9.

200 20 6
                                    

***
Steve

- Czy to właśnie robią ludzie, gdy nie walczą na wojnie?
- Tak, to i wiele innych rzeczy.
- Jakich rzeczy?
- Ymm... Jedzą śniadania. Uwielbiają śniadania. I lubią się budzić, czytać gazety. Chodzą do pracy. Biorą śluby. Mają dzieci. Starzeją się. Tak sądzę.
- I jak wtedy jest?

Obudziłem się czując potworny ból głowy. Co to było do cholery? I dlaczego tak bardzo bolało... Wstałem z ziemii i podszedłem do okna. Zaczynało się robić widno. Udałem się do łazienki i wziąłem prysznic. Przebrałem się w czyste ubrania, po czym zacząłem budzić resztę.

- Czego ty chcesz, człowieku? - spytał Charlie odwracając się w drugą stronę.

- Musimy iść. - powiedziałem szybko zakładając na plecy wielki plecak. Pod płaszcz wysunąłem karabin. - Pójdę po Dianę i widzimy się na dole. - poinformowałem wychodząc z pokoju. Stojąc przed drzwiami zapukałem. Wtedy masywna konstrukcja się otworzyła, a w niej stanęła sama Diana.

- Dzień dobry. - powiedziała przechodząc obok. - Gdzie reszta? - spytała zmierzając w kierunku schodów.

- Zaraz zejdą. - odprłem. - Wyspałaś się? - spytałem spoglądając na nią kątem oka.

- Nie narzekam. - odparła poprawiając włosy. - Ale jeśli zaraz tu nie przyjdą, idziemy bez nich. - powiedziała znudzona czekaniem. Bałem się zostać z nią sam na sam. Szczególnie na dłuższą metę. Nie widziałem jak mam się jej przyznać do tego co zrobiłem. A chciałem to zrobić. Chciałem, żeby wiedziała bez względu na wszystko.

- Już są. - powiedziałem z ulgą widząc zbliżającą się trójkę przyjaciół.

- Idziemy. - powiedziała Diana opuszczając knajpke z niezwykle szybką prędkością. Bez namysłu zaczęliśmy podążać w jej tempie. Opuściliśmy miasto, wchodząc do lasu. Ta droga była najszybszą z możliwych.

- Coś mi tu nie gra. - szepnęła Diana zatrzymując się raptownie. Mimo, że nie zauważyłem nic podejrzanego, naszykowałem broń i rozejrzałam się wokół.

- Nic nie widzę. - stwierdził Sameer wzruszając ramionami. Zrobił kilka kroków, a wtedy nie wiadomo skąd pojawiło się kilku mężczyzn. Uzbrojeni i gotowi do walki. Podbiegli do Sameego powalając go na ziemię. Szybko znalazłem się obok niego zetrzelając kilku z nich. Wtedy mnie otoczyli i wyrzucili mój karabin. Już miałem oberwać, gdy ktoś objął mnie ręką. Spojrzałem w bok. Diana.

- Schowajcie się. - rozkazała, a ja pomogłem Sameerowi podnieść się z ziemii, po czym razem z całą resztą ukryłem się za najbliższym drzewem.

Ciemnowłosa zrzuciła z siebie czarną pelerynę, zostając jedynie w stroju wojowniczki. Widząc to co robi, wytrzeszczyłem oczy. Była tak bardzo niesamowita. Nie miało znaczenia to, ilu ich jest. Ani to, że są mężczyznami. Wyglądającymi na silnych i niepokononanych... Tak naprawdę to ona była niepokonana.

W ciągu kilku minut wszyscy padli na ziemię. Wtedy wyszliśmy z ukrycia. Czułem się trochę źle z tym, że wcale jej nie pomogłem, ale ona tego nie potrzebowała. Bez nas poradziła sobie lepiej. Nie miała z nimi najmniejszego problemu. Walczyła jak jakiś robot. Przysięgam... Nie widziałem czegoś takiego.

- Nic wam nie jest? - spytała z troską podbiegając do nas chwilę po tym jak ostatni z przeciwników padł na ziemię. Stałem z otwartymi ustami i wpatrywałem się w nią nie ukrywając tego w żaden sposób.

- Nie było szansy, żeby coś nam się mogło stać. - powiedział Samee, a ja tylko chciałem coś powiedzieć, tylko, że nie wiedziałem co właściwie. Diana spojrzała na mnie okrywając się ponownie płaszczem.

Wonder Woman {ciąg dalszy} حيث تعيش القصص. اكتشف الآن