#22

349 31 4
                                    

Ze zrezygnowaniem patrzałam na pękniętą szybkę mojego telefonu, kiedy kolejne próby odczytania powiadomień, nie powiodły się. Warknęłam kilka niezrozumiałych słów, rzucając aparatem do szuflady, kiedy na dobre wyzionął ducha. Nic mi po niedziałającym przedmiocie, nie ważne, jak bardzo go kochałam.

Taka to jest złośliwość rzeczy martwych, przemknęło mi przez myśl. Nie udało mi się odczytać ani jednej wiadomości od nikogo, dlatego mocno wkurzona leżałam na wznak na swoim szpitalnym łóżku, gapiąc się w nieidealnie biały sufit. Zastanawiało mnie czy Martyna ma jeszcze swoje paznokcie na miejscu, czy już wszystkie zjadła z obawy, że coś sobie zrobiłam. Wprawdzie wiele razy zapewniałam ją, że samookaleczenie jest dla mnie głupotą, przez którą można sobie narobić jedynie większych kłopotów, niż zanim zrobiło się tę niewinną kreseczkę. Ona o tym wiedziała doskonale, ale z jakiegoś powodu nie do końca mi wierzyła. Co więcej, zawsze zastanawiało mnie czy ona sama przypadkiem nie stosuje takiej metody pseudo-terapii.

Najbardziej jednak bolało mnie, że nie mogłam napisać do mojego Pingwinka. Nie wiem, co się u niego dzieje, ani czy tęskni za naszymi wspólnymi rozmowami. Zapewne znalazł już sobie inną dziewczynę, z którą mógłby pisać, a o mnie zapomniał, bo kimże ja jestem? Przypadkową dziewczyną, która mieszka gdzieś w tak małym mieście, że ktoś z jakiejś metropolii mógłby uznać Słupsk za wioskę zabitą dechami z trochę lepszymi ulicami, chociaż dziur na asfalcie nie poszczyciłby się dobry i mocno śmierdzący ser królewski.

Hej, stop!, skarciłam siebie w myślach. On na pewno taki nie jest!

Moje myśli jeszcze nie raz wracały do tego tematu, sprawiając, że scenariusze stawały się czarniejsze, ale nic nie mogłam na to poradzić. Luke stał mi się bardzo bliski, a przez brak kontaktu z nim, myślałam tylko o tych złych rzeczach, jakie mogły się wydarzyć. Fakt, że przesiedziałam w szpitalu ponad tydzień, wcale mi nie pomagał. W czasie mojego pobytu w tym budynku, przyszły do mnie jedynie kilka opiekunek z młodszymi dzieciakami oraz ponownie odwiedzili policjanci, którzy chcieli wyciągnąć ode mnie informacje na temat wypadku.

Bałam się.

Bałam się im powiedzieć prawdę, że to nie ja uważałam i wpadłabym pod koła auta, gdyby nie mój wybawiciel. Obawiałam się, że będę musiała siedzieć na sali rozpraw w sądzie w ławie oskarżonych i że zapadnie wyrok skazujący mnie. Nie chciałam iść do więzienia za coś takiego, choć było mi wstyd, że doprowadziłam do takiej sytuacji. Za wszelką cenę nie mogłam do tego dopuścić. Perspektywa, kiedy stoję w zimnej i brudnej celi napawała mnie tak mocnym lękiem, że nie byłam w stanie powiedzieć słowa, a co dopiero prawdę. Byłam pewna, że to może mieć swoje konsekwencje w przyszłości, ale strach mnie paraliżował. Więc nie powiedziałam im nic nowego.

Zdawałam sobie sprawę, że chłopakowi, który mnie uratował, mogło stać się coś poważniejszego, dlatego pewnego dnia zapytałam o niego pielęgniarek, ale żadna nie potrafiła udzielić mi odpowiedzi. Raz usłyszałam tylko, że na życzenie rodziców chłopaka, został on przewieziony do innego szpitala w większym mieście. I słuch o nim zaginął. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, a bardzo chciałam mu podziękować za ratunek, choć moja podświadomość podsuwała mi myśl, że prawdopodobnie nigdy nie będę miała takiej możliwości.

W słoneczny środowy poranek, moje szare przemyślenia zostały brutalnie przerwane w momencie, kiedy do pokoju weszła pielęgniarka, oznajmiając, że być może dzisiaj zostanę wypisana ze szpitala. W pewnym sensie się ucieszyłam, bo nie będę musiała się już nudzić czy katować ponurymi wizjami, ale z drugiej dopadła mnie rzeczywistość.

Sierociniec.

Szkoła.

Policja.

Sąd...

W pewnym momencie poprosiłam jedną z pielęgniarek, aby dała mi możliwość skorzystania z telefonu i trzymając w drżącej ręce kartkę z danymi pana Huczka, zaczęłam z nim rozmowę. Chciałam się dowiedzieć jak cała sytuacja wygląda z prawnej strony, dlatego byłam wdzięczna, gdy podał mi namiary do dobrego adwokata oraz umówiliśmy się na spotkanie w sprawie testamentu. Wprawdzie jeszcze go nie przeczytałam, bo czekałam aż moje oczy wrócą do pełnej sprawności, aczkolwiek wciąż o tym pamiętałam. W końcu tyle czasu czekałam na jakikolwiek ruch w sprawie moich rodziców, że nie mogłam przegapić takiego faktu, jak testament. To był wielki krok naprzód.

Po południu, po kilku badaniach pani Renia przyszła zabrać mnie do sierocińca. Nic nie mówiła aż do powrotu. Trochę obawiałam się, co za tą postawą może się kryć, ale nie próbowałam poruszać jakiegokolwiek tematu.

Wysiadając z samochodu powiedziała mi, abym doprowadziła się do porządku i żebym później przyszła, ponieważ chce ze mną rozmawiać w gabinecie. To dało mi do zrozumienia, że nie jest dobrze. Szybko wleciałam do pokoju, zabierając ze sobą jakieś ciuchy i popędziłam do łazienki. Choć bałam się spotkania z opiekunką, to jednak wolałam mieć je za sobą, niż tkwić w niewiedzy. Pod wpływem zimnej wody, moje myśli powodowały ból w sercu, dlatego długo nie musiałam czekać, aż moje oczy zajdą gorącymi łzami. Dałam im upust, chcąc poczuć się odrobinę lepiej.

Może nie będzie tak źle?, łudziłam się. Wiedziałam o tym doskonale, kiedy ręka zawisła tuż przed drzwiami do pomieszczenia, w którym może nastąpić mój koniec. Nawet nie wiem, kiedy się ubrałam i wyszłam z łazienki. Podczas tych czynności trwałam jakby w amoku, który opuścił mnie dopiero wtedy, gdy zdałam sobie sprawę, że znajduję się o krok od przechylenia szali nad moją przyszłością.

— Wejdź.

— Chciała mnie pani widzieć — wydukałam, ledwo panując nad oddechem.

— Tak, usiądź. — Wskazała na krzesło przed jej biurkiem.

Skorzystałam z zaproszenia, próbując ukryć drżenie rąk.

— Wiesz po co cię wezwałam? — zapytała, odrywając wzrok od tony papierów, które zawalały cały blat przedmiotu.

Po co wezwała?, pytałam siebie, choć mogłam się tylko domyślać. Pewnie po to, aby mi oznajmić, że wylatuję z sierocińca... Nie skończę szkoły... Moja przyszłość będzie jedną wielką porażką...

— Nnie... — wyjąkałam z trudem.

— Rozmawiałam z policjantami, jako że byłam twoją opiekunką do twoich osiemnastych urodzin, ale nie chcieli mi powiedzieć za dużo, z racji tego, że parę dni temu stałaś się pełnoletnią osobą — powiedziała, świdrując mnie wzrokiem — dlatego proszę ciebie, abyś mi powiedziała, co stało się tamtego dnia. Czy naprawdę to ty spowodowałaś wypadek?

Popatrzałam na kobietę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Starałam się być poważna, ale nie zdradzać przed nią, jak bardzo się bałam. Dlatego zrobiłam coś, co będzie nieść za sobą konsekwencje, aż stanie się coś strasznego.

— Nie.

Od autorki: Tysiąc dwadzieścia siedem słów po tak długiej przerwy w dwa dni? Mam jeszcze do napisania i przeczytania na poetykę i literaturę staropolską, ale czemu by nie walnąć rozdziału? xDDD Ogólnie to teraz będzie trochę nudno jak dla mnie, bo...

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Od autorki: Tysiąc dwadzieścia siedem słów po tak długiej przerwy w dwa dni? Mam jeszcze do napisania i przeczytania na poetykę i literaturę staropolską, ale czemu by nie walnąć rozdziału? xDDD Ogólnie to teraz będzie trochę nudno jak dla mnie, bo gdybym mogła, to już bym wplotła w fabułę ich spotkanko, ale wolę siebie i Was trochę pokatować tą niepewnością. Bo mogę! :D

W ogóle widzieliście recenzję P.S.K.C u Callidia? Jak nie to wbijać na jej Krytyczne oko i nadróbcie zaległości! :D

Enjoy!

[1] P.S. Kocham CięWhere stories live. Discover now