O S I E M N A Ś C I E / じゅうはち

470 79 54
                                    


Doskonale pamiętała swój pierwszy raz, jak i każdy kolejny. Nieważne, ile powtórzeń zrobiła, nigdy nie czuła fizycznego bólu. Wypełniona była goryczą, rozpaczą, nienawiścią i szaleństwem. Ale to tęsknota nie pozwalała żadnej z ran się zagoić, podobnie jak świadomość niekończącej się męki – to te czynniki najbardziej ją wyniszczały. W końcu straciła wszystko, co mogło dać jej powód do życia. Niczego przed sobą nie widziała. Tylko resztki człowieczeństwa zmuszały ją do egzystencji.

Resztki, które jeszcze próbowały jej skraść szczury.

Przejechała ostrzem po gładkiej skórze, tworząc krwawą linię na całej jej długości, po czym uniosła swą rękę na wysokość oczu. Martwym wzrokiem patrzyła na spływające strużki życiodajnego płynu.

Rana zaraz się zasklepiła. Wspaniała sztuczka! – krzyczały szczury. Jeszcze raz! Jeszcze raz!

Uśmiechnęła się i powtórzyła tę czynność. Raz. Drugi. Trzeci. Coraz głębiej zanurzała ostrze, wykonując cięcia jedno po drugim. Krew tryskała na wszystkie strony. Była na obdartej sofie, śmierdzącym dywanie, który nasiąknął chyba każdą możliwą substancją, i na stoliku do kawy z nogami obgryzionymi przez psie zęby.

Wszystkie rany zniknęły. Nawet krew powoli się roztapiała, uchodząc w eter. Nic a nic się nie zmieniło.

Próba dwa tysiące czterdziesta druga zakończyła się tak samo, jak wszystkie wcześniejsze. Spodziewała się tego.

Odrzuciła nóż na bok, nie dbając o miejsce jego upadku ani o krew pozostawioną na ostrzu; wiedziała, że po niej także nie zostanie żaden ślad. Wyłączyła telewizor i sięgnęła po opakowanie tabletek nasennych. Bez problemu wpakowała całą garść pastylek do ust, przełykając głośno. Pilot odłożyła na stolik, z którego zabrała butelkę whisky. Upiła kilka łyków, zanim nią również straciła zainteresowania; ledwie zarejestrowała odgłos tłuczonego szkła.

Żadna z tych czynności nie mogła jej zabić, a mimo to powtarzała je nieustannie. Było coś wyzwalającego w choćby nikłym odczuciu śmierci. Szczególnie gdy akcje miały charakter czysto symboliczny i nie przypominały czarnego humoru. Powieszenie się na drzewie, gdy nie potrzebowało się tlenu, czy wybebeszenie wnętrzności, bez których demony wciąż egzystowały, tylko przyprawiało o traumę nieszczęśliwców zjawiających się przypadkiem w złym miejscu o złej porze – nikomu więc to nie służyło.

Mogłaby żyć iluzjami i udawać, że bycie potężną istotą to dar umożliwiający prawie wszystko, ale nie chciała pogodzić się ze stratą. Pragnęła odczuwać ból przeszłości, by nigdy o niej nie zapomnieć. Musiała pamiętać o tym, co utraciła, aby pozostać przynajmniej odrobinę sobą. Prawdziwą sobą.

Przez chwilę trwała w kompletnym bezruchu, gapiąc się w sufit, aż nagle zwinęła się, przyciskając kolana do piersi. Przestała wierzyć w dobro i zło jeszcze zanim stała się potworem, a mimo to cierpiała po każdym niemoralnym czynie, którego się dopuściła. Czasami zbliżała się do utraconego przed latami człowieczeństwa, jednak znacznie częściej ogarniała ją demoniczna strona. Nie potrafiła pokonać odczuwanej rozpaczy i całkowicie pogodzić się ze swoim losem. Dostała niesprawiedliwy wyrok. Nie zasłużyła na takie cierpienie. Była niewinnym dzieckiem, gdy wszystko się zaczęło. To nie ona sprowadziła na siebie te katusze ani bliscy, których straciła. Przecież poddawała się złu tylko, gdy nie miała innego wyjścia. Czy więc to Bóg ją przeklął? Czy może urodziła się już jako owoc szatana?

Nie pragnęła szczęścia, już dawno przestała za nim gonić. Chęć zemsty także z niej uleciała. Nie miała niczego, co mogłoby jej wskazać drogę. Była wolna, a jednak czuła się jak ptak z połamanymi skrzydłami. Stawała się coraz bardziej znieczulona na wszystko.

【Oczy, które mówią】Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz