Mel jest osobą pracowitą, ambitną i skorą do pomocy – dowiedziałam się tego wszystkiego pracując z nią tylko kilka godzin; gdybym pracowała dłużej, pewnie opowiedziałaby mi swoje całe życie. Przestrzega zasad, przeróżnych – wszystkie zna na pamięć. Rodziców zapewne ma surowych, ale zarazem kochających. Nauczyli ją jak być damą i dobrym obywatelem naszego kraju. Wychowali ją na świetną osobę, która niestety nigdy tak naprawdę się nie śmiała czy bawiła.

– Niech ci będzie – zgadza się po dogłębnym namyśle.

Wydaję z siebie odgłos radości, unosząc ręce w górę w geście wygranej.

***

Wychodząc na dziedziniec, wiele razy źle skręcałyśmy, ale teraz, kiedy już jesteśmy na zewnątrz wiem, że ta droga wcale nie była skomplikowana.

– A teraz gdzie? – pyta Mel z przerażeniem.

– Weź trochę wyluzuj – polecam jej. – Teraz na górę.

– Co?! – wykrzykuje cicho.

– Widzisz ten dach? – pytam wskazując na dość pokaźny budynek. – To tam się wspinamy.

– A nie można użyć schodów? – lamentuje.

– Schodami? Tam nie ma zabawy. – Uśmiecham się szeroko. Ciągnąc ją za rękę, mówię: – Dasz radę. To wcale nie tak wysoko. Tylko kilka podciągnięć na parapetach.

Mel wydaje z siebie zduszony jęk.

Niezauważalnie przedzieramy się pod wyznaczony cel. Patrzę na budowlę, obmyślając drogę wejścia na dach, a potem także zejścia. Mniej więcej w dwóch trzecich drogi można zrobić przerwę na niewielkim balkonie i potem wspinać się dalej.

– Mam plan – oświadczam. – Będziesz podążać moimi śladami. Postaram się iść wolno, a przystanek robimy na tamtym balkonie. – Wskazuję na wspomniany obiekt. – Dasz radę?

– Okaże się – mówi, uśmiechając się i próbując rozładować napięcie, które w niej siedzi.

– No to hop!

Podciągam się na najniższym parapecie. Nie ma w tym nic trudnego, robiłam to tysiące razy. Przesuwam się w prawą stronę i korzystając z kamiennego, ozdobnego gzymsu podciągam się wyżej. Stopy podpieram na nierównym kamieniu, z którego zbudowany jest cały budynek.

– Mel, teraz ty.

Mel naciąga rękawy sukienki na łokcie i dwa razy próbuje się podciągnąć, aż wreszcie się jej udaje. Ostrożnie przesuwa się i znów podciąga.

– Zabiję cię jeśli spadniemy – grozi.

– Wtedy nie będziesz już czego zabijać – mówiąc to, wybucham śmiechem.

– To wcale nie jest śmieszne!

– Ależ jest. I to jak bardzo!

Wchodzę wyżej. Huśtam się na kolejnym gzymsie. Przechylam się w tył i w przód, w tył i w przód. Puszczam się i chwytam balustradę balkonu. Oddycham z ulgą – to było bardziej niebezpieczne niż wszystko co do tej pory robiłam. Przerzucam nogi przez balustradę i daję znak Mel. Dziewczyna robi to samo co ja, ale z jakiegoś powodu wiem, że nie da rady wskoczyć na balkon. Wyciągam do niej ręce, w momencie kiedy puszcza się gzymsu. Chwytam ją i z wysiłkiem podciągam. Kiedy już obie zdyszane siedzimy podparte o balustradę, odzywa się Mel:

– Czy ty chcesz mnie zabić?

Uśmiecham się i odpowiadam:

– Oczywiście, że nie. Przecież wciąż oddychasz. – Szczerzę się do niej w uśmiechu. – Idziesz wyżej?

Tigre [W TRAKCIE POPRAWEK]जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें