Rozdział II

1.1K 105 64
                                    

Obudziły mnie promienie słoneczne, wkradające się do mojego pokoju przez okno. Podniosłem się. Ciemnoniebieskie barwy ścian przywitały mnie na dzień dobry. Jestem u siebie w łóżku? Co ja tu robię?

A no tak. Wczoraj grałem do późna z Cole'm w ,,Fritz Donagan i podróż na Marsa". Musiałem zasnąć w trakcie, a brunet mnie przyniósł. Miło z jego strony.

Przez głowę nagle przeleciały mi.obrazy Nyi z Ash'em. Jej zuchwały wzrok, który dawał mi do zrozumienia, że nie chce mieć nic ze mną do czynienia. Byłem tak ślepo zakochany. Nie zauważałem jak.bardzo ona musi być w centrum uwagi. Teraz to do mnie dotarło! Specjalnie podrywała mistrza ziemi! Aby wszyscy o niej mówili, pomagali jej mentalnie, robiąc z nas potwory! Co za podstępna ździra! Niby jej na mnie zaleźało, ale to wszystko było tylko spektaklem! W którym ona miała zagrać główną rolę.

Maleńka łza uciekła z mojego lewego oka. Szybko wytarłem ją, nie uważając na ranę przy nosie.

Syknąłem, z powodu nieprzyjemnego pieczenia. Sól i podrażnione miejsce w połączeniu, nie jest dobrym pomysłem. Westchnąłem cicho. Wszystko przez siostrę Kai'a. Gdyby nie ona, nie leźał bym obolały tutaj.

Przez chwilę mogłem poczuć zapach świeżych naleśników, który z sekundy na sekunde się nasilał.

Nie będę się teraz użalał! Jay, jesteś mężczyzną! Trzeba być twardym, nie miętkim!*

Zrzuciłem z siebię kołdrę, przebrałem się na szybko w to co znalazłem na dnie szafy i pewnym krokiem ruszyłem w stronę kuchni.

Wchodząc do jadalni, cała moja odwaga rozpłynęła się. Serce połamało się na kilka kawałków, a każda jego część,wbiła się w klatkę piersiową.

Nya całowała się z Ash'em. Przy wszystkich.

Łzy napełniły moje oczy, spływając małym strumieniem po zadrapanych policzkach. Tym razem, drapiące uczucie nie interesowało mnie.

Szybko, oraz cicho umknąłem z progu drzwi jadalnych.

Zakryłem twarz dłońmi, idąc zupełnie na ślepo, w kierunku moich czterech ścian. Nie umiem się pozbierać. Jestem taki słaby. Nieudolny, niesamodzielny.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że mnie widziała. Zrobiła to specjalnie. Pokazywała jak bardzo nade mną dominuje, oraz jak źałosną istotą jestem.

Nagle na kogoś wpadłem. Wylądowałem zdezorientowany na podłogę. Przetarłem szybko twarz, a potem otworzyłem oczy, aby zobaczyć zmartwione, brązowe tęczówki.

-Wybacz Jay, nie patrzyłem gdzie idę- wyciągnął w moją stronę przyjaźnie rękę.

Coraz lepiej idzie mu panowanie nad ciałem. Stał na szczęście przede mną w formie człowieka, więc byłem pewny tego, że złapie jego dłoń.

Czułem, jak używał swojej super siły, ponieważ za jednym pociągnięciem, postawił mnie do pionu.

-Dzięki- wyszczerzyłem się smutno.

Nie trudno mi było wyczytać zjego twarzy nagłe zdziwienie.

-Coś się stało?- zapytał, przyglądajac się moim wilgotnym policzkom.

-Nie, wszystko jest okey- uśmiechnąłem się sztucznie.

Nie wiem po co to zrobiłem. I tak się skapnie, że kłamię. Za: 3...2...1...

-Oszukujesz mnie, widze to po tobie. Jesteś beznadziejnym kłamcą, dobrze o tym wiesz- podejrzliwie nadal mi się przyglądał.

Jakim on jest dobrym detektywem.
Nie powiedziałem nic, tylko mocno wtuliłem się w tors przyjaciela. Ciepłe dłonie gładziły moje plecy. Pociągając nosem, zacisnąłem palce na jego podkoszulku, w pobliżu umięśnionych łopatek. Teraz tylko to mnie interesowało, jak zapomnieć. Wymazać ją z pamięci.

Obudziły mnie nagłe krzyki w domu. Spojrzałem szybko na zegarek. Wskazówki wskazywały 03:47. Kto, więc krzyczy o tej godzinie? Szybko zeskoczyłem z łóżka i pobiegłem w stronę drzwi. Z każdą sekundą krzyki się nasilały. Wydawały się dziwnie znajome. Przyśpieszyłem ruchy, skręcając do wnęki kuchennej.

Takiego widoku, nigdy bym się nie spodziewał...

....

Takiego widoku, nigdy bym się nie spodziewał. Cole leży obezwladniany na stole orzez dwóch funkcjonariuszy. W około stoi cała nasza drużyna. Szok i smutek maluje się na ich twarzach.

-Jestem niewinny! To nie ja to zrobiłem! Puście mnie!- miotał się mistrz ziemi na wszystkie strony.

Z jego oczu, uciekały małe krople słonej cieczy.

-Nie wierzgaj tak młody! Ta obroża jest mocotłumiąca, więc twoje szarpanie nic ci nie da! Wszyscy siedzą za niewinność! Wszystko jest nagrane! Widać tam wyraźnie ciebie, oraz twoją czarną czuprynę!-Przytrzymywał jego glowę blisko powierzchni dębowego drewna.

-Co się dzieje? Czemu zgarniają Cole'a?!- zapytałem zapłakany mistrza lodu.

-Podobno obrabował bank i postrzelił strażnika kilka godzin temu- błękitne światełka androida wypełniły się żalem.

-No to nie ja! Byłem w domu!- nadal próbował się wyrwać z ich kajdanek.

-A jak usprawiedliwisz to! Znaleźliśmy to w twojej kieszeni w spodniach!- wjął z torby zafoliowaną broń.

-Ktoś mi podłożył! To nie byłem ja!- brunet cicho płakał.

-Ta akurat! Wybaczcie, ale jedziemy z nim na komisariat!- jeden z policjantów chwycił go za lewe ramię, a drugi za prawę.

Czekoladowe tęczówki wpatrywały się we mnie. Był przerażony i przygnębiony.

-Jay, ale ty mi wierzysz prawda?- jego oczy ponownie wypełniły się łzami.

Czekał na odpowiedź, a ja milczałem. Nie potrafiłem wydusić z siebie żadnego słowa. On by tego nie zrobił, nie miał powodów. Przecieź, ma zapewnione wszystko, czego mu potrzeba. Jednak, wszystko wskazywało, że okradł ten bank.

Pokręciłem głową na boki, aby oczyscić głowę. Niestety, jak się potem okazało, brązowooki wziął to za nie. Spuścił głowę w dół, i już bez walki, dał się im zaprowadzić.

Chciałem za nim pobiec, ale zatrzymał mnie czyiś uścisk na nadgarstku.

To była Nya. Miała na twarzy chytry uśmiech, a w morskich tęczówkach ukryta była radość.

Ona w tym maczała palce. Na pewno, aby mnie dobić. Odebrać mi jedyne pocieszenie. Odebrała mojego najlepszego przyjaciela. Teraz jestem kompletnie bezbronny. Jej spektakl nadal trwa. Zniszczy mnie, odbierając pokolei wszystko co kocham. Na moje nieszęścię uderzyła w najczulszy punkt, zabierając bruneta.

Kto mnie pocieszy?
Kto mnie przytuli?
Kto mi pomoże?

Heja. Troche póżno, ale yolo.
Wiem zabijecie mnie ;-;
[*] R.I.P Judyta
Rano błędy poprawię

Bruiseshipping-Pomóż MiWhere stories live. Discover now