Rozdział 24 - Druga bitwa o Hogwart.

Start from the beginning
                                    

- Och Harry! - widziałem łzy w jej oczach, sam ledwo powstrzymywałem się od rozpłakania. Popatrzyłem na Rona. Patrzył na mnie. Jego spojrzenie było bardzo smutne, a on sam wyglądał bardziej dojrzale niż zazwyczaj. Zniknął gdzieś ten rudy szalony chłopiec bojący się pająków. A na jego miejscu pojawił się dorosły, dojrzały mężczyzna... Przyjacielsko poklepałem go po plecach.

- Zabijcie węża, a zostanie tylko on sam. - powiedziałem.
- Dobrze.
Odeszłem kilka kroków.
- Aaaa i jeszcze jedno.... Powiedźcie Ginny, że ją.... - przełknołem niewidzialną gulę w gardle - kocham...

Na wspomnienie Ginny zawsze w ostanim czasie robiło mi się ciepło i zimno jednocześnie. Dlatego, że gdy pomyślałem o Ginny robiło mi się jakoś cieplej na sercu, ale zaś gdy uświadomiłem sobie, że mogę już jej nigdy nie zobaczyć ogarniał mnie strach...

Korytarze Hogwartu są zadziwiająco puste, wszyscy (tak powiedział mi Ron) są w Wielkiej Sali i opłakują zmarłych. Nie chciałem tam iść. Nie ze względu na barak szacunku, czy coś w tym desens, ale po prostu... Nie wiem czy mógłbym znieść jeszcze wiecej zła na tym świecie. Już sam fakt, że idą na pewną śmierć stałem się niezłym egoistą wcale nie dodawało mi otuchy...

Zakazany las wyglądał dokladnie tak jak go zapamiętałem. Mroczyny, tajemniczy i nieprzenikniony. Ogarnął mnie dziwny hłód. Otuliłem się szczelnie brudną kurtką. Nie wiedziałem dokładnie gdzie Voldemort chce się ze mną spotkać. Jakaś niewidzialna siła pchała mnie do przodu. Czułem, że moje nogi same wybierają drogę. Przeskakują odstające korzenie i idą do przodu. Minowolnie zacząłem myśleć nad swoim dotychczasowym życiem. O tych wszystkich moich wybrykach, chęciach ratowania świata i łamaniach szkolego regulaminu. Tyle złego spotakło mnie w życiu... Ale również ile dobrego mi się przytrafiło. Nie potrafiłem wyobrazić sobie lepszych przyjaciół niż Ron i Hermiona. Tak jak i nie potrafiłbym wymarzyć sobie wspanialszej dziewczyny niż Ginny...

Słysze głosy, i wiem, że zbliżam się do celu... Wkraczam na mroczną polanę w Zakazanym Lesie. Stoi tam. Blady, uśmiechnęty i przerażający.
- Harry Potter  - mówi swym syczącym głosem. Wyzywająco spoglądam w jego czerwono-czarne oczy. Jestem gotowy. - Już myślałem, że się nie zjawisz. A jednak... Panie i panowie - zawraca się do stojących nieopodal śmierciożerców - o to przed wami stoi sławny Harry Potter, który za raz zginie.

Wyciąga różdżkę, robię to samo - nie poddam się bez walki. Uśmiecha się jeszcze szerzej, robi zamach...
Nagle z nieba pojawiają się dementorzy. Spadają na nas jak czarna lawa wysysając dobre wspomnienia. Jestem oszołomiony... Ale udaje mi się przywołać w głowie głos matki...
- Exspetro Patronum! - krzyczę, a niebieski jeleń przychodzi mi na pomoc rozpraszając bezduszne istoty w czarnych pelerynach. Uciekam, to jedyne rozwiązanie które przychodzi mi do głowy.
- Stój! - słyszę wściekły głos Voldemorta, ale nie zwram na niego uwagi i biegnę dalej. Kieruje się w stonę zamku, bo gdzie indziej mógłbym się udać? Voldemort goni mnie. Przyśpieszam, Zakazany Las to jednak nie jest dobre miejsce na "walkę ostateczną". Dziedzinec zamkowy... Tak! Jest tam dużo wolej przestrzeni - tam na pewno nie potknę się i nie zabije przez wystające korzenie i gałęzie.
Dementorzy mkną koło mnie, ale nie pozbawiają mnie szczęśliwych wspomnień. Mam wrażenie jakby byli ze mną w zmowie i utrudniali pogoń Voldemortowi, a nie ucieczkę mnie.


~Hermiona~

  Chcieliśmy z Ronem dołączyć do wszystkich w Wielkiej Sali, ale przypomnieliśmy sobie o wężu. Wątpię, żeby Voldemort zabrał go ze sobą do Zakazanego Lasu. Nawet taki wąż jak Nagimi bałby się tego miejaca. Mroczny las koło Hogwartu miał taką aurę, że odstraszał potencjalnych nowych lokatorów. A więc ostatni horkruks musi być tu, w zamku.
Na nasze nieszczęście krwiożercza bestia znalazła nas szybciej niż my ją. Nagle wyłoniła się za zakrętu i swoim obślizgłym cielskiem przyparła nas do przeciwległej ściany. Nie mieliśmy żadnej drogi ucieczki.
- Avada kedavra! - spróbował na daremno Ron.
Wąż to horkruks, więc jest odporne na wszelkie zaklęcia, nawet na te najbardziej okrutne. Chciałam wyciągnąć kły Bazyliszka z torebki, ale nie zdążyłam. Długie zęby boleśnie wbiły mi się w ramię. Krzyczałam, ale przytrzymywałam przy sobie zwierzę. Chciałam dać Ronowi jak najwięcje cennego czasu. Mój chłopak zrozumiał mnie bez słów. Powoli wyciągnął kły z mojej magicznej torebki i zatopił je w ciele węża. Bestia już po chwili znieruchomiała.
Czułam jak ramię powoli odmawiło mi posłuszeństwa. Jad Nagimiego krążył w moich żyłach i zabijał mnie od środka.
- Hermiona... - Ron klęczał przy mnie i dał moją głowę na swoje kolana.
- Ciii... Nic nie mów. To nic takiego... - ale Ron wcale nie był głupi, dobrze wieział, że umieram - ja również. - Wiesz, że Cię kocham? Nie miałam odwagi Ci tego wczeąniej powiedzieć. - głos mi się zawiesił, on również odmawiał mi posłuszeństa.
- Ja też Cię kocham Hermiono.

Te słowa mi wystarczyły. Zamknęłam oczy. Pochłoneła mnie ciemność, która zabrała moją duszę do nieba...

~Harry~

  To dziwne, że dopiero przed śmiercią człowiek zaczyna rozumieć wiele rzeczy. Na przykład te słowa: "Żaden nie może żyć kiedy ten drugi przeżyję...". Żaden, dlaczego to nie mogło być dla mnie oczywiste od samego początku? Ani ja, ani Voldemort nie możemy przeżyć w tym starciu.

Czarnoksiężnik wyrzuca w moją stronę fale zielonego światła, z ledwością udeje mi się uchylić przed śmiercionośnym zaklęciem.
- Exsperiamus! - krzyczę.
Voldemort nie zasłania się tarczą, tylko odpowiada zaklęciem na zaklęcie. Tworzy się czerwono-zielona linia. Trzymam dwoma rękami różdżkę, jej moc jest dla mnie za duża. Nie puszczę, nie puszczę, powtarzam sobie.
- Myślisz, że ze mną wykrasz Chłopcze Który Przeżył? - szydzi i śmieje się zowrogo.
- Ty też nie wygrasz tej walki! - odpowiadam.

Nagle mój promien czerwonego światła zaczyna przeważać nad zielonym promieniem Voldemorta. Czyje coraz więcej mocy. Nie wiem z kąd ją czerpie, ale mam wrażeniel, że ona jest w środku - we mnie. Kropelki potu zaczynają pojawiać się na twarzy Voldemorta. Boi się porażki, czuje to. Staram się wykrzesić z siebie jeszcze więcej mocy, udaje mi się i czerony promień pochłania zielony. Wszystko eksploduje. Różdżka Voldemorta spala się, a czerwone zklęcie przebija mu serce. Krzyczę, choć nic toretyczni mi się nie stało. Ale ja wiem swoje. Czuje, że umieram, moje serce rozpada się tak samo jak rozpadło się serce Lorda Voldemorta. Jesteśmy ze sobą związani. Jestem horkruksem, którego nie zamierzał stworzyć. On umiera a ja z nim...

Powoli ogarnia mnie ciemność. Widzę przed oczami osoby które kocham, Rona, Hermionę,Ginny... Odchodzę z tego świata z uśmiechem na twarzy.

I tak oto kończy się historia Chłpca Który Przeżył, który spojrzał śmierci prosto w twarz i który nie zawachał się ocalić ten świat przed zagładą...







************************************

Cześć kochani!
Chciałabym Was bardzo przeprosić za brak rozdziałów, ale zbliżał się koniec roku szkolego i miałam na prawdę dużo roboty. Teraz wracam, nastały wreszcie upragnione wakcje!

Tego się pewnie nie spodziewaliście się co?

Do końca książki pozostało już tylko kila rozdziałów, więc zostańcie ze mnie do końca!

Ps: Przepraszam za ewentualne blędy ;).

Pokochać Ginny to mało... Where stories live. Discover now