27. Państwo Tuck

68 4 0
                                    

Michael

W kilka dni później nadszedł dzień ślubu niejakiej panny Lauren James i wielce szanownego pana Matthew Tucka. Właściwie to przez to od rana nie mieliśmy okazji ich zobaczyć. Później też nie. Mieliśmy pod opieką cały ich dom i niesamowicie rezolutnego ośmiolatka. O ile Aaliyah nie wchodziła z nim w żadne dyskusje, tak ja naprawdę polubiłem tego dzieciaka i wszystko wskazywało na to, że z wzajemnością.

Mój czarny garnitur i piękna, czerwona suknia Aaliyah wisiały na wieszakach, w oczekiwaniu na popołudnie. To nam przypadł zaszczyt towarzyszenia naszym przyjaciołom w pierwszych chwilach ich wspólnego życia, co zresztą uważałem za bardzo miły gest z ich strony.

Osobiście raczej nie śpieszyło mi się do zaręczyn ani tym bardziej do ślubu z Ally. Oczywiście, kochałem ją całym sercem i nie wyobrażałem sobie życia bez niej, a i tak razem mieszkaliśmy... Ale nic nas ku temu nie goniło. Byliśmy młodzi. Nie zapowiadało się, jakobyśmy mieli mieć dziecko lub planowali je w najbliższym czasie. Typowo prawne kwestie też nas nie dotyczyły. To byłaby kwestia papierka i wspólnego nazwiska. No, i może ewentualnie radości rodziców i dziadków, że ten nieposłuszny dzieciak, z którego wychowaniem całe życie mieli problem, a który mając ledwo siedemnaście lat zdołał wyprowadzić się na swoje, w końcu poszedł po rozum do głowy i się ustatkował...

Albo i nie. Dziadkowie nigdy nie lubili "tych Francuzek", jak to zwykli nazywać Jean Jackson i jej młodszą córkę. Mamę krytykowali za przyjaźń z Jean, która miała szczególnie specyficzny sposób mówienia – bo oprócz silnego francuskiego akcentu, wplatała do rozmowy pojedyncze słówka po francusku. Z kolei mnie, za spędzanie czasu z jej córką. Drobna dziewczynka o nietypowej urodzie raczej nigdy nie zyskała ich sympatii. Rodzice, którzy swojego czasu czasem wpadali do mnie, wiedzieli, że "ta Francuzka" mieszka ze mną, straciła rodziców i – mało tego – jest poważnie chora. Na moją prośbę jednak nie przekazywali tego nikomu.

– Pomożesz mi z tą sukienką? – moje rozmyślania przerwała Liyah, patrząca na swoją sukienkę.

Spojrzałem na zegarek. Cóż. Właściwie faktycznie nadchodziła pora, żeby się przebierać.

– Jasne. Evann, bądź tak uprzejmy i wyjdź na moment – zwróciłem się do siedzącego na łóżku chłopca. Ten bez słowa wyszedł z pokoju.

Aaliyah podjechała możliwie najbliżej łóżka i samodzielnie przeniosła się z wózka na materac, na którym usiadła, podpierając się rękoma. Byłem z niej niesamowicie dumny, robiła coraz większe postępy.

Zdejmując jej koszulkę, złożyłem pocałunek na jej ramieniu. Usłyszałem jak chichocze. Wiedziałem, że lubiła takie niewinne buziaki.

Spojrzałem na nią. Na jej uroczej twarzyczce widniał uroczy uśmiech. Jak to niewiele potrzeba było, żeby sprawić jej radość...

Odwzajemniłem jej gest i ściągnąłem z wieszaka sukienkę, żeby założyć ją Liyah.

Nie widziałem wcześniej Ally w tej sukni. Wybierała ją razem z Lauren i Jenną, które miały nieco większe pojęcie o tym, co na takie okoliczności wybierają celebrytki, których na tym weselu faktycznie miało trochę być. I kupiły coś, co bez wątpienia mogło wyróżnić moją dziewczynę z tłumu.

Sukienka była czerwona, z połyskliwego materiału. Jej dół był prosty i sięgał do samej ziemi, zakrywając eleganckie buciki na niskim obcasie. Z kolei góra... I to właśnie zasługiwało na szczególną uwagę. Ramiona były właściwie odkryte, opadały na nie jedynie kawałki tiulu, złączone z przodu czymś na kształt broszki. Cała góra, stylizowana na gorset, była z czerwonej koronki, z gdzieniegdzie umiejscowionymi czerwonymi cyrkoniami. Liyah wyglądała w niej jak księżniczka.

Even In PainWhere stories live. Discover now