Rozmawiałyśmy z dobre piętnaście minut. Już dawno tak nie robiłyśmy. Z salonu dobiegał nas śmiech Caspera.
- Rozłożysz wszystko na stole? - prosi mnie, a ja widzę jej zmęczenie na twarzy. Z uśmiechem wykonuję jej prośbę. Chwilę później zasiadamy do obiadu. Casper postanawia zjeść z swojego ulubionego zestawy z Piotrusiem Panem. Ethan opowiada dziadkowi o zbliżającym się meczu, który rozegra już w czwartek. Dziadek kiedyś był trenerem szkolnej drużyny i często dawał mu rady. Tak jest i tym razem. Ja i mama rozmawiamy o najbliższej sobocie. Prosi mnie, abym pojechała z Casperem do szpitala na badania, bo ona musi iść wtedy do pracy. Zgadzam się. Ten malec to mój rodzony brat. Czemu miałabym się nie zgodzić. Cieszę się takim wspólnym obiadem.
- No proszę. Szczęśliwa rodzina jedząca obiad. Jakie to uroczę. - od ojca na kilometr wali wódką, ledwo trzyma się na nogach. Nie było go dwa dni. Dwa dni spokoju. Podchodzi do stołu i chwyta za talerz mamy. Z całą siłą rozbił go o ziemię.
- Wynoś się! - dziadek próbuje wstać, ale jest zbyt słaby by to zrobić i opada z powrotem na krzesło.
- No dawaj stary dziadu. Pobij mnie. - zwraca się do starca. Spoglądam na Ethana, który zaciska z całych sił nóż. Jego knykcie są białe, a na szyi z gniewu widać żyły. Casper z przerażeniem się we mnie wtulił i zdrowym oczkiem spogląda na ojca.
- Wyjdź. - Ethan powoli podnosi się z miejsca i z gniewem w głosie mówi. Nie spuszcza z niego wzroku. Jego oczy zrobiły się mocno zielone.
- Siadaj gnoju na miejscu. - Ethan podszedł do ojca. Był wyższy od taty. Oboje mierzyli się wzrokiem. - Powiedziałem ci coś.
- Wypierdalaj. - nawet nie wiem jak te słowa przecisnęły się przez moje gardło. Teraz i ja wstałam. Spojrzał na mnie i wykrzywił usta w czymś co miało przypominać uśmiech.
- Taką mądrą córeczkę wychowałem. Raczej sukę. Takie słowa do ojca? Ty mała dziwko.
Nie wytrzymałam. Wybuchłam.
- Mamo, zabierz Caspera. - zaczynam krzyczeć dopiero kiedy wychodzą. - A TY SIĘ STĄD WYNOŚ. NIE MASZ PRAWA TUTAJ BYĆ.NIE CHCĘ CIĘ TU WIDZIEĆ. - mówię z coraz większym gniewem. Na koniec z większym opanowaniem dodaję krótkie - Wypierdalaj. - On nic nie robi sobie z moich słów.
- Patrz do kogo się zwracasz. - wypowiada te słowa z przerażającym błyskiem w oku i jednocześnie chwyta Ethana i resztką sił daje mu cios między żebra. Chłopak nie zostaje wdzięczny i przykłada mu pięścią w twarz. Ojciec upada. Ethan chwyta go za kołnierz. Przeciąga przez pół domu, aż do drzwi wyjściowych.
- Wyłaź.
- Sam sobie wyjdź. To mój dom. - odpowiada mu wycierając wargę, z której leci stróżka krwi. Ethan przykuca przy nim i patrzy mu prosto w oczy.
- Nie wyjdziesz o własnych siłach. To proszę. - otwiera drzwi i znów chwyta jego kołnierz. Tym razem wyrzuca go za drzwi. Ojciec próbuje się podnieść.
- Kurwa, ty chuju! - krzyczy.
- Dom nie jest twój, ale dziadka. Spróbuj się tu jeszcze raz pojawić, a zobaczysz jak dobrze nauczyłeś syna się bić. - Ethan trzaska drzwiami i idzie prosto do swojego pokoju. Zamyka się w nim i puszcza Eminema. Ja wracam do salonu i zaczynam sprzątać. Dziadek nadal siedzi przy stole.
- Dziadziu, wróć może do pokoju. - gładzę go po ramieniu.
- Zabierzesz mnie na jego czwartkowy mecz? - pyta i patrzy na mnie z nadzieją w oczach.
- Jasne. - mówię z uśmiechem i pomagam mu wstać.
Zbierając rozbity talerz rozcinam palca. Nie czuję bólu, ale dosyć dziwną ulgę. Jakby ten ból fizyczny dawał mi ukojenie w bólu psychicznym. Szybko odpycham myśli o tym i opatruje ranę.
- Idź się zajmij sobą Jess, ja tu pozmywam. - w kuchni pojawia się mama. Przytulam ją i daje całusa. Jest silna. Nie płaczę. - Idź się nim zajmij.
Mały siedzi u siebie w pokoju i ogląda coś na laptopie. Nie przerywam mu i zaczynam sama oglądać z nim jakąś bajkę o dziewczynce w różowej sukience i chustce i jakimś niedźwiedziu. Nawet nie zauważyłam kiedy Casper zasnął. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni. Zegar na nim wskazywał 14:30. No tak, mały ma wtedy przeważnie drzemkę. Układam więc go na łóżeczku i wracam do siebie. Jednak nie mogę tutaj wysiedzieć. Chwilę później wchodzę bez pukania do pokoju Ethana. Chłopak leży na łóżku, a z głośników słychać Eminem "Lose Yourself". Siadam na jego parapecie obitym ciemnymi poduszkami. Po chwili przycisza muzykę.
- Co jest? - pyta nadal patrząc w sufit.
- Chciałam z kimś pogadać. - odpowiadam szczerze i przyglądam się temu co widzę za oknem. Las. Las, w którym Auri i Robert stracili mamę. Ciemną, straszną i gęstą ścianę drzew.
- Nie mam ochoty gadać o nim i tej całej chorej sytuacji.
- Też nie chcę o tym rozmawiać. Jak myślisz co tak naprawdę zmieniło Roberta? Ich wypadek? A może Robert stał się małomówny po tym co zrobiła mu Phoebe?
- Zaczęło się od wypadku, a każda kolejna bolesna dla niego sytuacja tylko mocniej go zamykała na ludzi. Phoebe była ostatnim gwoździem tej cholernej trumny. Co zamknęło Aurorę na ludzi?
- Też wypadek. Była zżyta z Catherine. Były do siebie uderzająco podobne. Robert odziedziczył po nie tylko włosy i kolor oczu. Auri ma po niej wszystko. Sposób poruszania się, ten sam śmiech, odcień skóry. Wszystko. Ale z śmiercią mamy nadal do końca nie jest pogodzona.
- Tylko to ją odcięło od znajomych?
- Nie. Związek Gregora z Tiff. Ta wariatka buja się z nim już od lat, ale uważa, że nie ma u niego szans. Teraz znów się od nas odcina powoli odkąd Cecil się przy nim kręci.
- O kurde.
- Co?
- Gregor nie lubi Cecil. Wiem, że Robert się domyślił, że Auri podoba się Gregor.
- A ona jemu?
- A nie widać?
![](https://img.wattpad.com/cover/120798231-288-k164227.jpg)
YOU ARE READING
Dobranoc Auroro.
Teen FictionSen zabiera nagle. Sen owija się wokół człowieka jak mgła w koło gór. Sen jest bratem Śmierci. Między nimi jest cienka linia i wystarczy krok... by złamać granice. - Auroro, proszę nie zasypiaj, nie zamykaj oczu! Proszę... Sen się nią zajął. Serce...