Rozdział 24 - Druga bitwa o Hogwart.

196 3 3
                                    


~Ginny~

Pędziłam jak szalona po zniszczonych korytarzach Hogwartu. Nie raz musiałam uchylić się od lecących zaklęć. Draco deptał mi po piętach i pozwalał prowadzić się do celu. Zsapana zatrzymałam się przed skrzydłem szpitalnym. Pociągnełam za klamkę i weszłam do środka. Na szczeście Meg leżałam na łóżku w tej samej pozycji, w jakiej widziałam ją po raz ostatni.
- Meg, Meg jak dobrze, że nic Ci nie jest! - dopadałam jej łóżka i wysapałam cała spocona i zdyszana.
- Co, co się stało? - potarła zaspane oczy. Najwyraźniej wszystko przespała. Co równało się z cudem. Jak można nie słyszeć tego huku, który dobiegał ze wnątrz?
- Nic, nic. - pokręciłam głową ze śmiechem.
- Ale tu cicho... - odezwała się nagle.
Mój uśmiech natychmiastowo zszedł z mojej twarzy. Dopiero teraz miałam okazje przyjrzeć się jej uważniej. Była blada jak płutno - wręcz przeźroczysta. Miała fioletowe cienie pod oczami, i zabandarzowaną prawą rękę.
- Dobrze się czujesz? - zapytałam z troską.
- Właściwie to....nie. Kręci mi się w głowie... - opadła omdlona na poduszki.
- Meg, Meg słyszysz mnie!? - potrząsnełam jej zdrową ręką. Z wisiłkiem otworzyła oczy.
- Wody.... - wychrypiała. 
Rozejrzłam się spanikowana. Na szczęście na stoliku nocnym leżała pełan szklanka letniej wody. Wzięłam ją, pomogłam siostrze usiąść i przytknęłam jej napój do ust. Meg zaczełam pić, przestała dopiero jak oprórzniła pół jej zawartości. Następnie znowu opadła na poduszki. Była bardzo zmęczona, ugryzienie wilkołaka musiało wymęczyć jej organizm. Zapadła znowu w niespokojny przerywany sen. Przyglądałam się jej przez chwilę, zapominając o wojnie panującej na zwenątrz. W końcu spojrzałam na stojącego za mną Dracona.
- Nie wiem jak ty, ale ja tu zostaje. - powiedziałam - Możesz iść walczyć i zostać bohaterem, ale ja tu zostaje z nią. - pokazałam ruchem głowy na śpiącą na łóżku siostrę.
- Ja też tu zastaje. - odparł i opadł na sąsiednie łóżko.
- Jesteś pewien? - zapytałam.
- Tak jestem absolutnie pewien.

~Harry~

Kiedy obraz zaczął stawać się coraz ciemniejszy, aż w końcu powróciłem do gabinetu Dumbeldora. Potrząsnołem głową z niedowierzaniem. Byłem w szoku. Snape, ten bez uczuciowy nauczyciel eliksirów zakochany w mojej matce? Zazdroszczący mojemu ojcu? To wydawało się niedorzeczne...
Nagle moją głowę wypełnił znajomy głos, a wręcz syk znienawidzonej osoby.

"Walczyliście dzielnie, ale na próżno.... Na próżno. Każda przelana krew czarodziejów to ogromna strata... Strata. Oddajcie mi Harry'ego Pottera, a reszcze z was nie stanie do krzywda... Krzywda. Harry Potterze, zwracam się bezpośrednio do ciebie... Do ciebie. Dzisiejszej nocy pozwoliłeś, by twoi przyjciele umierali za Ciebie... Za Ciebie. Będę na Ciebie czekał w zakazanym lesie... Zakazanym lesie. Jeśli się nie stawisz... Nie stawisz. Zabije każdę dziecko, kobietę czy mężczyznę, które stanie mi na drodze... Na drodze."

Głos ustał, a pokój wypełniła cisza. Przerażająca, mrożąca krew w żyłach cisza...
Schodząc po schodach widziałem całujące się pary, leżące ciała i zapłakanych czarodziejów. Na myśl o tych pierwszych pomyślałem o Ginny. Nie miałem pojęcie gdzie jest. Ani czy jeszcze żyje... Odpędziłem złe, natrętne myśli i nakazałem sobie spokój.
Opuszczając gabinet Dambeldora miałem dziwne nieodparte wrażenie, że już tu nigdy nie wrócę...

*_*_*_

Spotkałem Hermione i Rona na schodach przed gabinetem. Czekali na mnie.
- Harry! - Hermiona rzuciłam mi się na szyję. Przytuliłem ją i pogładziłem delikatnie po plecach. - Chyba nie pójdziesz do lasu? - zapytała.
- Chyba muszę... - odsunołem ją od siebie i uśmiechnęłem się lekko. - Nic mi nie będzie... Będzie dobrze.

Nawet ja w to nie wierzyłem. Nie mogło być dobrze jeśli idzie się na pewną śmierć. A pokonanie najpotężniejszego czarodzieja na świecie było raczej wątpliwe.

Pokochać Ginny to mało... Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz