Rozdział XV

931 67 41
                                    


Dedykacja: Alluum

Droga na stołówkę nieprzebiegła długo. Zwłaszcza, że Cole niósł mnie na rękach, jak małe dziecko. Prosiłem, aby postawił mnie na ziemi, ale on mnie kompletnie niesłuchał. Cały on. Zawsze musi zrobić po swojemu. Wszedł na stołówkę, w której znowu panował totalny chaos. Jedzenie przyklejone do ścian i podłogi, próbowała posprzątać ekipa sprzątająca. Niestety na marne.

Brunet w końcu znalazł stolik Pythora na końcu sali i usiadł naprzeciwko niego. Posadził mnie obok siebie i ucałował moją skroń.

- Coooole! - jęknąłem przeciągle, czując jak się czerwienie.

- Oj nieprzeżywaj - zaśmiał się. - pójde po papu. I nawet niepróbuj sie wymigać od jedzenia chudzielcu. Przyniose ci coś pysznego.

Wstał ochoczo i przeszedł spokojnie przez sam środek bitwy.

- Co on ma taki dobry humor? - zapytał mnie wąż, zerkając na mojego... chłopaka.

- Cole jest prostym człowiekiem. Lubi mieć wygodne łóżeczko i porządną ilość jedzonka. Nie jest jakoś super wymagający - zachichotałem, patrząc jak się ślini widząc palete żarełka przy bufecie, o ile jeszcze mogę to tak nazywać.

- Ludzie są dziwni. A już najbardziej wy. Macie szansę podbić kraine Ninjago, z łatwością, z waszymi mocami, a wy niedość że je charytatywnie ratujecie, to jeszcze pokornie przesiadujecie w więzieniu. Co z wami jest nie tak?

- Moim mażeniem nigdy nie była władza. Nasz gatunek od zawsze chciał ją mieć, tacy są ludzie, ale my niemożemy wykorzystywać przewagi w postaci mocy. Jest to zwyczajnie nieuczciwe. A gdyby w tej krainie niemieszkali moi rodzice, myśle że niemiałbym po co go ratować...

- A co to za kącik zwierzeń? - rozbawiony Czarny Ninja usiadł obok mnie, stawiając przedemną miske sałatki. - Masz to zjeść, albo będzie mi przykro.

- Ale to jest za dużo! - jęknąłem męczęńsko, patrząc na sterte ważyw na moim talerzu.

- To normalma porcja, a ty strasznie mi wymizerniałeś. Wyglądasz jak wrak człowieka przez tych idiotów, a ja doprowadzę cię do poprzedniego stanu rzeczy, czy tego chcesz, czy nie - podsunął mi miskę pod sam nos, a sam zaczął się zajadać półmisek spaghetti.

Westchnąłem niezadowolony i zacząłem dziubać w swoim jedzeniu gdy czarnowłosy zajadał bestialsko swoje jedzenie. Śmiałem się cicho, widząc jak cała jego buzia jest w sosie bolońskim. Sięgnąłem po gumkę do włosów z jego kieszeni i związałem jego puchate kudły w krótką kitkę. Niepobrudzi sobie teraz ich. Założyłem jeszcze jego ulubioną żółtą bandamę, zgarniając mu grzywkę z oczu. Cole spojrzał sie na mnie z wdzięcznością, wciągając nitke makaronu. W związanych włosach... wygląda zupełnie inaczej. Teraz widać większość jego twarzy. Prawie że symetryczne względem siebie brwi, blizna na czole przy skroni, oboje przekłutych uszy... i nareszcie widze w całości oboje oczu naraz! Bez zasłonki, wyglądają na dużo większe, ale przez to, na jeszcze piękniejsze. Moje serduszko przyśpieszyło swoje bicie...

- Wow - westchnąłemn wpatrując się w niego jak obrazek.

- Tfo? - powiedział, przeżuwając kolejna porcje swojego obiadu.

- Nic, nic - odpowiedziałem pośpiesznie.

- Ludzie są bardzo dziwni... - mruknął Pythor.

~♡~

Kiedy posiłek się skonczył, kazano nam wyjść na spacerniak, który składa się z na prawdę wielu wspaniałych i nowoczesnych urządzeń. Na przykład: dziurawy, popękany beton; stary, wysoki mur; bruny, zniszczony kosz do koszykówki i aż jednej, z pękniętej na środku, pordzewiałej ławki ze stolikiem. My z Cole'm zostawiliśmy to jakże iście królewskie siedzenie i postanowiliśmy poćwiczyć w tym czasie. Nigdy niewiadomo kiedy nas stąd wypuszczą.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 30, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Bruiseshipping-Pomóż MiWhere stories live. Discover now