Francuska Rezydencja

3K 226 53
                                    

    - Chyba nie myślałeś, że mam tylko jednąrodową twierdze? – zaśmiałem się całując go w policzek. – Fakt, ta byłnajokazalsza, ale jest jeszcze druga, mniejsza we Francji i willa w Alpach. Takwłaściwie co z moją matką? – spojrzałem na Granger licząc, że jest obeznana zobecną prasą.

    - Była w twierdzy, gdy wszystko zaczęłosię sypać. Skrzaty próbowały ją ocalić, ale ciężka szafa zmiażdżyła jej zebra.Uzdrowiciele nie zdążyli na czas. Przykro mi – mówiąc to dziewczyna niepatrzyła mi w oczy, jakby bojąc się tego co tam zobaczy.

    Informacje o śmierci matki przyjąłem zespokojem. Tak samo obojętnie jak wieść o tym, że zginął mój ojciec. Byłem więcsierotą, powinienem nosić żałobę i płakać po kontach. Tymczasem tylko bardziejprzysunąłem do siebie Harry’ego, obejmując go pewniej zdrową ręką. Znówpocałowałem go w czoło, po czym dmuchnąłem w jego włosy patrząc z radością jaksię stroszą. 

    Gdy uniosłem głowę dostrzegłemniedowierzające spojrzenie dziewczyny.

    - Zamknij paszcze, Granger. Nie wiesz, żeto niekulturalne? – zadrwiłem.

    - Draco – mój ukochany pocałował mnie wpoliczek w delikatnym upomnieniu.

    - Harry, zrobię dla ciebie wszystko, alebłagam pozostaw we mnie chociaż tą cząstkę Malfoy’a – poprosiłem, po czym jakreszta roześmiałem się z własnych słów.

    - Zmieniłeś się, Malfoy – powiedziałacicho Hermiona. – Nigdy nie sądziłam, że możesz być taki ludzki.

    - No nie, ona też – zawarczałem,przypominając sobie, że Harry kiedyś powiedział podobne słowa.

    - Nie wnikaj – powiedział Harry widzącniepewna minę Hermiony.

    - Wspaniale razem wyglądacie, mamnadzieje, że wam się ułoży. Będę mogła czasem was odwiedzać? – zapytała.

    Harry nic nie powiedział pozostawiającdecyzje mi. W końcu to ja byłem właścicielem posiadłości, w której zamieszkamy.Jednak błagalny wzrok mojego ukochanego sugerował tylko jedną odpowiedź:

    - Dobra, ale nie wiem co na to powie twójukochany Weasley – musiałem zadrwić, by nie wyjść z wprawy.

    - Kiedyś będzie musiał dorosnąć, albo znaleźćsobie inną dziewczynę – odparła spokojnie. – Musze już iść, trzymajcie się.

    Zabrała swoja torebkę i wyszła. A ja wmyślach musiałem przyznać, że dojrzała. I nie chodziło tylko o to, że fizyczniewyładniała. Przede wszystkim potrafiła już sama myśleć i dostrzec, żeDumbledore nią manipulował. Może ta szlama była więcej warta niż podejrzewałem.Mimo to nie chciałem mieć z nią do czynienia więcej niż to konieczne.

    Początkowo wydawało się, że mój stan jestgorszy niż Harry’ego. Jednak to mnie wypuścili wcześniej ze szpitala. Mojegoukochanego czekała jeszcze długa rehabilitacja. Było mi to właściwie na rękę.Mogłem na spokojnie pozałatwiać ważne sprawy.

    Przede wszystkim kupiłem protezę. Zrobionoją specjalnie na zamówienie, by pasowała do mojej drugiej, wypielęgnowanej,arystokratycznej dłoni. Byłem zadowolony z zamówienia. Mogłem normalnie jąporuszać, jak naturalną dłonią, brakowało tylko czucia w palcach. Ta drobnaniedogodność, na szczęście, niczego nie utrudniała. Jednocześnie zająłem się sprawamispadkowymi. Musiałem dopilnować, by cały majątek przeszedł na mnie. Niezamierzałem się dzielić z jakąś tam „rodziną” będącą piątą wodą po kisielu.

    Kolejną sprawą było zadbanie o dalszewykształcenie. Wprawdzie fortuny rodziny wystarczyłoby na rozrzutne życie dokońca, ale wizja takiej sielanki stanowczo do mnie nie pasowała. My Malfoy’emieliśmy jakiegoś hopla na punkcie gromadzenia pieniędzy, każdy zamiast czerpaćz rodowego bogactwa dorzucał do niego coś od siebie. Nie chciałem kontynuować naukiw Hogwarcie. Z resztą to by nie miało sensu skoro przeprowadzaliśmy się doFrancji. Tamtejszy system oświaty podobał mi się dużo bardziej. Przedewszystkim już byłem uznawany za dorosłego czarodzieja. Musiałem tylko zdaćkońcowe testy i mogłem szkolić się w dowolnym kierunku. Wszystko poszło gładkoi nawet załatwiłem sobie praktyki w tamtejszym magicznym szpitalu. Swojąprzyszłość wiązałem z uzdrowicielstwem.

    Tymczasem moje skrzaty przygotowywałyfrancuską rezydencje Malfoy’ów na przybycie Harry’ego. Nikt tam nie mieszkałprzez cały rok, tylko ja wpadałem na wakacje. Na czas nieobecności właścicieliwszystkie meble były pozakrywane białymi prześcieradłami, po kątach zbierał siękurz, a w ogrodzie królowały chwasty. Dwa skrzaty szybko uwinęły się zporządkami. Musiałem jeszcze dopilnować by usunięto kilka niebezpiecznych,czarnomagicznych, rodowych pamiątek. Kolejne skrzywienie mojej rodziny –fascynacja niebezpiecznymi zabawkami.

    Kiedy mój ukochany mógł w końcu opuścićszpital wszystko było już gotowe. Wynająłem nawet prywatny, międzynarodowyteleport, by przenieść Harry’ego i resztę jego rzeczy.

    - Jak tu pięknie – jęknął chłopak, gdywylądowaliśmy przed wielka, czarna, ręcznie kutą przez krasnoludów bramą mojejrezydencji.

    Tak, gdy pierwszy raz ujrzałem tą, bądź cobądź skromną w moich oczach posiadłością miałem ochotę wykrzyknąć te samesłowa. Oczywiście młodemu arystokracie nie wypadało zachwycać się czymś taktrywialnym jak byle domek. Stanie z rozdziawioną paszczą i wielkimi oczami, takjak to w tej chwili robił Harry, też nie wchodziło w rachubę. Moje, wówczaspięcioletnie Ja, po prostu zdusiło w sobie zachwyt i grzecznie pomaszerowało zaojcem ciągnąc swoją walizkę.

    Rezydencja naprawdę robiła wrażenie, nawetgdy minęły lata odkąd ujrzałem ją po raz pierwszy zawsze przystawałem przybramie, tak jak dziś, by nasycić dusze tym pięknem. Białe marmurowe ścianybudynku pięknie kontrastowały z ciemno zielonym, świerkowym lasem wokół. Ogródwydawał się niewielki w porównaniu z potęgą otaczających go drzew. Jednakskrzaty utrzymywały go w nienagannym porządku, trawa była równo przystrzyżona,krzewy przycięte w najdziwniejsze figury, a kwiaty nieśmiały wypuścić jednejkrzywej łodygi. Był tu zupełnie inny klimat niż w Anglii dlatego mimo wczesnejpory krzaki i drzewa owocowe pokryły się już białymi pączkami, mającymi lada dzień zamienić się w delikatnekwiaty. Klomby już pyszniły się cała gamą kolorów wczesnowiosennych roślin. Ztyłu ogrodu szemrał cicho strumień, rozlewając się w jednym miejscu w małejeziorko. Nad nim wisiała huśtawka, prosta złożona z dwóch sznurków i deseczki,ale będąca chyba najmilszym moim wspomnieniem z dzieciństwa. Harmonia i ładjakie panowały w ogrodzie kontrastowały z dzikością lasu wokół. Ogrodzenie zsurowych kamieni stanowiło granicę, której las nie śmiał przekroczyć, a i moiprzodkowie nie chcieli niszczyć lasu. Kontrast ten nie psuł bynajmniej pięknaotoczenia. Wręcz przeciwnie pozwalał chwile się zastanowić nad tym, dlaczegoludzie tak pragną podporządkować sobie przyrodę. Piękno dzikiego lasu iharmonia panująca w ogrodzie.

    Sam dom stanowił miłe dopełnienie ogrodu.Marmur mógłby przytłaczać swoim ciężarem, gdyby projektant nie dodał licznychozdób, takich jak kolumny, wieżyczki i balkony. Ściany też w wielu miejscachbyły załamane lub zaokrąglone dając dziwne wcięcia i wypukłości. Wszystko tododawało budowli lekkości, a zieleń bluszczu i ciepłe kolory kwiatów wdoniczkach balkonowych przełamywały chłód marmuru. Drzwi i okna zrobione były zciemnego drewna, kolejnego elementu zaburzającego jasność ścian. Dla kogoś, ktonigdy nie widział potężnych czarodziejskich twierdz, ta mała rezydencja mogławydać się pałacem. Po minie Harry’ego mogłem się domyślić, że poza Hogwartemnie widział żadnego zamku. Z westchnieniem objąłem go jedną ręką w pasieprzytulając i powiedziałem:

    - Nie jest tak duża, ani wystawna jak ta wAnglii, ale powinniśmy się zmieścić.

    - Żartujesz? Jest ogromna! Mamy tumieszkać tylko we dwoje? Możnaby sprowadzić setkę gości i by się tu pomieścili.

    - Niezupełnie, jest tylko pięć sypialnigościnnych.

    - Więc co się mieści w reszciepomieszczeń?

    - Chodź, oprowadzę cię.

Draco Malfoy Diary || DrarryWhere stories live. Discover now