na czele kompanów, uważnie rozglądałam się za strażnikami. Edward, Aaron i Azize szli za mną. Kobieta trzymała się blisko Adelajdy, z którą zdążyła się zaprzyjaźnić. Cieszyłam się, że moja siostra dość dobrze odnalazła się w nowej sytuacji.

   Nagle ludzie chodzący po porcie rozstąpili się, robiąc komuś miejsce. W naszą stronę szła trójka zakapturzonych osób. Białe szaty spinały szerokie, skórzane pasy, u ich boków wisiały miecze ze zdobnymi w orły rękojeściami. Wyprostowałam się, rozpoznając nadchodzących. Zatrzymali się w odległości dwóch metrów od nas, ale doskonale widziałam ich twarze, kiedy zdjęli kaptury. Na przodzie stał Samuel, starszy o trzy lata, widocznie doświadczony. Jego twarz zmieniła blizna, która przeszywała policzek od prawego ucha, przez kącik ust aż do środka brody. Musiała być następstwem okropnej rany. Za nim stał Horacy. Byk zapuścił brodę. Gęsta, czarna szczecina, tak jak blizna u Pająka, dodawała mu lat i nieznacznie odcinała go od buntowniczego nastolatka z początku naszej przygody. Jack najmniej się zmienił. Blond włosy jak zawsze miał w nieładzie, chociaż tym razem starał się je jakkolwiek zaczesać. Trójka starych przyjaciół równocześnie przyłożyła prawe pięści do serc i ukłonili się. Odpowiedziałam tym samym gestem.

— Witamy z powrotem na wyspie — powiedział Samuel, podchodząc i obejmując mnie na powitanie. — Nasi informatorzy donieśli o zbliżającej się Kawce, na której czele podobno stoisz.

— Dobrych macie informatorów — powiedziałam, odsuwając się od niego i witając pozostałą dwójkę. — Jak widzę, coś się zmieniło.

— Tak — odparł Byk. — Przeprowadziliśmy rebelię. Będzie już półtora roku, nawet więcej. Pałac stał się naszą obecną siedzibą, zaraz znajdziemy dla was kwatery.

— Dobrze. Jeżeli moja komnata jest niezagospodarowana, to właśnie tam się wcisnę — powiedziałam, po czym dodałam beznamiętnym tonem. — Co stało się z poprzednimi rządzącymi? Mam nadzieję, że są już martwi.

— Nie — odchrząknął Jack. — Wiedzieliśmy, że prędzej czy później wrócisz. Decyzję zostawiliśmy tobie, przecież to twoja rodzina.

   Poczułam rosnącą adrenalinę, moje pięści zacisnęły się automatycznie. Mój umysł od razu przetworzył kolejne informacje, podejmując odpowiednie decyzje. Odwróciłam się w stronę ojca:

— Edward, zajmij się statkiem, nasze rzeczy mają znaleźć się w pałacu do wieczora. Azize — kobieta spojrzała na mnie, rozumiejąc, że mój nastrój się zmienił — pomożesz Adi przy Danae. Aaron, ty pomóż ojcu. Niech Connor i reszta załogi znajdzie dla siebie miejsce — odwróciłam się do przyjaciół. — A wy macie mnie natychmiast zaprowadzić do nich. Ta dwójka musi zginąć.

Nothing Is True, Everything Is Permitted [ZAKOŃCZONE]Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon