LI. you were mine for a night.

1.5K 198 131
                                    

-Pani Hemmings – ukłonił się w stronę kobiety – Panie Hemmings – kiwnął głową w stronę ojca Luke'a.

Poprawił gitarę na ramieniu i podszedł do nich, opierając się biodrem o metalową ramę łóżka.

-Mike, a ta gitara to...? - dopytała Liz, wskazując na pokrowiec.

-Nie będę zbytnio przeszkadzał, prawda? Niech państwo idą się przespać, czy coś... Nie wyglądają państwo najlepiej.

Po krótkiej wymianie zdań, rodzice blondyna wyszli z sali.

-Hej Pingwinie. - szepnął, łapiąc go za rękę – Mam tę cholerną nadzieję, że przyjdzie ten dzień, w którym się obudzisz.

Michael odgarnął włosy z czoła chłopaka. Zadrżał na uczucie zimna.

-Wiesz, chciałem zrobić tak, jak w tych kiczowatych filmach romantycznych... Przygotować... - zamyślił się – Jakąś cholernie długą przemowę, a ty słysząc ją, nagle się budzisz. Zapomniałem o jednym: życie to nie film romantyczny, a twój scenariusz pisze jakiś popapraniec... W życiu nie mamy podanych tekstów, nie mamy suflera, który by nam cokolwiek podpowiadał...

Chłopak pogłaskał Luke'a po czole. Spojrzał w stronę gitary i uśmiechnął się słabo.

-Masz nieraz tak, że chciałbyś wdychać kogoś tak, jak parę? Tak nałogowo, bez konsekwencji... Chciałbyś poczuć się, jakbyś był jedynym, którego ktokolwiek zapamięta? Ja stanowczo tak. - westchnął Mike, bawiąc się palcami niebieskookiego – Albo... - zamyślił się – Poczuć miłość jakiejś osoby... Tak jak pogodę. Żeby nie była mieszana tylko czułymi słówkami typu „kocham cię" - nakreślił cudzysłów w powietrzu, puszczając na chwilę rękę chłopaka – Tylko żeby była w jakiś sposób okazana. Ty zasługujesz na taką miłość, Luke... Nie na Eden, która jest jak „kocham cię, ty mój pieniążku!". To nie jest prawdziwa miłość. - podrapał się po nosie i założył nogę na nogę – Prawdziwa miłość, fakt, wymaga poświęceń, ale nie rezygnacji z kumpli. Eden... - syknął – Ona... Gadałem z nią po szkole. Wie, że jesteś w szpitalu. Wie też o tym, że kocham cię całym kocim sercem. Pamiętasz ten wianek, który mi zrobiłeś, prawda? Na pewno go pamiętasz. On wisi na gwoździu nad drzwiami. Ususzyłem go. Dziesięć lat, Lukey. Ostatnio założyłem go na głowę i znów poczułem się jak koci książę, który strzeże dobra. - zaśmiał się przez łzy.

Wstał ze swojego miejsca i sięgnął do kieszeni na tyłku. Wyciągnął pogniecioną kartkę.

-Pamiętasz, jak robiłem sobie z ciebie jaja i o północy przyszedłem do twojego ogrodu? Zacząłem rzucać kamyczkami w twoje okno balkonowe... Wtedy byłeś ubrany w czarne bokserki i czarną bluzkę z logiem Nirvany. Wyszedłeś tam, nie wiedziałeś, co się dzieje... W rozczochranych włosach, które i tak grzeszyły swoją idealnością. - westchnął, czochrając lekko jego włosy – Zszedłeś do mnie. Przez całą noc gadaliśmy w twoim ogrodzie i... Tak, to było jedno z moich najlepszych wspomnień. Byłeś mój na całą jedną noc. Tylko mój.

Sięgnął po pokrowiec, z którego wyciągnął gitarę. Zaczął ją stroić, aby wszystkie dźwięki wydobywane przez nią były idealne.

-Pamiętasz te wakacje... - uderzył lekko w struny gitary – W Santa Cruz? Gdy siedzieliśmy na piasku i malowaliśmy siebie za kilka lat. Pomimo że wtedy byliśmy jeszcze głupimi dzieciakami mającymi siedemnaście lat, nie potrafię o tym zapomnieć. Ty narysowałeś mikrofon i dom, a obok niego stado pingwinów. Ja postawiłem na rodzinę i dom. Zacząłeś wychwalać moje plany, mówiłeś, że się ustawię, że jestem ambitny... - poprawił swoje włosy – nie zauważyłeś dwóch małych szczegółów... W domku były dwie osoby i ani jedna, ani druga nie miała typowej spódniczki. Za domkiem, tam, gdzie narysowałem drogę z cegiełek... Tam stała gitara, Lukey. Poszliśmy do jakiegoś klubu, gdzie wpuścili nas, pomimo naszego wieku. Ty zawsze wyglądałeś na starszego, pomimo że to ja zawsze byłem tym, który musiał się golić, żeby nie wyglądać jak menel. - zaśmiał się – Powiedziałeś, że musisz siku. Byłeś tam cholernie długo i zacząłem się o ciebie martwić. Poszedłem za tobą, ale widok, który tam zastałem, mnie załamał. Siedziałeś w jednej z kabin, zapomniałeś zamknąć drzwi, pacanku. - w jego oczach zabłysły łzy – Pieprzyłeś tam tą... Arza... Arzayl... - zaczął się jąkać, nie wiedząc jak wypowiedzieć jej imię – Tę laskę z naszej klasy. Nie wiem, jakim cudem ona była tam o tej samej porze co my... Pobiegłem na plażę, w to miejsce, gdzie rysowaliśmy na piasku. Wszystkie te plany zostały zmyte przez przypływ i... - załkał – One runęły, po prostu. Może to był tylko zbieg okoliczności, ale coś we mnie pękło. Zacząłem krzyczeć tak głośno, że mewy siedzące na falochronach odleciały. Odleciały niczym moje marzenia, Luke. Wrzeszczałem do momentu, w którym zaczęły boleć mnie płuca... Pytałem Boga, d-dlaczego taki pedał jak ja ma prawo istnieć... Wiedziałem, że nigdy mnie nie pokochasz, winiłem się za każde westchnięcie w twoją stronę. Wtedy powiedziałem sobie, że już nigdy nie będzie w porządku. Nawet nie wiem, kiedy zdążyłeś owinąć mnie wokół swojego palca tak bardzo, że czułem, że nie ma już drogi ucieczki.

Michael pogłaskał czoło blondyna ostatni raz i uderzył lekko w struny gitary.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej wam x2!

Wiecie jak trudno pisać ff, gdy za oknem słyszycie 'BOOO TAK SMAKUJE ŻYCIEEE!" i uświadamiacie sobie, że niecałe 450 metrów od was jest Enej?

Co wy na maraton, który zacząłby się jutro o 20?

W ciągu *liczy* trzech dni (do wtorku) wpłynęłoby od 6 - 10 rozdziałów.

Napiszcie, jeśli to będzie okay.

Miłegoo wam

i love your blue eyes ||Muke ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz