- Nie mam pojęcia jak jeszcze daleko jest do wyjścia - widząc jej spanikowane, błyszczące w ciemności oczy zdałem sobie sprawę, że pomimo swojej coraz wyraźniejszej niezależności nadal mnie potrzebowała. Mnie. Pierra. Jej kochanka. Jej stwórcę. Do tego drugiego nadal nie potrafiłem się przyzwyczaić. Miałem prawie 400 lat. Przeżyłem tak wiele. Musiałem to wykorzystać.  

- Shhh - uciszyłem ją i przyciągnąłem do siebie. - Zamknij oczy i powiedz mi co słyszysz - powiedziałem mocno ją obejmując i wsłuchując się w otaczającą nas ciszę. 

- Kapanie wody, stawianie małych łapek na ziemi, szmer wiatru. 

- Z której strony go słyszysz? - spytałem podążając za jej zmysłami. 

- Z naszej prawej. 

- I właśnie tam powinniśmy się udać - dotknąłem delikatnie jej szyi. - Czujesz zapach tamtego powietrza? Jest suchsze. Pójdźmy tym tropem, a dojdziemy do wyjścia. 

- Ciężko mi jeszcze odróżnić takie subtelności. 

- Nauczysz się tego z wiekiem - powiedziałem ruszając przed siebie. - Obiecuję. 

- Jest coś czego ty sam nauczyłeś się wraz z mijającym czasem? - spytała idąc ze mną ramię w ramię. Spoglądając pewnie przed siebie. 

- Panować nad swoim darem. Myślę, że i ty będziesz umiała swój uśpić na jakiś czas. 

Nic nie powiedziała, jedynie szła przed siebie prowadzona własnymi zmysłami, moimi wskazówkami i nadzieją, na wydostanie się na zewnątrz. Ja, choć sytuacja nie należała do najprzyjemniejszych, wiedziałem, że nie ważne ile czasu bym tutaj spędził, po jakimś czasie odnalazłbym drogę na zewnątrz. Byłem przecież nieśmiertelny i miałem tyle czasu ile tylko dusza zapragnie. Nie odczuwałem już takiego głodu. Nie musiałem żywić się tak często jak młode wampiry. A Isse? Była dopiero pisklęciem, a sama wizja pozostania w ciemnościach nawet na kilka godzin musiała ją paraliżować. 

Jak dobrze, że nie musiałem wymyślać nagłego planu awaryjnego, gdyż okazało się, że byliśmy bliżej wyjścia z tych koszmarnych podziemi niż oboje się spodziewaliśmy. W oddali usłyszałem szmer cichych głosów. Magnus i Blaise musieli nadal na nas czekać u wejścia do katakumb. 

- Dlaczego... - zacząłem gdy stanęliśmy w polu ich widzenia.

- Polują na nas - odparł Blaise, spokojnie patrząc przez otwór nad nami, na rozgwieżdżone niebo. - I z tego co usłyszałem z ich rozmów zorientowali się, że nadal jesteśmy w mieście. Powinniśmy byli wszystko ze sobą zabrać, albo spalić. 

- Robert - wyrwało się z ust Isse. Postanowiłem zignorować ukłucie zazdrości na samo wspomnienie o tym mężczyźnie. 

- Zdążył opuścić Włochy przed zmrokiem. 

- Skąd...

- Napisał mi esemesa - powiedział prosto, wzruszając ramionami. Nadal szokowało mnie tak jak obojętną przyjął postawę po tym co się dzisiaj wydarzyło. Mogłem sobie jedynie wyobrazić co działo się w jego środku. Przez jak potworną przechodził tragedię. Widziałem to jedynie po zdradzającym go smutnym błysku w oku. On nie przechodził przez tragedię. On przeżywał żałobę. Po miłości, którą czuł wobec człowieka, który nigdy nie istniał. Może nawet po samym sobie i tym kim był przy Nicolasie. Nicku, który nigdy nie żył. Sama myśl mnie zabijała. Kochałem go. Może dlatego, że sprawiał, że wszyscy byliśmy lepszymi istotami. Nie miałem pojęcia jakim cudem osoba o tak wielu twarzach potrafiła odegrać tą jedną rolę tak dobrze. Kim był stwórca Blaise'a? A może tak naprawdę nigdy nikim nie był? - Zanim się wściekniesz, to może dodam, że ty swój utopiłaś w jednym z tysięcy kanałów tego miasta. 

Bella Clairiere and City of Lost Souls (III)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora