W mieszkaniu znów rozległ się dźwięk walenia pięścią o drzwi.

— Kk...to tam? — zapytałam niepewnie, podświadomie czekając na znajomy, męski głos.

Nie powinnam nawet tak myśleć.

— Mam rozumieć, że oczekiwałaś kogoś innego niż swojego szefa? — odparł pytaniem Jack.

Wypuściłam z ulgą powietrze z płuc. To tylko on.

Zabawne, nie znałam człowieka, a radowałam się, słysząc jego głos — dziwaczka.

— Jak już sobie przypomnisz, na jakiej zasadzie zgodziłem się, żebyś tu została, to zejdź łaskawie na dół, robota czeka.

Głos mężczyzny był chłodny i taki surowy, zdecydowanie inny od tonu Gerarda, jaki miałam okazje usłyszeć. Zaskakujące, nie poczułam się z tym źle, potrzebowałam oziębłego traktowania, musiałam czymś zając myśli, a Jack był idealnym rozwiązaniem. Nic tak nie zmobilizuje człowieka do działania jak praca. Szczególnie taka przy akompaniamencie nieczułego szefa. Tego potrzebowałam — przyznałam zadowolona.

***

Ubrana w nowe dresy, biały podkoszulek, przeklęte stringi oraz zadziwiająco wygodny stanik, wybiegłam z mieszkania, kierując się prosto w stronę baru. Zobaczyłam Jacka, przeglądającego się górze papierów. Mamrotał coś do siebie, jednak gdy tylko się zbliżyłam, skrzyżowaliśmy spojrzenia. Uśmiechnęłam się przyjaźnie, na co szef jedynie przewrócił oczami. Miło, słodki jak wiewiórka ze wścieklizną. Zapewne dla klientów jest równie czuły — pomyślałam z przekąsem. Mężczyzna wrócił uwagą na trzymany w dłoniach plik dokumentów.

— Nie toleruje spóźnień u pracowników — zakomunikował, nie odrywając spojrzenia od papierów. Wyglądał na spokojnego, może także lekko poirytowanego, ale głównie spokojnego. Z doświadczenia w gastronomii, oczekiwałam klasycznego darcia od przełożonego, a tutaj? Przykład oazy spokoju, wyciszony kwiat lotosu, wyhodowany przez samą grupę mnichów.

Niesamowite, a byłam pewna, że będę mieć do czynienia z furiatem.

— Nie masz nic do powiedzenia?

Otrząsnęłam się, uświadomiona, że nie odpowiedziałam na wcześniejszą uwagę.

— Tak szefie, to znaczy nie, nie mam nic do powiedzenia... to znaczy mam, chodzi mi o to, że... — słowotok zaatakował moje usta, paplałam jak najęta, a wystarczyło przytaknąć, idiotka. — Kurwa — szepnęłam.

Jack nie spojrzał na mnie, lecz zauważyłam, jak zdziwiony unosi brwi. Słyszał mnie?! Kurwa.

— Dla świętego spokoju, uznam, że ostatnie słowo było potwierdzeniem, że następnym razem będziesz na czas.

— Tak — odparłam, choć nie brzmiało to jak pytanie.

Z nerwów zaczęłam się pocić, najwidoczniej preferowałam, gdy na mnie krzyczeli. Ten wewnętrzny spokój u Jacka był o wiele bardziej przerażający. Jak dobrze, że przed wyjściem ogarnęłam pośpiesznie poranną toaletę, nie chce nawet myśleć, jakby zareagował na zapach alkoholu w moich oddechu. Zapewne wyczułby go już na schodach. Byłam bezpieczna, jeszcze.

Stałam w miejscu, czekając na dalsze wytyczne. Bałam się poruszyć przy nowym szefie, jeszcze by mnie skarcił za nieodpowiedni chód. Jack, widocznie wyczuł moją niepewność, niespodziewanie oderwał wzrok od papierów, a niebieskie tęczówki, spojrzały prosto na mnie. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszczy, gdy chłód płynący wprost z jego oczu, ogarnął moje ciało od głowy aż po czubki palców. Był wysoki, barczysty i całym sobą reprezentował nieprzyjemne opanowanie niczym u wysoko postawionego porucznika. Jasne włosy ścięte na jeżyka, starannie wygolona twarz bez pojedynczego włoska na policzku oraz wysportowana sylwetka, jak u boksera, jedynie utwierdzały mnie w przekonaniu, że ten mężczyzna mógł mieć coś wspólnego z wojskiem. Ewentualnie rosyjską mafią, patrząc na ich charakterystyczny, dresiarski wygląd, przedstawiany w hollywoodzkich produkcjach. Imię Jack mogło być równie dobrze pseudonimem, przecież na pierwszy rzut oka, pasowało mu bardziej imię Jegor.

LUPUS - ZAKOŃCZONE (W TRAKCIE KOREKTY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz