ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY "Rytuał"

243 26 2
                                    

Rytuał wydał się całkiem łatwy w przygotowaniu. Nie potrzebne było dokonywanie żadnego morderstwa, użycie krwi niewinnej istoty, kradzież czy cokolwiek innego co przyszłoby do głowy największemu zwyrodnialcowi na świecie. Jedyne co musiałam zrobić, to zaprzedać duszę, oddać ją i pogodzić się z tą stratą już na zawsze. Mimo wszystko, wydaje się to wysoką ceną i pewnie taką jest, ale... zrobię wszystko, żeby móc go zobaczyć i... przeprosić. Czuję się winna, temu, co się stało, przez to, co powiedziałem wszystko runęło. Muszę się teraz w sobie zebrać i wezwać tego, na którym naprawdę mi zależy.

Poza mną samą do tego przedsięwzięcia potrzebne było mi jeszcze jakieś spokojne miejsce, oddalone od cywilizacji o przynajmniej kilka... kilkanaście kilometrów. Na tyle daleko, aby nikt nic nie zobaczył, ani nie usłyszał. Potrzebna była prywatność. Jako, że Aishenephist jest panem kłamstw, przed wykonaniem rytuału musiałam wcisnąć komuś jakiś kit, a jako, że jest też władcą obietnic - wszystko, co będzie spisane w kontrakcie, za wszelką cenę zostanie spełnione.

Najpierw, muszę kogoś okłamać. Nie lubię kłamać, ale przez moje doświadczenia mam w tym wprawę. Z tego, co mi wiadomo, moje kłamstwo nie musi być wyrafinowane, czy ważne... nie musi nawet mieć sensu, ani jakiegokolwiek podłoża. To czego będzie dotyczyło jest tylko i wyłącznie uzależnione od mojej kreatywności i mojego widzi mi się w tej chwili. Jedynym warunkiem jest to, że osoba, którą okłamuje - musi w to kłamstwo uwierzyć.

Zdecydowałam więc, że nie może to być nic wielkiego, nic przykuwającego uwagę, tylko małe, nieszkodliwe kłamstwo.

Nagle zaburczało mi w brzuchu i wpadłam na pomysł, pomysł, który bez trudu powinien wypalić. Zerknęłam tylko na zegarek, czas był idealny - dochodziła godzina obiadu, a mały domek zaczął wypełniać się zapachem pysznego jedzenia przygotowywanego przez Korę piętro niżej. Wyczułam topiący się ser i ostrą paprykę i już wiedziałam, co kobieta gotuje, a gotuje najpyszniejsze na świecie, faszerowane papryczki z serem - to źle. Czemu? Ponieważ naprawdę kocham te papryczki i trudno mi się im oprzeć, ale cóż... muszę zacisnąć zęby, powstrzymać cieknącą ślinkę i oszukać moją opiekunkę.

Zeszłam więc na dół, gdzie zapach pysznego obiadu, był jeszcze wyrazistszy, mój brzuch znów postanowił dać mi znak, że jest pusty za pomocą przytłumionego burknięcia. Potrząsnęłam głową, musimy współpracować żołądku!

-Oh! Lilith! Jesteś już głodna? Nakładać Ci?- Zapytała Kora, kiedy zobaczyła mnie w salonie, który od kuchni oddzielała jedynie wysepka kuchenna z szaro - zielonych blatów, przy których często jadłam. -Nie, nie jestem jeszcze głodna!- Skłamałam i błagałam cicho w duchu, aby Kora uwierzyła mi bez problemu, a mój żołądek nie postanowił znów się uaktywnić. -no dobra. To daj mi znać jak zgłodniejesz.- Odpowiedziała kobieta z ciepłym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Również się uśmiechnęłam - tą część przygotowań mam za sobą. Teraz jeszcze tylko zostało mi znalezienie zacisznego miejsca, dobrego do czarno magicznych rytuałów.

Okazało się to najtrudniejsze. Kiedyś zapewne zdecydowałabym się na stary tartak, ale teraz, po incydencie z demonem usiłującym mnie zabić, a potem płonącym nieludzkim, błękitnym ogniem... nie za bardzo mam ochotę się tam plątać. Podświadomie boję się spotkania jego pobratymców. Najlepszym wyborem będzie więc chyba banalny, ale przy tym idealny środek lasu. Powinno być tam pusto, zwłaszcza o północy, bo według księgi od Kory, to o tej godzinie najłatwiej będzie przyzwać Aish'a.

Z pustym żołądkiem doczekałam do wieczora, bardzo późnego wieczora, do dwudziestej trzeciej. Kora już zasnęła, powiedziała, że musi się wyspać ponieważ rano musi wcześnie wstać, ja natomiast znów zrezygnowałam ze szkoły, dlatego godzina, o której się obudzę, nie ma najmniejszego znaczenia. Ubrałam się ciepło i zabrałam księgę pod pachę.

Do lasu miałam blisko, więc bez zastanowienia ruszyłam w jego głąb, co jakiś czas zatrzymując się i zapamiętując najważniejsze punkty w otoczeniu, aby potem móc znaleźć powrotną drogę. Po około pół godzinnym, szybkim marszu, wyszłam na niewielką polanę skąpaną w słabym, zimno - błękitnym świetle księżyca. Uznałam to za dobre miejsce. Z daleka od ludzi i ciche. Jedynymi dźwiękami, które co jakiś czas przerywały grobową ciszę, było ciche pohukiwanie sów i dźwięk chłodnego wiatru szeleszczącego w koronach okolicznych drzew.

Otworzyłam księgę na stronie ze szczegółowym opisem rytuału i aby nie popełnić żadnego błędu, raz jeszcze, uważnie odczytałam instrukcje

"Skoro ta księga, znalazła się w Twoich rękach Śmiertelniku, to na pewno nie jest to dziełem przypadku. Czy prawdą jest, że chcesz wezwać Wysokiego Arcydemona Piekielnego, zasiadającego w cieniu kłamstw, dzierżącego pieczę nad obietnicami krwią spisanymi - Aishenephist'a? Jeżeli odpowiedź na to pytanie jest twierdząca - musisz postępować zgodnie z podanymi instrukcjami, drogie dziecko." - Czytałam. "Po pierwsze i najważniejsze, musisz znaleźć odpowiednie miejsce. Nikt nie może być świadkiem Twych modłów, nikt nie może ich widzieć, ani słyszeć." - Tą część miałam za sobą, w końcu siedzę w miejscu, w którym chcę się wziąć za tą czarną magię. "Po drugie, wykonaj jedną z czynności, za które odpowiedzialny jest Arcydemon, którego przywołać chcesz. Oszukaj, bądź obiecaj komuś coś, drogie dziecię." - To też mogłam już wykreślić i czytać dalej. "Jeżeli te dwa, najważniejsze punkty zostały przez Ciebie wypełnione, możesz przejść do właściwej części rytuału." - Odczytałam. Poniżej tego tekstu widniał rysunek, a właściwie wzór, zdobiona linijka. Prawdopodobnie nie miało to znaczenia większego niż estetyka. Nie zmieniało to jednak faktu, że pod linijką pięknego, bogatego wzoru opisany był sam przebieg rytuału.

"Najlepiej, drogie dziecko, jeżeli przyzywanie Arcydemona miejsce będzie miało po północy." - Spojrzałam na zegar w telefonie, dwudziesta czwarta miała wybić za kilka minut - idealnie. "Na ziemi wyrysuj symbol, który za rozpoznawczy obrał sobie Pan Aishenephist" - Obok tekstu była ozdobna strzałka wskazująca na znak - siedmioramienną gwiazdę w podwójnym okręgu, identyczną do tej, która wypalona była na moim ramieniu. Odruchowo przejechałam dłonią po znaku. To pewnie jakiś jego... podpis? Herb? Nie wiem jak to określić, ale muszę to przerysować.

Polana w większej części porośnięta była gęstą trawą, jednak całkiem szybko znalazłam skrawek ziemi wydeptanej zapewne przez jakieś leśne zwierzęta. Lekko wilgotna gleba bez wątpienia nada się do żłobienia w niej patykiem czarno-magicznych znaków. Znalezienie samego patyka, zajęło mi jeszcze mniej czasu. W końcu jestem w lesie, wszędzie gdzie nie spojrzeć leżą jakieś patyki! Złapałam więc jeden z nich i zabrałam się za kreślenie większego okręgu.

Kiedy na glebie widniał już symbol, postanowiłam rzucić okiem na dalsze instrukcje zapisane w czarno magicznej księdze.

"Teraz drogie dziecko, kiedy wszystko już przygotowałeś, pora wezwać Twojego pana. Przy odczytywaniu inkantacji pamiętaj jednak o należnym szacunku i pokorze" - Poniżej widniał bogaty zdobiony, kaligrafowany tekst, to z pewnością gówna część tego wszystkiego. Wzięłam więc głęboki wdech i zaczęłam odczytywać inkantację na głos...

+++

KOCHAM WAS! Specjalu nie było bo się nie wyrobiłam :< [PRIWEJT AGAIN]

~Ininiś

†I and Ghost† {ZAKOŃCZONE}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz