Rozdział 11

13 3 0
                                    

Światło słońca padło na twarz Duncana. Margaret pomyślała, że nie spotkała jeszcze tak przystojnego oblicza. Jego głowa była gładko ogolona, szczęka szeroka, wyraźnie zarysowana. Margaret pomyślała, że jest nieco zbyt blady, ale to pewnie za sprawą ukrywania twarzy pod kapturem. W jego szarych oczach było coś co nie pasowało do wyglądu młodego mężczyzny. Pasowały raczej starcowi zmęczonemu długim życiem. To co jednak najbardziej przyciągnęło uwagę Margaret to cienkie, białe blizny pokrywające całą twarz Duncana. Wydawało się, że tworzą jakiś wzór, który był dla niej niezrozumiały.

Duncan uśmiechnął się szeroko i Margaret musiała przyznać, że jeszcze nigdy nie widziała tak pięknego męskiego uśmiechu. Było w nim coś nietypowego, coś z czym się jeszcze nie spotkała, a przecież nie jeden adorator uparcie starał się pozyskać jej względy.. Do czasu. Jak teraz o tym pomyślała to zrozumiała, że każdy chcący ją zdobyć młodzieniec miał w sobie tylko fałsz, każdy traktował ją jak zdobycz, trofeum, którym mógłby się chwalić. To też widziała w uśmiech każdego z nich – fałsz. W przypadku Duncana nie było niczego fałszywego. Zrobiło jej się głupio, że tak pochopnie go oceniła, że uważała go za jakiegoś bandytę. Szybko jednak się napomniała – przecież nic nie wiedziała o tym człowieku, a on przecież paradował tutaj jak do siebie i co więcej wiedział dokładnie kim jest Margaret, mogła więc zakładać, że ma w stosunku do niej nieczyste intencje.

-Jesteś pierwszą od naprawdę dawna osobą, której pokazałem swą twarz – powiedział pogodnym tonem wciąż się uśmiechając. – Mam nadzieję, że nie uciekniesz z krzykiem na widok tego szpetnego oblicza.

Jaki skromny – pomyślała Margaret. Mogłoby się wydawać, że to sztuczna skromność, mająca na celu przypodobanie się dziewczynie, ale była pewna, że nawet teraz Duncan jest szczery. Nie była pewna czemu patrzy teraz na przybysza tak przychylnie, ale to może dlatego, że było w nim coś czego naprawdę jeszcze nie spotkała u innych mężczyzn.

-Nie jestem pewna czy nie powinnam – odparła odwzajemniając uśmiech. – Przystojni i co ważniejsze skromni mężczyźni potrafią być niebezpieczni.

Blade oblicze Duncana się zarumieniło, a on spuścił wzrok. Zupełnie jakby pierwszy raz w jego życiu jakaś kobieta wyznała, że uważa go za przystojnego. Chciała by zabrzmiało to jak żart i w żadnym razie nie zakładała, że wywoła to taką reakcję. Myślała, że ktoś taki jak on z pewnością wiele adoratorek co czyniło z niego zapewne aroganckiego zbyt pewnego siebie człowieka jak to często bywa w takich przypadkach. Znów poczuła się głupio gdy zdała sobie sprawę, że po raz kolejny zbyt pochopnie go oceniła.

-Umm.. Dz.. dziękuję, że tak uważasz – wyjąkał wciąż zmieszany. – Zapewniam cie jednak, że nie jestem niebezpieczny.

-Wybacz proszę – przeprosiła szybko – nie chciałam by to tak zabrzmiało.

Znów zapadła krępująca cisza. Siedzieli naprzeciwko siebie ze spuszczonymi oczami i każde czekało, aż drugie coś powie.

-Zmieńmy może temat – zaproponowała Margaret. – Miałeś mi opowiedzieć o mojej bezsenności.

Duncan podniósł wzrok i popatrzył jej prosto w oczy. Miał naprawdę piękne, szare oczy, które zdawało się spoglądają w głąb jej duszy. Rumieniec zniknął z jego oblicza.

-Tak, nie powinniśmy tracić czasu – przyznał. – Musisz wiedzieć, że nigdy nie chciałem by spotkało cię coś złego. To wszystko to bardzo nieszczęśliwy wypadek. Wszystko zaczęło się jakieś sto trzydzieści lat temu.



Ścieżka potępionych - ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz