Operacja bez znieczulenia

4.1K 329 74
                                    

- Serce nie sługa – mruknąłem filozoficznie. – Pamiętaj obiecałeś nikomu nie zdradzić tego co się zdarzy w tym pomieszczeniu.

    - W porządku, rozumiem. Po prostu się nie spodziewałem, że tym, dla którego rzuciłeś Pansy i odrzuciłeś moja propozycję będzie twój najgorszy wróg. Nie no gratuluje stary, świetnie razem wyglądacie – Blaise klepnął mnie w ramię uśmiechając się szczerze. – To w czym mam pomóc?

    Ściągnąłem z Harry’ego resztę peleryny i posadziłem go na jednym ze stolików, wyglądał jakby wciąż nie ufał Zabiniemu, uspokoiłem go kolejnym pocałunkiem po czym odsłoniłem nadajnik w uchu.

    - Trzeba się tego pozbyć, albo za chwilę zlecą się nam na głowę Gryfoni z Dumbledore’m na czele – imię dyrektora wysyczałem jak przekleństwo. – Dasz radę pomóc?

    - Się zobaczy – mruknął wyciągając różdżkę i podchodząc do Harry’ego. – Potter nie trzęś się tak, jesteś pod ochroną Dracona, nie zrobię ci krzywdy, jeszcze mi życie miłe.

    Objąłem mojego ukochanego uspokajająco przytulając jego głowę do mojej piersi tak by Zabini mógł dostać się do kolczyka, a Harry nie trząsł się tak bardzo.

    - Delikatniej! – warknąłem gdy Harry zatrząsł się z bólu po tym jak Blaise dotknął ucha.

    - Nie mogę, to wszystko jest opuchnięte, wygląda na to, że organizm Potter’a stawia opór zaklęciom rzuconym na kolczyk, może to też być zwykłe uczulenie na złoto – chwile przyglądał się opuchliźnie. – Skubaństwo ma wplecione w obwód zaklęcie tarczy, jakiekolwiek zaklęcie rzucone na Potter’a odbije się, nawet zwykły znieczulacz. Przepraszam, nie mam innego wyjścia.

    Zanim zorientowałem się co on ma na myśli, Zabini złapał ucho Harry’ego i zacisnął na nim mocno palce. Harry krzyknął z bólu wyszarpując się z moich ramion i z zacisku Blaisego. Złapałem go moment przed tym jak upadł na ziemię, stracił przytomność.

    - CO TY SOBIE KURWA MYŚLISZ?! – ryknąłem na Zabiniego.

    - Spokojnie Draco – chłopak przezornie odsunął się dwa metry ode mnie.

    Zapewne gdybym nie trzymał w ramionach Harry’ego rzuciłbym się na niego z gołymi pięściami, albo chociaż rzucił jakąś perfidną klątwę.

    - To był jedyny sposób by go uśpić. Zaklęcia by nie zadziałały, mówiłem. W ten sposób zabolało raz mocno i już więcej nie będzie czół bólu. Gdybym próbował ściągnąć zaklęcia na żywca, bolałoby go co chwile i wierciłby się niemiłosiernie. Przy czymś tak małym jak kolczyk ważna jest precyzja, muszę usunąć konkretne runy z obwodu by móc go ściągnąć.

    - Dobra – warknąłem wciąż niezadowolony. – Zabieraj się do roboty!

    Zabini spojrzał na mnie spode łaba najwyraźniej niezadowolony z tonu jakiego użyłem, ale pochylił się znów nad uchem Harry’ego wyciągając różdżkę. Szepnął jakieś słowo, a z jej końca wypłynęła bańka, która następnie uformowała się w szkło powiększające. Uważnie zaczął oglądać kolczyk ze wszystkich stron obracając go i przekręcając. Musiałem mu przyznać rację, gdyby Harry był przytomny zwijałby się z bólu, a w ten sposób nie czuł niczego. Wypadałoby przeprosić Zabiniego za ton głosu jaki wobec niego użyłem, ale „przepraszam” to słowo, które przez gardło Malfoy’a przechodzi jeszcze trudniej niż „kocham cię”.

    Zabini zlikwidował lupę i znów obracając kolczykiem zaczął celować w kolejne runy likwidując je, najwyraźniej zapamiętał, które są które, bo gołym okiem nie dało się ich rozróżnić. Wiązki zaklęcia musiały być naprawdę niewielkie, miałem szczęście, że Zabini był równie precyzyjny co najlepszy fachowiec. W końcu chłopak odłożył różdżkę i sięgnął dłońmi do ucha Harry’ego, po chwili już trzymał między palcami złoty kolczyk i uśmiechał się triumfalnie.

    - Udało się – stwierdził z dumą. – Teraz to już tylko zwykły kolczyk, chcesz go zachować na pamiątkę?

    Pokręciłem przecząco głową delikatnie zaczesując dłonią włosy mojego ukochanego z powrotem na ucho, następnie pocałowałem go delikatnie w usta, ale chłopak się nie obudził.

    - Będzie jeszcze jakiś czas nieprzytomny – stwierdził Zabini. – Co zamierzasz z nim zrobić? Szybko zorientują się, że go nie ma i zaczną go szukać, nie może się cały czas ukrywać pod peleryną.

    - Jak na razie muszę go jakoś przemycić do moich kwater, ale to chyba dopiero jak się obudzi.

    - Weź go na ręce, zarzucę na was pelerynę i będzie ok. Gryfoni mogą już tu iść – powiedział Blaise rozsądnie.

    Zgodziłem się i już po chwili skryty pod materiałem utkanym z niewidzialności niosłem Harry’ego do mojego pokoju. Zabini torował nam drogę mniej lub bardziej uprzejmie traktując wszystkich, którzy mogliby przypadkiem wejść na niewidzialnego człowieka. Najgorzej oberwało się kotce Filch’a, która nieopatrznie zaczęła obwąchiwać moje niewidoczne stopy. Blaise bez ceregieli złapał ją za skórę na karku i wrzucił do najbliższej szafy. Ta okazała się słynną wśród uczniów „wirówką” z powodu zaklęcia tornada, które jakiś psotnik uwięził w środku. Miałki i piski kocicy roznosiły się po całym korytarzu, a Filch zapewne już dreptał na ratunek.

    - Dzięki za pomoc Blaise – powiedziałem gdy chłopak pomocnie otworzył drzwi do mojego pokoju. – I przepraszam za te krzyki – cóż jeśli już być zakałą rodu Malfoy’ów to na całej linii. – Jesteś wspaniałym przyjacielem, jestem twoim dłużnikiem.

    - Nie ma długów wśród przyjaciół, ty zrobiłbyś dla mnie to samo. Miłej zabawy z tym Gryfiakiem jak się obudzi, ja też idę zająć się moim kotkiem…

    Zatrzasnął drzwi cały w skowronkach, jeszcze chwile słyszałem jego kroki na korytarzu. W swoich czterech kątach czułem się bezpiecznie i swobodnie. Ściągnąłem pelerynę i ułożyłem wciąż nieprzytomnego Harry’ego na łóżku, zaklęciem rozpaliłem ogień w kominku by choć trochę ogrzać kamienne ściany. Leżąc obok mojego ukochanego z uśmiechem wpatrywałem się w jego spokojne oblicze. Uświadomiłem sobie, że ten Gryfon rzucił na mnie zaklęcie, zaklęcie stare jak świat i silne jak stado rozjuszonych słoni, to zaklęcie to miłość, a co ważniejsze miłość odwzajemniona.

Draco Malfoy Diary || DrarryWhere stories live. Discover now