Epilog.

92 5 4
                                    

Wszystko zaczęło się od narodzin trojaczków, które dołączyły do nas w czerwcu. Rano Aaliyah wyczuła, że coś się zaczyna, szybko zawiozłem ją do szpitala, a w dwie godziny później, gdy moja narzeczona jeszcze dochodziła do siebie po narkozie, pielęgniarka potwierdziła mi, że zostałem tatą dla dwóch, ślicznych córeczek i jednego synka.

W chwili, gdy zobaczyłem je po raz pierwszy, poczułem się tak szczęśliwy, jak nigdy dotąd. To były moje maluchy. Te wyczekane, wymarzone przez Liyah... Choć kompletnie niespodziewane, i tak kochałem je całym sercem od momentu, gdy się o nich dowiedziałem.

Wziąłem na ręce obie dziewczynki. Zauważyłem, że jedna ma znamię w kształcie okrągłej, brązowej plamki na brzuszku. Poza tym jednym szczegółem były dokładnie takie same.

Pielęgniarka wzięła w ręce mojego synka i powiedziała, że możemy iść zanieść je, żeby były już przy mamie. Tak uczyniliśmy.

Aaliyah już siedziała na łóżku. Wyglądała na bardzo słabą, ale na sam widok dzieciaków przepięknie się uśmiechnęła. Wyciągnęła ręce, żebym mógł dać jej jedną z dziewczynek. W moje ramiona za to trafił chłopiec.

– Są najpiękniejsze na świecie – szepnęła, a w jej głosie usłyszałem, że z trudem hamuje łzy. – O, malutka, a co to? – dodała, gdy kocyk się rozwinął, odsłaniając znamię.

– Tylko ona takie ma. Druga dziewczynka nie ma takiej kropeczki.

– Świetnie, nie będziemy ich mylić...

– To jakie imiona wybrali państwo dla pociech? – przerwała pielęgniarka.

– Ta ślicznotka to Jean Jenna – zadecydowała Ally. – A ta druga kruszynka to Amanda Lauren...

– Z kolei dla tego małego kawalera wybraliśmy imię Lukas Matthew – dodałem, spoglądając na synka.

– Piękne imiona – uśmiechnęła się kobieta. – Gratuluję państwu tak licznej gromadki i życzę duuużo cierpliwości. Jeszcze tylko oby maleństwa były zdrowe, bo to najważniejsze.

To mówiąc, kobieta wyszła, zostawiając mnie i Ally z naszymi dzieciakami. Aaliyah lekko przytuliła do siebie Jeannie. Ja ostrożnie odłożyłem pozostałą dwójkę do łóżeczek i złożyłem pocałunek na czole narzeczonej. Krucha, drobna i delikatna istota, która do tej pory wydawała mi się dziecinna, nieporadna i urocza, jak mała dziewczynka. A okazała się być tak silna, że urodziła trójkę dzieci. Moich dzieci.

– Jesteś niesamowita, kochana – uśmiechnąłem się, gdy Liyah oddawała mi małą Jeannie, a sama wzięła Lukasa.

– Tych maleństw jest tyle, że nie wiadomo, kogo tulić – zażartowała dziewczyna. – Jejku. Teraz zapomnimy, co to spokój albo chwila dla siebie.

– Chwilowo. Zobaczysz. Ani się obejrzymy, a będą już duże...

– Chyba, że wpadniemy na pomysł posiadania kolejnych maluchów, a wtedy na spokój poczekamy nieco dłużej...

– A wiesz, Ally? Nie miałbym nic przeciwko temu. Zobaczymy sami, jak się to potoczy...

Odpowiedziała mi uroczym uśmiechem.

Tego samego dnia do szpitala zajrzeli Noah z Jen, chcąc poznać nasze maleństwa. Jennie właściwie bardziej skupiła się na Ally i wypytywaniu, czy wszystko w porządku.

Z kolei jej brat podszedł do łóżeczek. Zatrzymał się przy małej Jeannie. Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem, jakby chciał wziąć ją na ręce. Pozwoliłem.

Bardzo delikatnie i powoli wziął na ręce moją córeczkę. Akurat słodko spała, ale przebudziła się, gdy poczuła, że ktoś ją trzyma. Otworzyła oczka.

Even In PainWhere stories live. Discover now