Rozdział VI

868 100 17
                                    


Rozprawa się właśnie skończyła. Zostałem skazany na 6 lat więzienia w zawieszeniu. Miło z ich strony, że zamykają niewinnego człowieka. Ci sami policjanci prowadzą mnie do specjalnego, pancernego auta.

Ta obroża jest strasznie denerwująca. Zrobiona chyba z podrażniających skórę materiałów. Niestety nie podrapię się, ponieważ mam skutę dłonię grubym, żelaznym łańcuchem. Cudownie! Właśnie o tym marzyłem! Ale Jay! Spójrz na to z drugiej strony! Wreszcie zobaczysz się z Cole'm i uwolnisz od Nyi! To jest bardzo dobra wiadomość!

Jestem taki szczęśliwy!

- Tej rudy! Co się tak szczerzysz?! - zapytał zdziwiony.

- Nie wasz interes! - odpysknąłem z chytrym grymasem na twarzy.

- Rudemu to się jednak nie ufa. Nie dziwie się, że nikt cię nie lubi - kpił ze mnie drugi.

Zobaczymy kto się będzie śmiać niebieski przemądrzalcu.

- No wiesz co Ed! Ja też jestem rudy! - oburzył się jego kumpel.

Brunet momentalnie zrobił minę niewiniątka. Pokazał swoje białe zęby kumplowi. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu! No to ładnie sobie zapracował na złość kolegi. Wpakowali mnie do policyjnego pojazdu, przykuli zręcznie do sciany, a sami usiedli i zaczęli się ostro kłócić.

Z tej perspektywy wyglądało jak dwóch "geniuszy" walczy bardzo niedorośle o rację.

Nie wiem dlaczego, ale nagle zamiast tych gamoni zobaczyłem siebie, oraz Cole'a. Dlaczego każda moja myśl sprowadza się do niego!? To irytujące!
Spokojnie Jay! Wdech, wydech. To głupie! Bez niego wszystko jest... takie smutne, denerwujące, nudne. Czemu? On jest taki zwyczajny. Emo w czystej, nienaruszonej postaci.

Nigdy nie rozumiałem jego wiecznego przygnębienia, oraz tego po jaką cholere się ze mną przyjaźni. Poważny, mądry, dorosły, odpowiedzialny, czasami nudny Cole najbardziej się przywiązał do durnego, dziecinnego, leniwego, rudego Jay'a. To niedorzeczne! Tak samo jak niegdyś moja miłość do Nyi. To było totalne szaleństwo.

Jak skok ze spadochronem bez spadochronu. Kiedy byłem szczęśliwy, siedziałem w samolocie, ale potem Nya zaczęła się wobec mnie, oraz zielonookiego agresywnie zachowywać. W końcu mnie wypchnęła. Lot był moim załamaniem nerwowym. Przy samej ziemi chciałem otworzyć torbę, z moim ratunkiem. Nie było jej. Tak samo jak mistrzyni wody. Gdy miałem już huknąć o ziemie, ktoś mnie złapał w swoje ramiona, uratował przed samobójstwem. Wylądowałem bezpiecznie na ziemi, a moim bohaterem okazał się Cole. Ten, na którego jak widać zawsze mogę liczyć. Z głupim grymasem wrzucił do zimnej wody i pomógł się otrząsnąć, a po kilku minutach wyjądź z jeziora, mocno do siebie tuląc. Niczym prawdziwy starszy brat. Historia miała już skończyć się Happy End'em, ale ktoś brutalnie wyrwał mnie z jego ciepłego uścisku. Ta sama osoba, która wypchnęła mnie z latającej maszyny przed czasem.

Nagle samochód się zatrzymał. Gliniarze odpięli mnie od ściany i zawlekli do kryptarium. Byłem tu kiedyś. Pamiętam jak walczyłem za pomocą szczoteczki elektrycznej ze sługusem Chen'a. Cole rozwalał ściany, Zane stworzył most, a Kai go rozpuścił.

Teraz to wygląda inaczej, mniej przyjaźnie. Obgrodzili budynek wielkim, mocnym murem przybetonowanym stabilnie do ziemi. Na szczycie ogromnej bariery znajdował się drut kolczasty. Kilka wysokich wierz obserwowało uważnie cały teren. Wieczorny wiatr powodował lekkie chwiania budowli, oraz ciche skrzypienie przesiąkniętego wodą drewna. Brak drzew w pobliżu bardzo mnie zaniepokoił. Same niskie krzewy lub karłowate odmiany wielkich roślin. Słońce schowane za ciemnymi chmurami, nie dodawało nadziei. Cichy śpiew morskiej wody,  dobiegał do moich uszu. Ciemność pokryła pobliskie tereny. Wątpie w istnienie tutaj jakichkolwiek ożywionych organizmów. Chrupanie suchej ziemi, połączonej z szelestem liści dawało ciekawy, mroczny efekt.

Moja "ochrona" wreszcie przyprowadziła moje zmęczone ciało pod drzwi. Po kilku dziwnych sygnałach, wielkie wrota się otworzyły, a blask reflektorów zmusił mnie do przymknięciu oczu.

Łapczywie chciałem złapałać jak najwięcej rozmazanych obrazów, oraz sylwetek. Betonowe kolory mieszały się z pomarańczą i czekoladowym brązem. Czułem kilkadziesiąt par tęczówek na sobie. Intensywność ich spojrzeń była przytłaczająca. Opuściłem głowę, próbując przekazać swoją uległość. Mimowolnie przygryzłem wargę, szukając choćby jednego pozytywu mojej obecnej sytuacji. Strach i niepewność tworzyła dziwne obrazy prawdopodobnej przyszłości.

Podnieśli mnie wyżej, chcąc pokazać dziwne, kaflowe schody. Z rosnącym trudem pokonywałem stopień za stopniem. Kiedy stroma wspinaczka się skończyła, jeszcze przez kilka sekund ledwo stawiałem kroki, a potem wylądowałem z hukiem w jednej z cel. Zająłem ostatnie wolne łóżko, ignorując kompletny bałagan  w pomieszczeniu. Szybko wtuliłem się w poduszkę i zamknąłem swoje zmęczone oczy.

Biedny Jay. Już jest w więzieniu, a to dopiero początek jego cierpień. Mam nadzieję, że rozdział was nie zawiódł jak mnie. Papatki :*

Bruiseshipping-Pomóż MiWhere stories live. Discover now