▪️ Chapter 20 ▪️

1.8K 131 41
                                    


Życie często stawia nas przed wyborami. Łatwymi, trudnymi. Czasem niemożliwymi. Gdybym wiedziała, przed jakim wyborem życie postawi mnie tym razem, zrobiłabym absolutnie wszystko, aby go uniknąć.

Freya obudziła nas o świcie. Stała nad nami z twarzą pobladłą z nerwów.

- Klaus, Caroline, szybko! - Potrząsała nami na zmianę. Ja od razu wstałam z łóżka, Klaus zrobił to samo.

- Co się dzieje? - Spytał nieco nieprzytomnym głosem, chociaż po jego minie widziałam, że jest w pełni świadomy powagi sytuacji.

- Wiedźmy... przejrzały nas. Chodźcie - żołądek podskoczył mi do gardła. Wciągnęłam przez głowę koszulkę i pierwsza podbiegłam do drzwi. Nigdy nie widziałam Frei w takim stanie.

Gdy jechaliśmy w kierunku lasu, zasypywałam Frey'ę setkami pytań, ona jednak nie odpowiedziała na ani jedno. Zaniepokoiło mnie to. Nie należała ona do osób cichych, zawsze kiedy nie chciała odpowiadać na zadane jej pytanie, kazała się chociaż zamknąć. Nigdy nie odpowiadała milczeniem. 
Nie było z nami Marcela ani Rebekah. Klaus siedział na przednim siedzeniu, Freya za kierownicą. Rodzeństwo wymieniało tylko między sobą ukradkowe spojrzenia, jakby rozumieli się bez słów. Wyglądało na to, że tylko ja nie wiem o niczym.

Kiedy w końcu dojechaliśmy na miejsce, Freya rzuciła Klausowi dziwne spojrzenie i wbiegła między drzewa. Chciałam pobiec za nią, ale Klaus złapał mnie za ramiona i obrócił twarzą do siebie.

- Caroline, powinnaś tu zostać - zaczął niemrawo, ale od razu potrząsnęłam głową. Westchnął - w takim razie wiedz, że to co się tam dzieje na pewno ci się nie spodoba. Nie mieszaj się i pozwól działać silniejszym od siebie. Bądź cicho, najlepiej ukryj się między drzewami - powiedział ostro, chociaż chyba nie wierzył, że go posłucham.

- Okej, okej, ale chodźmy - serce waliło mi jak oszalałe. Teraz byłam już pewna, że dzieje się tam coś naprawdę złego. Poznałam tą ścieżkę. To tutaj Klaus chciał zabić trzynaście czarownic, ale to ja zabiłam dwanaście z nich, aby ocalić życie Bonnie. To na tej polanie stałam się potworem. Starałam się o tym nie myśleć, kiedy przedzieraliśmy się przez zarośla. Nagle Klaus zatrzymał się i uścisnął krótko moją dłoń, po czym zniknął. Wychyliłam się zza drzewa i wydałam z siebie zduszony okrzyk.

Na środku polany stała czarownica, która rzuciła na mnie urok. Od razu ją poznałam. Po jej lewej stronie stała Elena, która wyglądała co najmniej dziwnie, jakby... bez życia. Dalej stali Rebekah i Marcel. Rebekah trzymana była przez Tylera, a Marcel przez nieznanego mi chłopaka. Był tam też Matt. W dłoni trzymał kołek z białego dębu. 

I wtedy to zobaczyłam. Czarownica odrzuciła głowę do tyłu i wydała z siebie głuchy okrzyk, coś jakby... śmiech? Wtedy tuż przed nią na kolana upadł Klaus.

- Och, naprawdę chcesz mnie zabić? Jeśli tak, to śmiało, droga wolna! Nie zapominaj jednak, że moje życie połączone jest z życiem twojej ukochanej - powiedziała powoli, bez nerwów. Pstryknęła palcami, a Klaus poderwał się na równe nogi. Zaciskał pięści, ale ona miała rację. Nie mógł jej zabić. Gdzie Freya? Błagam, niech szybko się tu zjawi i nas wszystkich uratuje!

- Czego chcesz? I co oni tu robią? - Wskazał na moich przyjaciół i swoje rodzeństwo. Też tego nie rozumiałam.

- To banalnie proste. Potrzebuję ofiary z jednego pierwotnego, aby unieszkodliwić wszystkie wampiry. Czyż to nie cudowny pomysł? - Gawędziła sobie z nim, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o zagładzie wampirów. Klaus warknął.

- Spróbuj tylko skrzywdzić moją rodzinę, a gorzko tego pożałujesz - wysyczał. O nie. O nie, o nie, o nie... 

W tym momencie Matt jak robot ruszył przed siebie, prosto na Rebekah. 

- Matt! Matty, ty durniu, nie poznajesz mnie?! Matt! Spędziliśmy razem tyle czasu! Jesteśmy przyjaciółmi! MATT! - Wrzeszczała, ale wiele nie mogła zrobić. Dopiero teraz zauważyłam ugryzienia wilkołaków na szyi jej i Marcela. No tak. Tyler i jego tajemniczy kolega. Wszystko jasne. Ale o co tu chodziło? Matt lubił Rebekah. Mieli nawet romans, byli przyjaciółmi. Co tu jest grane? Przecież to Matt!

I dopiero teraz mnie olśniło. Te puste spojrzenia. Mechaniczne ruchy. Elena, Matt, Tyler i drugi wilkołak byli pod wpływem hipnozy. Że też wcześniej tego nie zauważyłam!

I w tym momencie powietrze wręcz eksplozowało. Wszystko zaczęło dziać się tak szybko. Pojawiłą się Freya, która rzuciła jakiś dziwny proszek na wiedźmę, która wrzasnęła przeraźliwie i upadła na ziemię. Nie zdjęło to jednak uroku, jaki rzuciła na moich przyjaciół. Matt był już tuż przy Rebekah, kiedy Klaus skręcił mu kark.

Poczułam pod kolanami twardy grunt, chociaż nie czułam, abym upadała. Usłyszałam jakiś dziwny odgłos, coś jakby... szloch, krzyk? Zaraz, ten odgłos wydobywał się z mojego gardła! Matt! Mój ukochany przyjaciel, mój powiernik... leżał martwy. Pozostali właśnie otrząsnęli się i z przerażeniem rozglądali dookoła. Podniosłam się niezdarnie i rzuciłam się do martwego ciała Matta. Ugryzłam swój nadgarstek, wlałam mu swoją krew do gardła, ale nic się nie stało. Dlaczego do jasnej cholery nic się nie dzieje! Przecież to niemożliwe! Matt! 

Ktoś objął mnie ramieniem. To Elena, po której twarzy ciurkiem spływały łzy. Szlochała, przytulając mnie mocno, a ja przytuliłam ją. To już kolejna osoba, która odeszła, której nie było wśród nas. Podniosłam głowę. Tyler, którego twarz również lśniła od łez, rzucił ostatnie spojrzenie na ciało Matta i zniknął. Rebekah również szlochała cicho, ale nie ich twarzy szukałam. Klaus. Stał nieruchomo i z twarzą bez wyrazu patrzył prosto na mnie. Ani śladu wyrzutów sumienia. Ani śladu żalu, smutku. Nic. Pustka.

Wyswobodziłam się z objęć Eleny i wolno zbliżyłam się do niego. 

- Już nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Nie chcę słyszeć twojego głosu, widzieć twojej twarzy. Zniknij, tak jak obiecałeś lata temu. Nie obchodzi mnie, że umrę. Umrę wiedząc, że ten, który zamordował mojego przyjaciela, jest sam. I zawsze powinieneś już być sam - powiedziałam cicho i odwróciłam się. Nie próbował zaprzeczać czy mnie zatrzymywać. Po prostu stał i patrzył, jak pomagam podnieść się Elenie i razem wychodzimy z tego przeklętego lasu. Nie mogłam już dłużej patrzeć na martwe ciało Matta. Wiedziałam, że Rebekah go tu nie zostawi. 

Przepełniały mnie różne uczucia. Żal, smutek, nienawiść. Dotarłyśmy do mojego domu, na którego ganku siedzieli Stefan i Damon. Damon porwał Elenę w ramiona i wprowadził do środka. Ja popatrzyłam Stefanowi w oczy. Widząc jego pełne współczucia i zrozumienia spojrzenie, kiedy otworzył dla mnie swoje ramiona, wpadłam w nie bez wahania i wybuchnęłam płaczem. 

save me |KLAROLINE| ✔️Where stories live. Discover now