#25 [epilog]

30 0 0
                                    

KOREKTĘ ZROBIĘ NIECO PÓŹNIEJ!

   Pierwsze przesłuchanie na komendzie odbyło się całkiem dobrze, mimo że stres prawie mnie zjadł. Podejrzewałam, że policjanci moją reakcję odebrali jako strach przed tym, że to może się powtórzyć i znów będę narażona na ból. Ale nie byłam do końca pewna, czy moje przypuszczenia były choć zbliżone do rzeczywistości.

    Mijając salę przesłuchań, usłyszałam, jak ktoś powiedział:
    — Myślisz, że kłamie?
    — Sądzę, że jest zagubiona, ale... — kobieta urwała, wciągając ze świstem powietrze — nie mówi nam całej prawdy.
    Moje serce drgnęło.
    — Jak powinniśmy zatem z nią postąpić?
    — Pokażmy jej chłopaka, może wtedy zmięknie...
    Nogi poprowadziły mnie do wyjścia z posterunku policji. Otwierając drzwi, uderzył mnie dość zimny, jak na maj, podmuch wiatru. Oczy zaszły mi łzami. Nie wiem dokładnie, co było tego przyczyną, czy to sam wiatr wywołał taki efekt, czy emocje, które we mnie buzowały. Może to szczeniackie i nieodpowiedzialne, ale naprawdę nie chciałam iść do więzienia. Choć powinnam wziąć odpowiedzialność za to, co zrobiłam, to nie potrafiłam. To było dla mnie za dużo.
    Miesiąc później było tak samo. Zaproszona na posterunek, te same zeznania, odesłanie do sierocińca i tak w kółko.
    Aż do dnia rozprawy.
    Rozprawa przebiegła szybko i w sumie bezboleśnie dla mnie. W upalny dzień sierpnia wstałam dość szybko jak na mnie. Ubrałam się odświętnie w białą koszulę i jeansy. Śniadanie zjadłam sama. Już wystarczająco nasłuchałam się paplaniny Alicji o tym, że pójdę siedzieć. Obwieszczała tę nowinę przez ostatnie dwa miesiące na prawo i lewo, nie dając mi chwili wytchnienia. Dzięki Konstantyn swoje ostatnie dni jako uczennica drugiego roku liceum, spędziłam na wytykaniu palcami i wysłuchiwaniu osądzających szeptów obcych mi ludzi.
    Więc sądnego dnia wolałam jej unikać.
Pod sąd odprowadziła mnie Pani Stasia z Panią Renatą. Miały też zeznawać na moją korzyść, że mimo iż czasem jestem nieostrożna, to mimo wszystko jestem porządną i odpowiedzialną dziewczyną. Byłam im wdzięczna za to, co dla mnie robiły. Nie wiem czy byłabym w stanie jakkolwiek wysiedzieć na sali rozpraw bez wiedzy, że są gdzieś obok i mnie wspierają.
    Na całe szczęście, chłopak, który nagrał całe zajście z moim udziałem nie nagrał momentu, w którym bezmyślnie gapię się w telefon i nie rozglądając się, wchodzę na jezdnię. Jedyne, co udało mu się zarejestrować, to pisk opon i kamera aparatu rozmyła się, żeby przenieść swój punkt odniesienia z roześmianej blondynki na wypadek. Następnie ja uderzająca o krawężnik głową i upadające obok mnie ciało mojego wybawcy.
Na całe szczęście sąd stwierdził, że te dowody nie świadczą o mojej winie. Zaś świadkowie nie mogli jednoznacznie stwierdzić, kto był sprawcą całego zajścia. Mężczyzna prowadzący samochód również przyznał, że jechał zbyt szybko w terenie zabudowanym, więc teoretycznie przyznał się do winy. Być może gryzło go sumienie, że w wypadku zginęła jego siostrzenica, która nie zapięła pasów bezpieczeństwa oraz że ucierpieli nastolatkowie.
    Na całe szczęście mój wybawca, którym okazał się być mój kolega z klasy Maciek, doznał, wprawdzie kilku poważnych, ale nie zagrażających jego życiu obrażeń. Tak więc po rekonwalescencji doszedł do siebie. Choć nigdy nie dane nam było ze sobą porozmawiać w cztery oczy, to na sali rozpraw widziałam, że cieszył się, że jestem cała.
    Na całe szczęście sąd uznał zdanie moich opiekunek oraz nauczycieli z mojej szkoły. Zaświadczyli oni o tym, że jestem dobrą osobą, z dobrymi ocenami i zawsze chętna do pomocy, choć może czasami nieco wycofana z życia społecznego.
    Na całe szczęście zostałam oczyszczona z zarzutów.
    Ale co z tego?, pomyślałam, gdy już siedziałam bezpiecznie w pokoju zabaw. Co z tego, że nie pójdę siedzieć, skoro wiem, że to wszystko moja wina?
    Mimo wszystko dalej ciężko było mi przyznać się do błędu. Strach paraliżował mnie dogłębnie i byłam pewna, że z tym sekretem będę żyć do końca życia. Będzie mnie zżerać od środka aż znajdę ukojenie. A wiedziałam, że spokój dałyby mi tylko objęcia Pana Śmierci. Czułam, że będę przeżywać chwilę grozy raz po raz nawet we śnie.
    To mnie przerażało.
    Nie potrafiłam znaleźć miejsca dla siebie.
    O dziwo żaden pracownik sierocińca nie męczył mnie tą sprawą. Wiedzieli, ile mnie kosztowało to nerwów, kiedy temat był świeży. Nawet Pani Renia nie zadawała pytań. Tylko raz próbowała ze mną porozmawiać, ale zbyłam ją byle pretekstem. Już nigdy potem nie podejmowała wysiłku. Chyba czekała, aż sama się przełamię i przyjdę do niej. Ale wiedziałam, że to nigdy nie nastąpi. I choć zdawałam sobie sprawę, że robiłam źle, nie potrafiłam. Powinnam była z nią porozmawiać, bo na pewno podniosłaby mnie na duchu. Ale jak tchórz zwyczajnie bałam się, że osądzi mnie poprzez jeden głupi błąd.
    Jedyne drobne chwile spokoju odczuwałam, gdy rozmawiałam z Martyną. To ona zawsze podnosiła mnie pocieszała i wspierała jak najlepsza przyjaciółka. Była dla mnie siostrą, której nigdy nie miałam. I na zawsze pozostanę jej za to wdzięczna.
    Widząc powiadomienie, odblokowałem telefon. Wyskoczył mi dymek z kika.
    black_parade191: Jak się czujesz, Melcia?
    prettyllama: Dzisiaj nie miałam ataku paniki.
    prettyllama: Całe szczęście...
    black_parade191: To dobrze... Ej, dobrze pamiętam, że sierociniec jest na ulicy Lutosławskiego?
    prettyllama: No tak?
    black_parade191: OK!
    prettyllama: Co ty kombinujesz?
    black_parade191: Niiiiiiic *złowieszczy uśmiech*
    prettyllama: Martyna?
    black_parade191: Dowiesz się za 20 minut! *szeroki uśmiech*
    Westchnęłam ociężale, zdając sobie sprawę, że nic z niej nie wyciągnę. To prędzej ona wyciągnęłaby ze mnie najbardziej skryte sekrety niż ja z niej. Nie pozostało mi nic innego niż oprzeć się o ramę fotela i wpatrywać się w rozbawione na podwórku dzieci. Ich beztroska powodowała, że nie odpływałam do złych myśli.
    Nie wiedziałam jak długo siedziałam bez ruchu. Poczułam natomiast, że kiedy już się ruszyłam, moje mięśnie były zesztywniałe i obolałe.
    Zawołała mnie jedna z opiekunek. Gdy podeszłam do drzwi wejściowych z walącym sercem, coś dużego wpadło na mnie i oplotło ramionami wokół mojej głowy. Z zaskoczenia pisnęłam.
    — Jestem aż taka przerażająca? — usłyszałam nad uchem.
    — Martyna? — szepnęłam, niedowierzając.
    To był dla mnie szok. Wprawdzie pisałyśmy do siebie, że kiedyś się odwiedzimy lub że zaczniemy razem studia na tej samej uczelni, ale nie sądziłam, że Martyna zrobi mi taką niespodziankę.
    — Naprawdę tu jesteś? — Przytuliłam się do jej gorącego ciała i zaczęłam płakać jak głupia. Jedyne, co usłyszałam to jej ciepły śmiech połączony z konwulsjami płaczu.
    Teraz płakałyśmy obydwie.
    — Chodźmy do parku — zaproponowałam, gdy już się uspokoiłyśmy.
    W drodze do PKiW słuchałam opowieści Martyny jak namawiała rodziców, aby ją u mnie zostawili.
    — No mówię ci, to była dobra przez mękę. Mama nawijała jak to niebezpiecznie jest zadawać się z ludźmi z internetu. Za to tata był bardziej wyrozumiały i mówił mamie, że on wie, że nie zadawałabym się z kimś, kto chciałby mi zrobić krzywdę. I voilà, oto jestem.
    — Cieszę się, że przyjechałaś.
    — Och, nawet nie wiesz jak bardzo ja się cieszę. Tak długo o tym marzyłyśmy! — Wyrzuciła ręce w powietrze, w niezbyt określonym celu.
    Obie się zaśmiałyśmy w tym samym momencie.
    — Dobrze, że zdecydowaliśmy się na wakacje na wyspie Wolin. Dzięki temu mogli mnie tu po drodze zostawić.
    — A właśnie, jak długo zostaniesz?
    — A, jakoś tydzień — powiedziała Martyna, drapiąc się po nosie. Zaraz po tym uśmiechnęła się diabolicznie. — A wiesz co?
    — Co?
    — Tak się złożyło, że rozmawiałam z właścicielką sierocińca...
    — I co? – dopytałam, nie rozumiejąc o czym mówiła do mnie przyjaciółka.
    — Ano to, że zgodziła się, abym mogła nocować w sierocińcu! – pisnęła szczęśliwa. — Czyż to nie cudownie? Wyobrażasz sobie te wszystkie pidżama party, nocne oglądanie horrorów, podkradanie słodyczy z kuchni?
    Spojrzałam na przyjaciółkę niedowierzając. Nie dość, że zrobiła mi cudowną niespodziankę swoim przybyciem, to jeszcze zostanie ze mną na dłużej niż dzień. To było jak spełnienie największego marzenia.
    — Ekstra! – ucieszyłam się, przystając. Przytuliłam mocno brunetkę. To nie było spełnione marzenia, w tym monecie poczułam się jak w raju. To była miła odskocznia od przykrych wydarzeń sprzed kilku miesięcy.
    — O masakra, tak się cieszę! — W końcu udało mi się coś więcej powiedzieć.
    — Ja jeszcze bardziej, mój ty liliputku!
    — Ej, żyrafo. — Odsunęłam się od niej. — Twoje sto osiemdziesiąt pięć centymetrów...
    — Tak, tak, nie uprawnia mnie do nazywania cię mikro-biedronką. — Zaśmiała się krótko. — Już to słyszałam.
    — No dobrze. — Odwzajemniłam uśmiech. — Ale jest jedna zasada, której musimy przestrzegać.
    — Jaka?
    — Nie wolno nam kraść z kuchni. Już wystarczająco dużo razy bywało tak, że opiekunowie mieli mało jedzenia dla nas wszystkich.
    — No okeeeeej — westchnęła. — To kupimy swoje czipsy.
    Doszłyśmy do wielkiego kasztanowca na niewielkim wzniesieniu. Wokół niego postawiono kilka stoisk z planszami do gry w szachy. Każde z nich miało po cztery siedzenia. Usiadłyśmy na jednym z nich i rozmawiałyśmy dalej. W pewnym momencie Martyna zrobiła poważną minę.
    — Mogę cię o coś spytać? — zaczęła ostrożnie.
    — Dajesz.
    — Opowiesz mi jak to się stało? – Spojrzała na mnie, ściągając do siebie brwi.
    Wiedziałam o co pyta. I do końca nie byłam pewna czy chcę jej o tym mówić. Zamilkłam, zastanawiając się czy dobrym pomysłem będzie wyznanie jej całej prawdy. Nawet nie wiem, kiedy cała zapłakana mówiłam zdanie:
    — ...i tak właśnie uniewinnili winną osobę.
    Kiedy skończyłam nastąpiła długa chwila ciszy.
    Za długa.
    Moje myśli powędrowały w bardzo złym kierunku. Myślałam, że Martyna zarzuci mi, że postąpiłam źle. Że mam pójść na komendę policji i złożyć prawdziwe zeznania. Sprostować je. Że to przeze mnie zginęła niewinna osoba.
Ale przyjaciółka zrobiła coś zupełnie innego.
    — To w sumie też trochę moja wina...
Spojrzałam na nią nie wierząc w to, co słyszę.
    — Jak to? — szepnęłam.
    — No popatrz, gdybym nie pisała do ciebie w tamtym momencie, do niczego by nie doszło!
    — Chyba żartujesz!?
    — A mylę się? — szepnęła w moim kierunku, nachylając się nad stołem.
    — Równie dobrze mogłam być bardziej ostrożna!
    Martyna cofnęła się i westchnęła ociężale. W tym monecie niepotrzebnie gdybałyśmy. Obie doskonale zdawałyśmy sobie z tego sprawę.
    — Czasu nie cofniemy — stwierdziła z bólem w głosie.
    — Tak...
    Nie wiem, jak długo trwałyśmy w ciszy. Każda z nas była pogrążona w swoich własnych myślach. Głęboko w sercu żałowałyśmy tego, co się wydarzyło. Ale w jednym Martyna miała rację. Świat był tak skonstruowany, że czasu nie cofniemy, choćbyśmy tego bardzo chciały.
    Z oddali słychać było radosne śmiechy dzieci oraz pół przyciszone rozmowy dorosłych. Gdzieś niedaleko jakiś brzdąc wywrócił się rowerem i zaczął głośno płakać z bólu. To wyrwało brunetkę z zadumy.
    — A kiedy pisałaś z Lukiem? — zapytała ostrożnie.
Kiedy pisałam?, pomyślałam z bólem. Chyba wieki temu...
    Tak, odkąd dowiedziałam się, że mój Luke to mój crush Luke z 5sos nie odezwałam się do niego. Ani słowem.
    Nie potrafiłam.
    Nie mogłam.
    I choć okłamał mnie nie raz, to nie był powód dla którego nie odpisałam mu po jego wyznaniu. W końcu ja też okłamałam jego.
    — Wydaje mi się jakby to było wczoraj, a zarazem tak dawno temu, że nie pamiętam dokładnie.
    — Ale odpisałaś mu jak ci się przyznał? — Uniosła prawą brew.
    — Nie...
    — Dlaczego?
    — Jak ty to sobie wyobrażasz? — oburzyłam się. — Miałabym mu wyznać, że spowodowałam wypadek ze skutkiem śmiertelnym i kłamałam wszystkim prosto w oczy, że to ja byłam w tym wszystkim ofiarą?
    Martyna długo nie mrugnęła, wpatrując się we mnie bacznie. Nie wiedziałam, co kłębi się w zakamarkach jej umysłu. I choć serce mówiło, że mnie nie osądza, to umysł podpowiadał mi zgoła odmienną wersję.
    — Na pewno nie obwiniałby cię — szepnęła, będąc pewna swoich słów. — Jeśli miał cię za przyjaciółkę, to stanąłby po twojej stronie. Tak jak ja.
Ale ja baałam się wyznać mu prawdę...

Odautorsko: Na wstępie dodam, że opowieść nie ma na celu nawoływania do popełnienia przestępstwa

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.

Odautorsko: Na wstępie dodam, że opowieść nie ma na celu nawoływania do popełnienia przestępstwa. Nie należy również kłamać przed organami ścigania.
Jeśli kiedykolwiek staniecie w podobnej sytuacji do sytuacji Melanii, nie warto kłamać. Kłamstwo nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Rozmawiajcie z osobami, którym ufacie.
    Druga sprawa to to, że... PRZEPRASZAM! Że tak długo zajęło mi pisanie tego rozdziału. Całe cztery lata... Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Oczywiście mogłabym Wam napisać jak bardzo byłam zajęta, jak życie dało mi w kość ostatnimi laty... Ale nie chcę się użalać.
    Mimo wszystko cieszę się, że postanowiliście zostać i dokończyć tę historię razem ze mną! Oryginalnie planowałam dwie części opowieści i... TAK ZOSTANIE! Jak obronię pracę dyplomową w lipcu siądę na poważnie do pisania i napiszę nie tylko 2. część P.S.a, ale też inne, które mam w planach.
    Spełnię marzenie! <3

[1] P.S. Kocham CięDonde viven las historias. Descúbrelo ahora