Część siódma

211 9 0
                                    

Służyłam wiernie i lojalnie.

***

   Ocknęłam się w półmroku pomieszczenia. Wszystko kołysało się miarowo, świat nabierał powoli ostrości. Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jestem i co powoduje kołysanie, ale wszystkie wspomnienia wróciły jedną falą. Atak na egzekutorów, walka, ucieczka, postrzał. Poruszyłam się i mimowolnie wydałam z siebie cichy jęk bólu, spowodowany gwałtownym ruchem ranionej ręki. W półmroku usłyszałam głos przyjaciela. Sądząc po pogłosie, siedział nieopodal pryczy, ale poza zasięgiem mojego wzroku:

— Spokojnie Shadow. — Podszedł do mnie i podał mi dłoń. — Powoli usiądź.

    Złapałam go zdrową ręką i podniosłam się, zwieszając nogi z posłania. Moje oczy wreszcie przyzwyczaiły się do wpadających przez okno ostatnich promieni słońca, barwiących niebo na czerwono-pomarańczowy kolor. Aaron patrzył na mnie z troską, ale w końcu uśmiechnął się.

— Nastraszyłaś nas — powiedział. — Przez to, że podczas walki ochlapałaś płaszcz czyjąś posoką, myślałem, że dostałaś w klatkę.

— Nie tak łatwo mnie zabić, pamiętaj o tym — odparłam z lekkim uśmiechem.

   Mówiąc to, zorientowałam się, że w kajucie był ktoś jeszcze. Na środku pomieszczenia stał masywny stół, obok którego siedział Edward. Przypatrywał się nam, rozwalony na krześle. Nogi wyciągnął na całą ich długość i skrzyżował w kostkach. Jedną rękę oparł o blat i, jakby w zamyśleniu, trącał raz po raz karwasz ukrytego ostrza. Na blacie leżały też inne rzeczy – obie mapy i notesy, miecze, sztylety, dwa pistolety. Wszystko to należało do mnie i mojego brata. Poruszyłam zranioną, ale opatrzoną ręką. Bolało, jednak nie wydawało mi się, żeby postrzał wyrządził jakieś większe szkody.

— Jak długo byłam nieprzytomna? — spytałam, utkwiwszy wzrok w ukrytym ostrzu, leżącym tak daleko ode mnie. Bez niego czułam się niemal jak naga.

— Może z godzinę — odparł ciemnowłosy chłopak. — Zdążyliśmy wypłynąć na pełne morze.

   Na chwilę zapadła cisza, trochę niezręczna, ale o dziwo przyjemna. Żadne z nas nie spieszyło się z jej przerwaniem, prawdopodobnie dlatego, że sytuacja nie należała do łatwych. Jakże by mogła? Aaron znał Edwarda, ale żaden z nich nigdy nie myślał o tym, żeby chłopak dołączył do załogi. To rzemiosło niosło za sobą tak wielkie ryzyko, że Edward nie chciał go podejmować. Ja weszłam w to wszystko nagle, nie wiedząc praktycznie nic na temat mężczyzny, którego powinnam nazywać ojcem. Korsarz musiał oswoić się z myślą, że w obecnych okolicznościach nie było mowy o tym, że spokojnie wysadzi nas gdzieś na lądzie i pozbędzie problemu. W końcu pirat zdecydował się zabrać głos, chociaż zrobił to niepewnie.

— Dziękuję — zaczął. — Connor i Aaron opowiedzieli mi, co zrobiłaś. Jestem pod wrażeniem, że większość planu ułożyłaś sama. — Wstał i zaczął powoli iść w stronę pryczy. — Naprawdę nie wiem, jak udało się wam utrzymać załogę w ryzach przez dwa tygodnie i podczas samego przedsięwzięcia. — Usiadł obok mnie i po chwili wahania objął delikatnie ramieniem, uśmiechając się. — Zawdzięczam wam życie.

   Spojrzałam na niego, w pierwszej chwili rozważając strącenie jego ręki. Nie zrobiłam tego jednak, bo o dziwo gest ten sprawił, że poczułam bijące od mężczyzny ciepło, jakiego nigdy nie zaznałam od gubernatora. Spotkałam Edwarda drugi raz w życiu, a on traktował mnie cieplej niż człowiek, którego przez szesnaście lat nazywałam ojcem. Gdy prześlizgnęłam po nim wzrokiem, zauważyłam na jego ręce ukryte ostrze, które wykradliśmy od tamtego urzędnika. Skóra była już wytarta, broń wyglądała na kilka lat starszą niż nasze sztuki, ale nie dało się go pomylić z żadną inną bronią. Zebrałam rozbiegane myśli i odezwałam się:

Nothing Is True, Everything Is Permitted [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now