2.

357 34 7
                                    

Od wizyty Charliego minął niecały tydzień. Od tamtego czasu, co noc miewam sny. Koszmary, które nie dają mi spokoju. Nie umiem z nimi walczyć. Za każdym razem są gorsze. Bardziej realistyczne, niż powinny. Bardziej, niż bym tego chciała.

***

Dokładnie o ósmej zjawiłam się w moim biurze. Tak wyglądał każdy mój poranek. Przychodziłam, piłam kawę i szłam do gabinetu po czym zasiadałam w wygodnym fotelu i czekałam. Czekałam aż, ktoś będzie potrzebował mojej pomocy. Oznaczało to, że przez chwilę będę potrzebna. Przez chwilę, będę dla kogoś ważna, być może najważniejsza.

Jak co dzień przywitałam się z Filipem. Już miałam udać się do siebie, jednak dzisiejszego ranka brunet zatrzymał mnie swoim niskim i odrobinę strasznym głosem. Miał dla mnie nieco ciekawsze plany, niż siedzenie za biurkiem.

- Dostałem wiadomość z Orleanu, burmistrz prosi Cię o natychmiastową pomoc. - poinformował Filip, a ja uśmiechnęłam się w duchu. W końcu coś się będzie działo. Miałam dosyć siedzenia i ciągłego czekania. A to właśnie z racji pokoju na świecie, powinnam się cieszyć. Prawda?

- Wiadomo coś więcej? - spytałam przyglądając się Filipowi, wydaje mi się, że w mniemaniu kobiet, był powyżej średniej. Porównując jednych mężczyzn do drugich, można było wybrać tych którzy byli tymi bardziej okazałymi przedstawicielami płci brzydkiej.

- Nie dostałem więcej szczegółów. Chodzi o jakieś ataki. Kradzieże. - odparł, a ja skinęłam głową po czym udałam się do gabinetu. W mgnieniu oka znalazłam się obok szafy. Mój strój, tarcza, całe wyposażenie. Wszystko to wyjęłam i położyłam na kanapie. Wyciągnęłam również walizkę. Spakowałam wszystko co mogło być mi potrzebne na kilka dni, włącznie z naszykowaną zbroją i broniami.

Odblokowałam szafkę w biurku, która zawsze była zamknięta na klucz. Dostęp do niej miałam tylko ja, a to dlatego, że trzymałam tam bardzo wartościową rzecz. Wyciągnęłam stary już zegarek, po czym nałożyłam go na prawą rękę. Przyjrzałam się mu przez dłuższą chwilę. Kolejne wspomnienia.

- Jestem gotowa, to jedziemy? - spytałam wychodząc z gabinetu. Spojrzałam na Filipa. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i spod biurka wyciągnął małą walizkę.

Udaliśmy się do mojego prywatnego auta i ruszyliśmy w drogę do Orleanu. Zgodnie z prawem czekały nas niecałe dwie godziny jazdy, w moim przypadku godzina. Kochałam szybką jazdę. Wtedy czułam się wolna.

***

W końcu dotarliśmy na miejsce. Udaliśmy się do rezydencji, czyli do miejsca w którym miał czekać na nas burmistrz. Tak też było.

- Witam serdecznie, Pani Prince. Dzięki Bogu, że zgodziła się Pani nam pomóc. - uradował się stary mężczyzna, szczerząc zęby.

- Przyjemność po mojej stronie. A więc w czym rzecz? - spytałam niezwlekając ani sekundy. Chciałam tylko włożyć zbroję i zrobić to co do mnie należy.

- Od kilku dni, ludzie skarżą się na ataki. - poinformował prowadząc nas prawdopodobnie do naszych pokoi.

- Ataki na co? - spytałam marszcząc lekko brwi.

- Na swoje posiadłości. Znikają im pieniądze. Wszystko co wartościowe. To dzieje się każdej nocy, w przynajmniej czterech domach. Angażowaliśmy policję, ale nie są w stanie pomóc. - odparł zrozpaczonym głosem. Najważniejsze, że nikt nie zginął.

- Wiadomo z ilu osób składa się ta grupa przestępcza? - spytałam dla pewności. Informacje. To jest to, czego potrzebuję.

- Ludzie wiedzieli tylko jedną osobę. Dokładniej mężczyznę. Wysokiego, z ciemnymi włosami i niebieskimi oczami. Porównywali go do kogoś, ale już nie pamiętam dokładnie o kogo chodziło. - wyjaśnił staruszek, a mnie ogarnął lęk. Zatrzymałam się raptownie. Czyżby to o tym miasteczku mówił Charlie? Czyżby to właśnie tutejsi ludzie, ubzdurali sobie, że Steve żyje?

- Wybaczcie Panowie, ale muszę coś sprawdzić. - powiedziałam szybko podając moje rzeczy Filipowi.
- Zanieś to do mojego pokoju. - rozkazałam a sama się wycofałam. Wyszłam z budynku i wsiadłam do samochodu. Zaczęłam zaglądać do miejscowych gospod. Każdej po kolei. Objechałam całe miasto, aż w końcu w jednej z nich, odnalazłam trójkę wyróżniających się w tłumie mężczyzn. Podeszłam do nich pewnym krokiem. Widząc mnie wstali ze swoich miejsc.

- Diano! - krzyknął Sameer biorąc moją dłoń w swoją i całując ją delikatnie. On też się postarzał. Cała trójka. A minęło zaledwie pięć lat. Chyba.

- Cudownie Cię widzieć. - wyznał Wódz, jednak starałam się nie zwracać na to większej uwagi. Nawet jeśli szczerze cieszyłam się z tego, że ich widzę.

- Zostałam wezwana przez burmistrza. - oznajmiłam zabierając dłoń i chowając ją do kieszeni. - I jedyne, czego od Was chcę, to usłyszeć, że to czego ostatnio się dowiedziałam to kłamstwo. Tylko tyle oczekuję. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Nie chciałam nic więcej. Spojrzeli po sobie, po czym cała trójka spuściła głowę. Minęło kilkanaście sekund.

- Kiedy to prawda. - wyznał Sameer nagle przy czym złożył ręce jak do modlitwy. Zacisnęłam zęby. To się robi nudne.

- Teraz jesteśmy tego pewni. Wódz go widział. Stanął z nim twarzą w twarz. Steve przyjrzał mu się przez chwilę, po czym zwyczajnie uciekł. - nie prawda Charlie.

- Boże, nie. Nie wierzę wam. - szepnęłam kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Jesteśmy tak samo zaskoczeni jak ty. Nikt z nas nie wie co się stało, ale to naprawdę on. Steve Trevor żyje i nikt nie zdoła nam wmówić, że to nie prawda. Nawet ty. - powiedział z powagą wódz, a ja tylko opadłam bezradnie na krzesło.

- Nawet jeśli... - zaczęłam sama nie wierząc w to co mówię. - Nawet jeśli jakimś cudem mówicie prawdę, to dlaczego miałby ukrywać się przez te cholerne pięć lat? Dlaczego miałby okradać swoje miasteczko? - spytałam patrząc na każdego z nich. To dawało wiele do myślenia. Steve nigdy by tego nie zrobił.

- Tego też nie wiemy, ale pomyśleliśmy, że jeśli udałoby Ci się go złapać i nie zabić, to mogłabyś użyć swojego lassa prawdy. - stwierdził Sameer, kiedy ja kiwnęłam głową.

- Świetny pomysł. - mruknęłam z udawanym uśmiechem. Wstałam od stołu oddychając niespokojnie. - Jeżeli okaże się, że to nie on... Przysięgam wam, że przyjdę tutaj osobiście i skopię wam tyłki. - powiedziałam z całkowitą powagą. Samo wypowiadanie Jego imienia, było katorgą. Ale wmawianie sobie, tego, że żyje? To było szaleństwo. Wstałam od stołu i zaczęłam zmierzać do wyjścia.

- Wiemy, jak bardzo zabolała Cię jego rzekoma śmierć, Diano. Nie mówilibyśmy o tym, gdybyśmy nie byli tego pewni. - dodał Sameer zanim jeszcze wyszłam z gospody. Nie odwracając się nawet na chwilę nacisnęłam na klamkę i wyszłam z budynku.

Dziękuję wszystkim, którzy tutaj zajrzeli, dali gwiazdkę i co najważniejsze skometowali

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Dziękuję wszystkim, którzy tutaj zajrzeli, dali gwiazdkę i co najważniejsze skometowali. ❤️❤️ Początki są najgorsze, więc to dla mnie ważne ❕ Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam wszystkich 💋

Wonder Woman {ciąg dalszy} Where stories live. Discover now