OvaSeries no.9!

680 34 1
                                    

Laura

-CO MY TU JESZCZE ROBIMY! -wybuchnęłam. Dziwnym trafem jeszcze przed chwilą nie wierzyłam w istnienie wilkołaków, a teraz wierzyłam temu samemu człowiekowi kiedy mówi że jego brat właśnie umiera. -Zabierz mnie do niego! TERAZ -zerwałam się na równe nogi. Naurus również podniósł się i bez słowa otworzył mi drzwi. Wyglądał jakby nie był pewien czy mnie zabrać do Naraela i myślę że nie brał w tych przemyśleniach pod uwagę że idę boso w swojej balowej sukni. 

Ale nie to było teraz ważne. Chrzaniły mnie informacje o wilkołakach, myśl że jestem w całkowicie nieznajomym miejscu z nieznajomymi ludźmi a ostatni tydzień spędziłam na trzęseniu się i pokrzykiwaniu ze strachu. 

Jedyne co krążyło mi po głowie, to że w jakiś posób Narael do mnie należy, jest częścią mnie... i właśnie mogę go tracić.

W pewnym momencie dystyngowany korytarz skończył się, a zaczął las. Wtedy wyprzedziłam Naurusa i pognałam przed siebie. Jedyne o czym myślałam to o nim.

Jego hipnotyzujące oczy, jego sposób bycia nakreślony twardą kreską pewności siebie. To z jaką determinacją patrzył na mnie gdy podczas pamiętnego balu padło pytanie o cenę jego przysługi. 

Jego spokojny głos gdy tłumaczył mi że jestem bezpieczna. Jego ciepłe dłonie które delikatnie pocierały moje ramiona gdy siedziałam skulona w kącie. 

Jego wzrok pełen zrezygnowania gdy przyszedł powiedzieć że musi wyjechać. 

Naurus rzucił że będzie w pobliżu zabezpieczać sytuację, a ja nawet nie patrząc na niego przedzierałam się przez zamszone pnie i korzenie, paprocie i niskie krzaczki, by finalnie wypatrzeć postać na kolanach. 

-Nie -wychrypiał gdy byłam już blisko. Jego mięśnie były napięte, pomiędzy leśnym gąszczem wyglądał jak bestia gotowa rzucić się do ataku. Zatrzymałam się więc posłusznie czekając co powie dalej. Czułam że jeszcze ma, choć niepewną, kontrolę nad sobą i każdy źle podjęty krok może zaszkodzić zarówno mnie jak i jemu.

-Spokojnie. Przyszłam tu sama -powiedziałam cicho kucając. -Jestem już spokojna, bezpieczna...

-Odejdź. Wtedy będziesz bezpieczna -warknął zarzucając głową w bok. 

-A ty? Naraelu? -przeszłam na czworaki powoli zbliżając się do niego. To nie tak że starałam się zakraść. Doskonale zdawałam sobie sprawę że mnie słyszy i wie co robię. Po prostu wiedziałam że muszę zrobić to właśnie w ten sposób. On sam chciał mnie mieć blisko siebie, ale nie potrafił się przemóc by sięgnąć po mnie bo bał się. Samego siebie. 

Dokładniej, bał się tego co może mi zrobić, gdy już całkowicie straci kontrolę. Jego obawa powinna stanowić dla mnie dostateczne ostrzeżenie, ale ja po prostu czułam że jego obawy się nie spełnią. 

-Nie!

-Naraelu...

-Nie -jego głos słabł, ale nie dlatego że tracił kontrolę nad swoim ciałem. 

Jak dotąd mój talent dawał mi znać gdy ludzie których słucham kłamią. Wyczuwałam też ich intencje oraz to, czy są dobre czy złe. Przy Naraelu poczułam się tak, jakbym dostała do rąk otwartą księgę z dokładnymi opisami i obrazkami. 

Byłam absolutnie pewna że jest zmęczony, oraz że zawsze przykładał się do swoich obowiązków. Wypełniał je bez narzekań czy zastrzeżeń, w pełni zaufania i pokorze. Teraz, czuł się tak jakby jego życie dobiegało końca, albo... jakby za chwilę miał się wybudzić z koszmaru. 

-Narael -powiedziałam niemalże szeptem, gdy znalazłam się tuż za jego plecami. Jego ciało było całe spięte, na kolanach, niczym przegrany na placu boju, czekający aż ktoś zakończy jego życie. 

Zacisnęłam zęby ze współczucia. Być pomiędzy moimi rówieśnikami wzbudziło by to pogardę czy kpiny, ale prawda była taka, że przedemną klęczał symbol siły. Jak obraz ukruszonych filarów świata. Ostatniej nadziei znikającej w płomieniach... może płytka młodzież by tego nie zrozumiała, gdyby nie zobaczyłaby swojego idola i kogoś kogo uważają za niezłomnego siłacza  w łzach rozpaczy, lub obsraną ze strachu. 

Kimś takim był dla mnie Narael. Filarem mojego świata, ostatnia nadzieja, symbol siły...

-Już wszystko dobrze... teraz masz mnie -wyszeptałam cicho w myślach obejmując go w pasie. 

-...Lecz miast klingi przy gardle zastałem walkirię, która przed zabraniem mnie do upragnionej valhalli pozwoli mi znaleźć wytchnienie pomiędzy swoimi boskimi skrzydłami... pozwoli? -usłyszałam z tyłu głowy. Zaskoczyło mnie to na tyle, że dopiero po chwili zauważyłam że mężczyzna rozluźnił się i patrzył się na mnie znad ramienia. 

-Pozwoli... -wydukałam. 

Niestety, a może stety nie byłam na tyle silna by utrzymać ciężaru umięśnionego torsu Naraela i poleciałam na ściółkę. 

-Dziękuję... i proszę o wybaczenie -wymamrotał sennie przysłaniając oczy przedramieniem. -To było bezmyślne, wszystko w porządku? 

-Jestem cała, a co z tobą? -spytałam starając się nie skupiać na jego umięśnionym brzuchu. Jego mięśnie były wręcz nierealne. Choć oddychał spokojnie i byłam pewna że jest teraz zrelaksowany i senny, to mimo wszystko jego skóra była napięta w dotyku. Jakby jego mięśnie były swego rodzaju zbroją. 

-Wyczerpany... naprawdę zdążyłaś w ostatnim momencie. Przez to nie wiem już czy mam nazywać cię aniołem czy mym cudem? Może zbawieniem? -oboje przerwaliśmy tą radosną konwersację, gdy paprocie obok nas lekko zaszumiały.

-Zostawiam was tutaj. Myślę że oboje poradzicie sobie już bez mojej asysty -Naurus uśmiechnął się do nas, lekko skłonił i w następnej sekundzie rozpłynął się w powietrzu, z akompaniamentem porywistego wiatru.

-Pobiegł... Naurus, jak zawsze. Gdy jest szczęśliwy daje się ponieść i biega jak opętany -zaśmiał się gardłowo, na co zacisnęłam dłonie w pięści, czując drgania jego mięśni. 

Psaj(E)choWhere stories live. Discover now