Rozdział 7 II

8.3K 598 131
                                    

Harry 

Położyłem się na łóżku, kompletnie zmęczony po całym dniu z energicznymi dziećmi.

– Padnięty? – parsknął.

On praktycznie dzisiaj nic nie robił.

Bawił się z dziećmi, załatwił sprawy watahy, a tak to siedział na tyłku.

– W porównaniu do ciebie przeżyłem dzisiaj małe piekło z diabełkami – jęknąłem. – One czasami przeginają.

– Wcielone szatany jak ja, co? – parsknął i położył się obok mnie.

– Dalej mam nadzieję, że z wiekiem staną się takie spokojne jak ja. – Wytknąłem mu język, przesuwając się do niego.

– Nie licz na to... Wiesz, zawsze można popracować nad aniołkiem. – Udał niewiniątko.

– O nie, nie – zaśmiałem się. – Nie będę aż tak ryzykować, może być dokładnie taki sam jak wszyscy. Poza tym nienawidzę porodu – mruknąłem, łapiąc go za dłoń i splotłem nasze palce.

– Moje palce też go nie lubią. – Skrzywił się na wspomnienie ściskania jego dłoni.

– No widzisz – zachichotałem. – Nie możemy dopuścić do kolejnego porodu – szepnąłem, siadając na jego brzuchu.

– A to niby dlaczego? Chcę dużą rodzinę – westchnął i położył dłonie na moich biodrach.

– Ja... Dopiero co urodziło nam się dziecko, powinniśmy jeszcze zaczekać. – Spuściłem wzrok na jego klatke piersiową.

– Nie mówię o teraz, Hazz – parsknął cichym śmiechem.

Pokiwałem głową, pochylając się nad nim.

– Więc chcesz taką dużą rodzinę jak twoja? – szepnalem tuż przy jego wargach.

– Owszem, chcę. – Wbił palce w moje biodra i zetknął nasze usta razem, od razu przyszpilając mnie swoją masą do materaca.

Nawet nie zauważyłem kiedy mnie zrzucił!

– Freddie jeszcze nie śpi – wydukałem przez pocałunek.

– W takim razie musisz być cicho – prychnął, łapiąc moje nadgarstki w dłonie i ścisnął je mocno nad moją głową.

– A jak tu wejdzie? – sapnąłem, gdy trzymał moje ręce jedną dłonią, bo drugą rozpiął moje spodnie.

– To zobaczy jak jego tatusiowie się pieprzą – zaśmiał się, wkładając dłoń pod moją bieliznę i złapał za mój pośladek.

– Dlaczego musisz być taki bezpośredni? – Wygiąłem się w jego stronę.

Wyrwałem mu się siłą i zacząłem zdejmować jego koszulkę wraz z bluzą.

– Bo lubisz to we mnie – parsknął, obserwując moje ruchy.

– Kocham. – Pokręciłem głową, próbując chociaż trochę odzyskać władzę.

Nie udało mi się to, bo znowu rozpoczął agresywne pocałunki.

Cholera, trochę tego nie robiliśmy przez dzieciarnię.

– L-Louis – jęknąłem, gdy pozbył się resztek moich ubrań. Nie zważając na cokolwiek, odwrócił mnie na brzuch, przyciskając moją twarz do materaca.

Zaczyna się, pomyślałem, przegryzając wargę.

Zaczął robić ścieżkę z malinek od mojego ramienia, aż nad prawy pośladek.

W niego mnie skubany ugryzł.

Tak po prostu wbił zęby, jak jakiś lew w tyłek antylopy!

– B-boli – sapnąłem, gdy wgryzał się mocniej.

Uciszył mnie skutecznie, gdy dał mi siarczystego klapsa w wolny pośladek.

– O to chodzi. To tak na wszelki wypadek. Gdyby ktoś sobie pomyślał zabrać to co moje. – Oderwał się ode mnie. – Wypnij się. Raz, raz – popędzał mnie.

Wykonałem szybko jego polecenie. Zakręciłem biodrami, gdy byłem w odpowiedniej pozycji.

Tęskniłem za tym tak bardzo.

Złapał dłońmi moje biodra i poczułem, jak dmuchnął na moje wejście.

Wygiąłem się jak struna, dłońmi szukając oparcia na czymkolwiek.

Stwierdziłem, że po prostu przytulę poduszkę.

– Pamiętaj, żeby być cicho – mruknął, przejeżdżając językiem po mojej dziurce.

Wciągnąłem zaskoczony powietrze, od tak dawna tego nie robił.

Zamruczał zadowolony i zaczął mnie rozciągać językiem.

To tak dobrze czuć...

Co jakiś czas dawał mi mocne klapsy, przypominając mi, do kogo należę. 

Od Autorek:
Larry ! Ale spokojnie będą tylko 3-4 rozdziały, a potem znowu Ziallam...

ᴛʀɪᴀɴɢʟᴇ ɴᴏᴛ ᴏɴʟʏ ɪɴ ᴍᴀᴛʜ ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz