I

498 18 2
                                    

   Anglia, 1889 r.

     Służba od rana krzątała się w posiadłości chcąc uwinąć się z porządkami do południa, gdyż to właśnie dziś Panicz tego domostwa spodziewa się swojej narzeczonej, Elizabeth Midford.

     Tymczasem w gabinecie jak gdyby nigdy nic Ciel siedział na swoim zacnym fotelu przy biurku, całym w papierach dotyczących firmy Funtom. Sebastian jak przystało na wiernego sługę przystanął obok swojego pana i przyglądał się tej jakże rozkosznej scenerii, w której Ciel miał całą umorusaną od kremu czekoladowego brodę i usta. Mimo iż widok ten był przepełniony słodyczą, jego myśli uporczywie wracały do rozwiązania kontraktu.

     Dusza Panicza mogła smakować lepiej jak inne, które do tej pory miał okazję skonsumować, jednak coś go przed tym hamowało. Nie wiedział co dokładnie włada jego myślami, ale nie przejmował się tym ze względu na obowiązki i dopilnowanie, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Uważnie przypatrywał się kontrahentowi ze szkarłatnie święcącymi na czerwono oczami, które wyrażały nie tylko wielki głód ale też inne nieznane mu uczucia. Z jego rozmyślań wyrwał go głos Panicza, informujący iż ten cały czas mu się przygląda oraz, że kolor tęczówek również nie uszły jego uwadze.

     — Sebastian — powiedział cicho Ciel, powoli otwierając lewe oko.

     — Paniczu? — Kamerdyner natychmiast się opamiętał i przybrał swój pobłażliwy wyraz twarzy.

     — Powinien Panicz przygotować się na odwiedziny Panienki Elizabeth — Wyjął z kieszeni swój zegarek sprawdzając godzinę — Już piąta, zalecam porządną kąpiel. — Ciel tylko mruknął coś pod nosem i zamknął powieki z zamiarem  ponownego zregenerowania sił.

     — Paniczu! Twoja narzeczona zaraz tu będzie, naprawdę radziłbym się zebrać — Ciel nie mogąc wytrzymać wywodów lokaja, natychmiast wstał od biurka, nerwowo krążąc po całym gabinecie.

     — Zamknij się!! — wyrzucił z siebie niebieskooki — Mam tego dosyć! Ciebie, Lizzy i tego wiecznie wkurzającego gówniarza, który uważa siebie jako niewiadomo kogo!
— Wykrzykiwał kolejno wszystkie znane mu osoby. Ze złości nie zauważył, że ma porozwiązywane sznurówki. Upadł na podłogę, płacząc i krzycząc równocześnie.

     — Przypominam Ci mój Panie, że sam jesteś dzieckiem... — Widząc ten galimatias, Sebastian nie wytrzymał i wybuchł głośnym, niekontrolowanym
śmiechem, na co Ciel spoliczkował lokaja, biorąc pod uwagę uspokojenia swojego sługi. Phantomhive nie wahał się ani chwili i powtórzył czynność, gdyż nie mógł sobie pozwolić na takie zniewagi.

^^
Ohayo!!! Dzięki, że wytrwałeś/aś do końca, zapraszam Cię do czytania kolejnych rozdziałów i komentowania!

Miodowe lata CielaWhere stories live. Discover now