OvaSeries no.7!

743 36 1
                                    

Echo

Bałem się. Nie. Byłem przerażony.

Od wielu lat nie czułem czegoś takiego. Nie tak dawno również się bałem. Trochę śmierci, trochę o Lynn, Cezara i Darię, ale nie byłem w tym sam. Teraz... czułem się całkowicie opuszczony. Lynn była jakby za ścianą... jej optymizm całkowicie do mnie nie trafiał. Cezar spuszczał wzrok za każdym razem gdy ze mną rozmawiał. Daria całkowicie mnie unikała, a wataha patrzyła na mnie z niedowierzaniem, strachem... dystansem. 

W "Norze" mogłem spotkać swojego ojca... Może nawet i matkę. Na pewno siedzi tam nie jeden cholernie silny wilk, a ten najmocniejszy chce mnie widzieć. Chrzani mnie ten zaszczyt. Nie chciałem tej całej podróży, myśli że mogę odzyskać rodzinę, tylko po to by stracić coś o co walczyłem

O Lynn i o watahę. 

MOJĄ watahę.

Jestem gotowy osobiście napluć w twarz Alfie alf byleby tylko puścił mnie do mojej rodziny. Chrzani mnie to co o mnie sądzą. 

"Przeoczone szczenię"; "Zagubiony brat"

No i zajebiście. Z tym że sam się nie zgubiłem. Jako niemowlę trudno raczej ruszyć mi się z miejsca, a tym bardziej zniknąć bez śladu... 

Ale sam się odnalazłem. Odnalazłem brata, moją miłość. Wywalczyłem w honorowym pojedynku rodzinę. 

Skoro stara rodzinka nie potrafiła o mnie zadbać, jakim prawem chce mnie odebrać tej o którą sam chce zadbać? 

... I takim wewnętrznym monologiem starałem się strach zmienić w siłę. 

Z marnym skutkiem. Wiedziałem że jak Alfa alf warknie że mam siedzieć na dupie w tej całej wspaniałem "Norze" to usiądę i nic nie będzie mogło mnie ruszyć, za wyjątkiem jego rozkazu. 

Ta bezradność przerażała mnie najbardziej, choć właśniecie oprócz niej było coś gorszego.

Separacja z Lynn. Jest młodym wilkiem i najwyraźniej nie zniosła napięcia.

Odleciała w swoje fantazje... widzi więcej kolorów, śmieje się jak głupia do sera patrząc w chmury i rozmawia z całą naturą. Z każdym napotkanym kwiatkiem. Nocami z kolei przytula się do mnie jak do wału ułożonego z kołdry. Jakbym był tylko pluszakiem, przytulanką. 

Nie mam jej tego za złe... gdyby napięcie i wściekłość Ducha który nas prowadził była mniejsza... to może byłaby podenerwowana jak i ja, i przynajmniej nie byłbym w tym gównie sam... Niestety... napięcie ją przerosło...

-Jesteśmy na miejscu -warknął wściekle Narael stając przed jaskinią, której koniec mogłem już ujrzeć od wejścia. -Do środka -przełknąłem ślinę. Nie chciałem się z nim spierać w obecnym stanie.

-Ja pierwsza! -zaświergotała Lynn i dała susa do jaskini i... zniknęła. 

Rzadno z nas prócz Naraela nie wiedziało że tam jest dół. Usłyszałem krzyk i upadek. 

-Lynn! -wrzasnąłem rzucając się za nią.

-Psia krew -zaklął prastary zagradzając mi drogę. -Idę oświetlić wam drogę. -rzucił przez ramię znikając w jarze, a ja poczułem oskarżycielskie wzroki na plecach. Nawet chorą Ma'er nie potrafię się zaopiekować. Straciłam cały swój autorytet. Bezpowrotnie...

Teumor

Już od rana oczekiwałe na wilki z watahy "Echo Connora". Echo... imię bez "r"...

"rrrr... RRRR! Dlaczego w każdym z naszych imion musi być ta krrretyńska litera! Przyrzekam! Mój potomek nie będzie kontynuował tego nonsensu!" 

Uśmiechnąłem się pod nosem wspominając słowa starego przyjaciela. Erew był buntownikiem, a jednocześnie esencją wilka. Nieokiełznany, niepodległy, waleczny, szlachetny i dumny. Na równi ze mną, a czasami mam nawet wrażenie że sprawował razem ze mną rządy... wiecznie wściekły i zmęczony, a jednak pierwszy do rozłączania młodzików i dyscyplinowania ich... 

Z rozmyślań wyrwał mnie znajomy huk i krzyk. 

-No chyba nie... Laura? -wydukałem zrywając się i jednocześnie sięgając do Ma'er. Była bezpieczna, więc mogłem to wytłumaczyć tylko w jeden sposób.

Przybyli. 

Niezwłocznie udałem się do Wejścia. Lubiłem to miejsce również nazywać Progiem, choć rzeczywiście była to potężna sala, która obecnie pomieściła całą goszczoną przeze mnie watahę. 

Wszystkie pary oczu skierowane były na mnie. Strach zmieszany z podziwem i zachwytem. Powoli testowałem wszystkie spojrzenia szukając tego jednego. Rodzimego a może nawet i znajomego...

Na czele stał wysoki młodzieniec z nieprzytomną i ranną dziewczyną w ramionach.

Po minucie zamknąłem oczy. Nie widziałem nic. Nie chcąc dłużej stresować dziatwy musiałem wywałoć słownie "wybrańca losu".

-Echo Connor -rzuciłem, mój głos odbił się od ścian, oddechy zostały wstrzymane i pomimo naprawdę puszystych dywanów mój słuch odebrał jeden krok w przód.

-Wezwałeś mnie -głos pełen goryczy i ukrytej złości. Otworzyłem oczy by móc wreszcie skonfrontować nasze spojrzenia. 

Dwójka oczu. Pełne obawy, bezsilnej złości, oskarżenia i zmęczenia... może i smutku...

Tak. Podobne. 

-Za mną -powiedziałem cicho odwracając się plecami i ruszając do Jamy pamięci. Musiałem zobaczyć jego portret. Rozdrapać stare rany... 

-Erew niech cię psia krew -zakląłem pod nosem. 

Psaj(E)choWhere stories live. Discover now