Część trzecia

290 14 0
                                    

Wiem, gdzie mnie prowadzą.

***

   Stałam u progu budynku, w którym niespełna dwa dni wcześniej zamordowałam czterech dorosłych mężczyzn. Nie myślałam, że tak szybko tu wrócę, ale sytuacja wymogła to na mnie. Obok stał mój brat, wydając jeszcze kilka rozkazów dla dowódcy dziennej zmiany. Przyrodni brat, ciągle poprawiałam się w myślach. Zazwyczaj traktował mnie jak podrzutka, ale okoliczności zmusiły go do współpracy ze mną, co zakrawało na niemały absurd. Według planu miałam mu pomóc w rekonstrukcji włamania, którego sama byłam sprawcą. Oczywiście nie mógł tego wiedzieć, a ja nie mogłam się z tym zdradzić, wtedy z pewnością zawisłabym na stryczku, prawdopodobnie zabierając na szafot także przyjaciół. Zważywszy na to, zmobilizowałam swoje wszelkie pokłady gry aktorskiej i zabrałam się do zadania. Najpierw rozejrzałam się po okolicy, głównie po uliczkach wkoło składu. Udawałam bardzo przejętą tym, co robiłam i chyba wychodziło mi to naturalnie, bo Henry nie wyczuł blefu. Kilka razy wspięłam się na dachy, które od dołu wydawały się idealne, chociaż w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Chciałam w ten sposób zmylić brata. W końcu dotarłam do właściwego dachu, ale zrobiłam to na tyle późno, że próby mogły być zbyt niebezpieczne. Albo nierzetelne, jak to wtedy stwierdził mój brat, chociaż sam wcześniej wspominał, że napadu dokonano nocą. Pewnie nie chciało mu przejść przez gardło, że mimo naszych napiętych relacji nie chciał, abym coś sobie zrobiła. Wróciliśmy więc do pałacu, a ja zaszyłam się w swojej komnacie.

   W nocy znów nie mogłam zasnąć, chociaż tym razem nie znałam powodu bezsenności. Z nudów wykonałam kolejny szkic, a potem przez długi czas wpatrywałam się w widok za oknem. W końcu zapadłam w krótką drzemkę, która niestety skończyła się przed świtem. Niewyspana, wyszłam się przygotować. Kiedy wróciłam z łaźni, okazało się na tyle późno, że śniadanie jadłam w drodze do jaskini, gdzie umówiłam się z przyjaciółmi. Przeprosiłam ich za małe spóźnienie, po czym przeszliśmy do ćwiczeń. Tym razem trening trwał krócej, miałam jeszcze coś do zrobienia.

   Kiedy skończyliśmy, wróciłam do siebie w mój ulubiony sposób – skacząc po dachach. W rozpędzie udało mi się tak doskoczyć, że złapałam się blanek. Krawędź była chropowata, co zapewniło mi stabilny chwyt, dlatego bez większych problemów wdrapałam się na mur. Natknęłam się na zaskoczonego strażnika, któremu posłałam słodki uśmiech i pobiegłam dalej. Wdrapałam się schodami do swojej komnaty i od razu wyjęłam szkice. Nie znałam się na szyciu, wykonane przeze mnie prace były więc niezbyt adekwatne do tego, co chciałam na nich pokazać. Mimo to wzięłam je i poszłam do krawca. Otworzył mi jego syn, jak zawsze serdecznie uśmiechnięty.

— Witam madonna i całuję rączki — przywitał mnie. — W czym możemy służyć?

— Chciałam rozmawiać z twoją matką, panią Smith — odparłam, nie patrząc na niego, tylko w stronę schodów. — Jest może w domu?

— Tak, zaprowadzę — zaproponował, ale już go wyminęłam i poszłam na górę.

   Krawiec był dobry w swoim fachu, ale często niedyskretny, z tego względu wolałam współpracę z jego żoną. Kobieta także pięknie szyła, nie raz wykazała dyskrecję i lojalność, a do tego pamiętała, co zrobiłam dla jej siostrzeńca – a mojego przyjaciela – Jack'a. Gdy tylko weszłam, kobieta od razu podniosła głowę znad zagniatanego ciasta. Uśmiechnęła się ciepło, wręcz matczynie, i powiedziała:

— Witam, panienko Shadow. Czy mogłaby panienka chwilę zaczekać?

— Oczywiście, pani Smith — odparłam, uśmiechając się.— Przy okazji rozłożę już szkice.

Nothing Is True, Everything Is Permitted [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now