Rozdział 38

5.3K 284 9
                                    

Gdy Nathan skończył wszystkie czynności, które były jego priorytetem, poszliśmy do naszego pokoju godzinę przed zdarzeniem.
Nie powiem- zaczynałam być nerwowa i obawiać się nie tylko o Nathana, a także o całą watahę.
Mimo to, że Nathan jest alfą bałam sie, że dziś go stracę. Przecież nie jest nieśmiertelny, a wszystko jest w tym momencie możliwe.

-Nathan, obiecaj mi, że wrócisz cały i zdrowy- powiedziałam, kładąc sie na jego brzuchu.

-Nie mogę ci tego obiecać, Rose- odparł z grymasem- ale postaram się- uśmiechnął się.

-Mój ojciec jest naprawde dobry. Ale, gdy strzela ma taki typowy odruch, że zwykle się waha i drapie po nadgarstku przed strzałem, także zwracaj uwagę na jego odruchy-stwierdziłam.

-A co, jakby po prostu go swędział nadgarstek?- zaproponował.

-To ja już nic nie poradzę- zaśmiałam się- chciałabym z tobą tam pójść...- mruknęłam ze smutkiem.

-Nie możesz, Rose- przekręcił oczami.

-Przecież wiem- prychnęłam- będziesz ostrożny?

-Powtarzasz się.

-Bo chcę być pewna, że cię nie stracę we własne, pieprzone urodziny- warknęłam. Czemu on musi mi psuć osiemnastkę próbując zabić mi chłopaka? Naprawdę, to już jest okropne- zatłukłabym go własnymi rękoma.

-Zrobię to z chęcią za ciebie. Nie będzie groził, ani tobie, ani mojemu stadu.

...

-Rose,ja muszę się zbierać...- jęknął czarnowłosy, opleciony moimi ramionami dookoła niego.

-Ale ja nie chcę cię wystawiać na śmierć- szlochnęłam w jego czarną, luźną koszulkę.

-Ty mnie nie wystawiasz, sam się tego podjąłem ze względu na nasze bezpieczeństwo i wilkołaków- westchnął, oddając mi uścisk.

-Ale te wszystkie nieszczęścia spadły na ciebie tylko i wyłącznie przeze mnie- mruknęłam zła na siebie. Sama prawda. Gdyby nie to, że ja pojawiłam się w życiu Nathana, to nie miałby tych wszystkich problemów, które przyszły wraz ze mną.

-Nie obwiniaj się za wszystko, to ja chciałem cię odnaleźć, więc to też moja wina- dodał.

Zerknęłam do góry, by spojrzeć w jego szczere, niewinne, złote oczy, które mogę zobaczyć już ostatni raz.

-Ja...Nathan...- zaczęłam szlochać z myślą, że już nigdy więcej możemy się nie zobaczyć, jednak moje słowa przerwało mi soczyste wbicie się w moje usta...tego mi brakowało.

Nie rozumiem siebie, dlaczego wszystko u mnie sprowadza się do śmierci, jakby to było jedyne wyjście. Przecież...jeszcze wszystko może się udać, Nathan może wrócić cały i zdrowy tak samo jak wilki. Powinnam go wspierać, a nie rozważać jego śmierć, jestem okropna.

-Nie, Rose- warknął groźnie złotooki- nie jesteś okropna. Każdy by zaczął się obawiać, że w każdym momencie można zginąć. Samo to, że ze mną tu jesteś liczy się jako wspieranie mnie, kiedy mogłabyś na luzie teraz sobie stąd wyjść. Przestań tak myśleć, bo zaczynasz mnie tym drażnić- zmarszczył brwi.

-Przepraszam...- fuknęłam, kierując wzrok z jego złotych oczu na moje skarpetki.

-Przestań się o wszystko obwiniać- mruknął, opierając swoje czoło o moje, wbijając swój wzrok w moje oczy.

Nagle poczułam delikatne mrowinie w poszczególnych częściach ciała, jakby coś rozpłynęło mi się w krwi po cały moim ciele. Coś... Niezwykłego.

Zignorowałam te uczucie pod pretekstem, że po prostu się zachwyciłam widokiem z bliska oczu Nathana, w których jakby stanął nagle płomień ze złota i wbiłam się w jego malinowe, pełne usta.

...

-Rose, teraz już naprawdę muszę iść. Podobno Jason widział twojego ojca z tymi ludźmi niedaleko. Muszę się już zbierać, bo mogą w każdej chwili nas zaatakować- wyjaśnił czarnowłosy, wstając z łóżka- pamiętaj o swoim życzeniu urodzinowym- uśmiechnął się szeroko.

-Będę je trzymać na odpowiednią chwilę- odparłam, z niewilkim uśmiechem, wkradającym się na moją twarz, a po tych słowach chłopak złapał za klamkę.

-Kocham cię- powiedział czuło, stając w progu drzwi.



Kim Ty Jesteś? [[ZAKOŃCZONE]]Where stories live. Discover now