▪️ Chapter 21 ▪️

1.7K 130 36
                                    


Tik. Tak. Tik. Tak.

Zegar tykał, minuty mijały nieubłagalnie. Właśnie wybiła tysiąc czterysta czterdziesta minuta od śmierci Matta. Równa doba, a ja nie ruszyłam się z łóżka. Nawet na chwilę. Kiedy wczoraj w końcu usnęłam, nie znalazłam ukojenia w śnie. Na przemian widziałam martwe ciało Matta i obojętnego Klausa. W końcu obudziłam się zlana potem. Nie mogłam dłużej tego znieść. Nie byłam też w stanie wstać. 

Ale w końcu musiałam. Dlatego powoli podniosłam się i wyszłam z pokoju. Było już ciemno. Wydawało mi się, że jestem sama i wszyscy w końcu dali mi spokój i wyszli. Myliłam się.

- Już myślałam, że nigdy nie wstaniesz - rozgległ się poirytowany głos tuż za mną. Obróciłam się powoli.

- Co ty tu robisz? Myślałam, że wróciliście do Nowego Orleanu - wychrypiałam. Czułam się fatalnie. Zbyt długo nie przyjmowałam krwi Klausa. 
Rebekah wstała i podeszła do mnie energicznym krokiem. Głos miała dziarski, ale oczy czerwone i spuchnięte. Dla niej Matt również nie był obojętny. Nie mogłam jednak zapomnieć, że to jej brat go zabił, w dodatku po to, żeby ratować jej życie.

- Posłuchaj. Nie on pierwszy i z pewnością nie ostatni. Taki jest nasz los. Widzimy zbyt wiele śmierci, niż byśmy chcieli, przeżywamy zbyt wiele strat, ale musimy żyć dalej. Taka jest właśnie egzystencja wampira. Przeżywamy żałobę, później wracamy do normalności - wyrzuciła z siebie ostrym tonem. Uniosłam brwi.

- Jeśli to wszystko, to wyjdź. Gdyby nie ty, Matt by żył - warknęłam. Ułamek sekundy później wisiałam kilka centymetrów nad ziemią, a Rebekah trzymała mnie za gardło i przyciskała do ściany. Nie robiło to na mnie zbyt dużego wrażenia. Zaczęłam się krztusić, ale nie szarpałam się. Nie walczyłam.

- Myślisz, że o tym nie wiem, ty pusta idiotko? Tylko że ja zdaję sobie sprawę, że był zauroczony przez tą cholerną wiedźmę, więc nic nie można było zrobić! - Puściła mnie, a ja upadłam - zresztą chciałabym ci przypomnieć, że gdyby nie ty, nie to nie byłoby nas tutaj, a ta czarownica nie wykorzystałaby Matta do pozbycia się mnie. Co czyni cię równie winną, co mnie - jej słowa odbiły się echem po mojej głowie. No tak. Ona miała rację. To nie wina Rebekah, że Matt nie żyje. To moja wina. Moja wina. Moja wina...

- Moja wina - wyszeptałam bezwiednie. Wpatrywałam się otępiałym wzrokiem w ścianę. Matt nie żyje przeze mnie. Obwiniałam wszystkich dookoła, ale to siebie powinnam obwiniać.

- Caroline, nie miałam tego na myśli, ja... - Rebekah upadła przy mnie na kolana i potrząsnęła, ale ktoś jej przerwał.

- Zamknij się i wyjdź - zamknęłam oczy słysząc ten głos. Nie. Tylko nie on - miałaś ją uspokoić żeby wypiła moją krew, a nie wpędzić w taki stan! Wynoś się - jestem pewna, że nie krzyczy tylko ze względu na mnie. Ale jakie to ma znaczenie?

- Skarbie, otwórz oczy - nie wiem dlaczego, ale usłuchałam go. Uniosłam powoli powieki. Klaus powoli podszedł do mnie i kucnął tuż przede mną. Wpatrywał się we mnie z troską na twarzy - nie jesteś niczemu winna. Nie obwiniaj się, kochana - wyszeptał i pogłaskał mnie po policzku. Czując jego dotyk zesztywniałam. Wyczuł moje napięcie. Zacisnął zęby i z pewnym oporem cofnął rękę.

- Nie chcę cię widzieć. Nie chcę, żebyś tutaj był - powiedziałam łamiącym się głosem. Dlaczego do tej pory nie odczuwałam tego, jak strasznie źle się czułam? Cała drżałam, oddychałam z trudem. Powinnam przyjąć jego krew. Nie chciałam niczego, co wiązało się z nim. Nawet jeśli miałam przez to umrzeć.

- Nie musisz. Napij się tylko mojej krwi. Cała się trzęsiesz, będzie tylko gorzej. Caroline nie rób mi tego - potrząsnęłam głową. On sam nie wyjdzie, więc ja musiałam zniknąć. Zerwałam się i usiłowałam wybiec z domu, ale on złapał mnie w pasie. Był szybszy. 

- Puść mnie! Puść, ja nie chcę, ja nie chcę cię widzieć, nie chcę twojej krwi, nie chcę... - wyrzuciłam z siebie i zaczęłam płakać. Łzy same lały się z moich oczu. Słyszałam jakieś dziwne jęki, które najprawdopodobniej wydobywały się z mojego gardła. Płakałam, szlochałam i wyrywałam się Klausowi, ale on trzymał mnie mocno. Przytulał mnie mocno do siebie, mimo że ja mocno uderzałam w jego klatkę piersiową, kopałam. On głaskał mnie po głowie i coś mówił uspokajającym tonem, ale nie docierało do mnie co. Nagle zaczęłam kaszleć. Przystawiłam dłoń do ust. Krew.

Klaus błyskawicznie podniósł mnie i położył na kanapie. Uklęknął na wysokości mojej głowy i podsunął mi swój nadgarstek pod nos.

- Pij, Caroline, błagam, pij - powtarzał natarczywie, ale ja byłam uparta. Odwracałam głowę na tyle ile mogłam, bo zwracałam ogromne ilości krwi. Kaszlałam i kaszlałam, aż nagle... ciemność.

save me |KLAROLINE| ✔️Where stories live. Discover now