S I E D E M / しち

617 99 71
                                    


Towarzyszyła jej cisza. Ruszyła na drugą stronę chodnika, idąc wzdłuż kamiennego płotu; gdzieniegdzie zniszczonego i pokrytego mchem. Spojrzała w stronę zachodzącego za budynkami słońca, którego słabnący blask nadawał niebu ognistej barwy. Uniosła wyżej głowę, nie przestając patrzeć w gwiazdę, choć ta raziła ją w oczy. Podziwiała piękno chwili, zapominając kompletnie, dokąd zmierzała. Ciepło wypełniające jej serce było warte zatracenia się w emocjach.

Zamknęła oczy. Szczęście i ukojenie obejmowało jej ramiona. Mogłaby trwać tak wieczność, gdyby nie nagła trudność w oddychaniu. Zacharczała, słysząc w uszach szaleńcze bicie swojego serca. Próbowała się wyswobodzić, uciec spod ręki trzymającej ją za szyję, lecz ucisk był zbyt mocny, jak sidła pułapki na niedźwiedzie, z których bez pomocy nie sposób się uwolnić.

Została zaciągnięta do bocznej alejki, krztusząc się i walcząc o odrobinę powietrza. Krzyk utknął w krtani jak ość po rybie, wywołując na jej twarzy przerażenie. Z każdą kolejną sekundą oddalała się od upragnionego widoku nieba.

Utkwiła wzniesione, szeroko otwarte oczy w osobę, która popchnęła ją w kierunku ziemi, łapiąc przy tym krótkie, świszczące oddechy, jak gdyby po raz ostatni smakowała powietrza. Postać stojącą nad nią otaczał czarny kłąb dymu, niczym drogi płaszcz z grubego futra, uniemożliwiając rozpoznanie tożsamości. Jedyne, co mogła dostrzec, to szeroki i złowieszczy uśmiech w kształcie półksiężyca.

Ciało Saki zalała fala dreszczy, kiedy przesiąknięta mrokiem dłoń sięgnęła w jej stronę. Otoczył ją śmierdzący odór o woni zgniłych jajek i zaschniętej krwi. Oczy wypełniły się łzami. Dym przepełznął po ziemi jak wąż i zaczął zaciskać się wokół swojej ofiary. Chciała wołać o pomoc, wrzeszczeć, aż do zdarcia gardła, lecz mgła zaczęła ją dusić. Zacisnęła ręce na szyi, czując coraz silniejsze konfuzje. Uśmiech wpełzł na jej twarz. Pozbawionym wyrazu spojrzeniem patrzyła w rosnącą ciemność.

Wrzasnęła, lądując głucho na podłodze. Leżała w bezruchu, oddychając swobodnie i patrząc na panele. Po dłuższej chwili usiadła zdezorientowana na kolanach, rozglądając się po pokoju. Przejechała dłonią po włosach; czoło i kark miała wilgotne od potu. Czuła się gorzej, niż wtedy kiedy piłka uderzyła ją w twarz. Nie wiedziała, jaki koszmar doprowadził do tak bolesnej pobudki, ale w jakiś straszny, pokrętny sposób rozumiała, że za snami musiało się coś kryć. Niepokój i panikę odczuwała z taką intensywnością, jakby zostały jej wszczepione w kości.

W końcu stanęła na drżących nogach, dostrzegając niewielkie zadrapania na udach i łydkach. Choć przerażała ją myśl zrobienia sobie nieświadomie krzywdy, wolała wierzyć w taki scenariusz niż absurdalnie zakładać, że ktoś włamał się w nocy, by ją okaleczyć.

Poszła do łazienki, zdeterminowana doprowadzeniem paznokci do minimalnej długości. Nacisnęła włącznik lampy i mimowolnie zerknęła w stronę lustra. W świetle jarzeniówki ślady na jej szyi rysowały się z okrutną wyrazistością. Naraz poczuła w ustach smak goryczy.

Przesunęła palcami po sinych kręgach na skórze, próbując rozgryźć ich powstanie, jednak żadne logiczne wyjaśnienie nie przychodziło jej do głowy. Jej dziecięca część chciała pobiec do mamy, przytulić się i rozpłakać z nadmiaru emocji. Zamiast tego zamknęła oczy i odcięła się od lustrzanego odbicia, by odzyskać jasność umysłu. Podejmowanie pochopnych decyzji, sianie paniki czy nawet wmieszanie w sytuacje rodziców nie rozwiązałoby niczego. W niej tkwił problem, więc tylko ona mogła go rozwiązać.

Nasmarowała nogi i szyję maścią łagodzącą, próbując zignorować drżenie dłoni, i na wszelki wypadek zrezygnowała z zakolanówek na rzecz rajstop. Postawiła kołnierz koszuli mundurka i zawiązała dokoła niego kremową chustę; nie miała innego pomysłu na ukrycie sińców bez zwracania zbytniej uwagi. Jedyną rzeczą, na którą nie mogła nic poradzić, była jej zszargana koszmarami psychika.

【Oczy, które mówią】Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz