2.

73 2 0
                                    

Budzik dzwoni jak zawsze punktualnie. Z grymasem na twarzy patrzę w okno. Witaj słoneczko. Kto tej nocy umarł? Bo na pewno nie ja. Staram się wstać, co przychodzi mi z wielkim trudem. Słyszę odgłosy smażenia z dołu i dociera do mnie zapach bekonu i tostów z serem. Robert zawsze wstaje wcześniej i robi śniadanie. Jak on ma w ogóle chęci do tego? Mam ochotę na moją herbatę malinową, ale najpierw muszę coś z sobą zrobić, aby zejść do kuchni. Podchodząc do szafy potykam się o laptop, który wczoraj położyłam na dywan. Świetny początek dnia. Mój mały palec u stopy boli, ale przecież od tego nie umrę. Szkoda. Wyciągam moje ulubione czarne spodnie z dziurami na kolanach, a do tego bluzę z napisem "Black is my happy color". Z komody biorę bieliznę i powoli zmierzam do łazienki, która na szczęście jest wolna. Zamykam się w niej i biorę szybki prysznic. Wycierając się jak zawsze dokładnie oglądam swoją bliznę na przedramieniu i dłoni. Brzydka, poparzona skóra mocno odznacza się kolorem z zdrową częścią. Dużą różowo-fioletową plamę maskuję rękawem bluzy. Z szafki na kosmetyki wyciągam podkład, tusz i eyeliner i tak jak co dzień wykonuje swój typowy makijaż. Wąskich ust nie maluje, są mocno ukrwione więc ich naturalny kolor wygląda tak jakbym miała szminkę w kolorze malin. Z moimi włosami nie da się jak zawsze nic zrobić. Odznaczam jedynie przedziałek, oraz próbuję ułożyć w magiczny sposób burzę kręconych włosów. No cóż Auroro, wyglądasz jak Catherine. Patrzę na swoje odbicie lustrzane i przypominam sobie twarz mamy. Jak dwie krople wody. Nawet wygląd mi o niej przypomina. Chowam szybko rzeczy do szafki i wychodzę z łazienki, nie chcę patrzeć na siebie. Idąc do pokoju bawię się bransoletką od niej. Jest zrobiona z czarnego sznureczka z wplecionymi szarymi kamyczkami. Ja i Robert dostaliśmy je rok przed jej śmiercią na Boże Narodzenie. Od tamtej pory nigdy jej nie ściągaliśmy, przypomina nam ciągle o niej i słowa, które wtedy do nas wypowiedziała "Dzięki nim będziecie szczęśliwi, a ja odetchnę z ulgą.". Pamiętam jej ciepły i szeroki uśmiech, pamiętam jak Robert rozbił chwilę później talerz pełen gorącej zupy i ubrudził ulubiony dywan rodziców. Nie krzyczała, ona nigdy nie krzyczała.

Z pokoju zabieram plecak z zeszytami i podręcznikiem do chemii. W powietrzu ciągle czuć zapach tostów, a im bardziej się zbliżam do kuchni zapach staje się wyraźniejszy. Robert właśnie kończy śniadanie, rzucam plecak do przedpokoju i zaczynam zakładać czarne trampki.

- Nie zjesz śniadania? Zrobiłem Ci herbatę malinową z cytryną i tosty. - mój brat jest kochany w staraniu się przekonania mnie do jedzenia rano. Opiera się o framugę drzwi kuchennych. Ma na sobie ciemnofioletową koszulkę, na której z tyłu widnieje napis "Elev 21" i czarne, dresowe spodnie. Tak jak i ja jest już gotowy do szkoły. 

- Wypiję tylko herbatę, a tosty wezmę na drugie śniadanie. - staram się wygiąć usta tak, aby przypominały uśmiech. 

- Zjesz. Kanapki na drugie już ci zrobiłem. - marszczy brwi w gniewny sposób.

- Ale...

- Nie ma żadnego "ale". Masz jeść Auri. Z ojca możesz robić idiotę, ale nie z mnie. 

Z grymasem na twarzy wchodzę do kuchni. Nie mam ochoty jeść. Z trudem wmuszam w siebie dwa z trzech tostów i wypijam część herbaty. Mój żołądek jest szczęśliwy, że w końcu dostał coś pożywnego. 

-Chodź już, bo autobus szkolny już jedzie. Ethan mi właśnie napisał, że już są nie daleko, jadą przez las. - Robert mocno naciska na słowo "las". Za każdym razem gdy je wypowiada. 

- Ja już jestem gotowa. Tata już jest w pracy? - pytam Roberta i zabieram swój plecak. 

- Tak, pojechał wcześniej. Nic się nie martw o niego. - uśmiecha się i otwiera mi drzwi.

Dobranoc Auroro.Where stories live. Discover now