- Co z nim teraz zrobimy? - spytałam po chwili, bo zdałam sobie sprawę z tego, że kot nie miał nawet obroży i zapewne był bezpański.

- Zjemy, gdy nadejdą ciężkie czasy - rzucił Jon, chcąc mnie rozbawić. Niestety udało mu się to, bo uśmiechnęłam się mimowolnie, słysząc jego absurdalną propozycję. Moja nagła zmiana nastroju sprawiła, że Jonathan również się uśmiechnął.

- Pytam poważnie - powiedziałam, przerywając chwilę wzajemnej adoracji. Kot, którego wciąż trzymałam na rękach był spokojny i w ogóle się nie wiercił, co wprawiało mnie w osłupienie. - Chyba zabiorę go do mieszkania Rosalie i zaadoptuję - rzuciłam nagle, zadziwiając przy tym samą siebie. Pierwszym i ostatnim kotem w moim życiu był Willow.

- Dobroć to twój dar - rzucił ni stąd ni zowąd Jonathan, a ja spojrzałam na niego ze smutkiem.

- Albo moje przekleństwo - stwierdziłam smętnie. Wiedziałam, że jeśli kiedykolwiek wybaczę Jonathanowi, a on ponownie mnie zrani, to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Nie każdy człowiek zasługiwał na drugą szansę, a zwykle dowiadywaliśmy się o tym dopiero wtedy, gdy ją zmarnował. Wybaczanie ludziom wiązało się z ogromnym ryzykiem i prawdopodobnym cierpieniem.

***

Przez cały następny tydzień, dzień w dzień, na wycieraczce leżał bukiet kwiatów wraz z liścikiem. Kwiaty codziennie były inne, a liściki zawierały krótkie przemyślenia adresata. Mimo iż wiedziałam, że tym tajemniczym wielbicielem był Jon, to zawsze brałam kwiatki do domu i wstawiałam je do wazonu, a liścik chowałam do specjalnego pudełeczka. Widywałam Jona dwa razy w tygodniu na naszych zajęciach teatralnych i prawie zawsze uczyłam go tańczyć, ale nie wspominałam nic o kwiatach, które mi zostawiał. On także nie podejmował tego tematu, więc postanowiłam nie robić pierwszego kroku i zaczekać aż sytuacja samoistnie się rozwinie.

- Widzę, że coraz bardziej miękniesz - powiedziała uśmiechnięta Rosie, gdy przyłapała mnie na zbyt długim oglądaniu kwiatów od Jon'a. Pogodziłam się z nią, bo uznałam że nasza wieloletnia przyjaźń nie zasłużyła na taki brak zainteresowania z mojej strony. Poza tym mieszkałyśmy razem, więc nie miałam zbyt wielkiego wyboru i musiałam z nią rozmawiać.

- Przecież nie zostawię tych kwiatków na wycieraczce żebyś je zdeptała - warknęłam wściekle, bo wiedziałam, że dziewczyna miała rację.

***

Dni mijały zwyczajnie jak zawsze i wdarła się w to wszystko jakaś rutyna. Czułam, że nie ruszałam do przodu, ale przynajmniej nie cofałam się też w tył.
W piątek zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że w sobotę odbędzie się organizowana przez nią, tatę i Christiana impreza charytatywna. Oczywiście Jon i Rosie także byli zaproszeni, ale miałam to gdzieś. Nie musiałam rozmawiać z chłopakiem, a poza tym to była świetna okazja, aby spotkać się z bratem. Mimo iż mnie dogłębnie wkurwiał i nie potrafiłam z nim wytrzymać dłużej niż pięć minut, to i tak go kochałam. Nie wiedziałam dlaczego wcześniej nie pojechałam odwiedzić rodziców, skoro College znajdował się zaledwie godzinę drogi od naszego domu, ale postanowiłam, że od dzisiaj zacznę to nadrabiać. Od razu po wykładach wróciłam do mieszkania i zaczęłam się pakować.

- Wyprowadzasz się?! - wrzasnęła przerażona Rosalie, gdy także wróciła do domu i ujrzała porozrzucane w moim pokoju ubrania.

- Nie - zaśmiałam się z niej, bo jej reakcja szczerze mnie rozbawiła. - Jadę na weekend do rodziców - wyjaśniłam wspaniałomyślnie, a z jej twarzy zniknęło całe napięcie.

- Impreza? - spytała z domysłem.

- Tak - rzuciłam. Chyba oczywistym był fakt, że ja również zostałam na nią zaproszona.

Zagubione DuszeWhere stories live. Discover now