Rozdział 7

13 1 0
                                    

Las pogrążył się w niemal całkowitych ciemnościach. Dla zwykłego człowieka niemożliwym by było poruszanie się po nim, ale Robert był inny. Szedł pewnie przed siebie omijając każdy wystający korzeń, kamień, uchylał się przed każdą zbyt nisko rosnącą gałęzią. Znał ten las jak własną kieszeń. To w nim przecież tak długi czas przechodził niewyobrażalne tortury.

Coś zaszeleściło po jego prawej, ale udał, że się nie zorientował. Ciernie były sprytne, ale on już dawno nauczył się jak atakują, poznał wzorzec. Najpierw będą dawać o sobie znać pojedynczo z każdej strony, potem dadzą do zrozumienia, że Robert został otoczony, a następnie zaatakują z jednej strony by sprowokować go do ucieczki i wepchnąć prosto w objęcia niezliczonej liczby pnączy z wielkimi ostrymi kolcami. Długo zajęło mu nauczenie się tego wzorca, wiele krwi poświęcił. Zbyt długo godził się z tym bólem. Coś zaszeleściło z jego lewej, potem z tyłu, a następnie z przodu. Został otoczony. Robert nie popadł jednak w panikę jak miało to miejsce jeszcze kilka miesięcy temu, a nawet uśmiechnął się lekko. Dzisiaj nie dopadną go tak łatwo jak zawsze. Za chwilę powinien nastąpić atak. Z prawej z niewyobrażalną prędkością wyskoczyło ku niemu cierniste pnącze, a Robert zrobił tylko krok do tyłu by uniknąć ciosu. Jak szybko pnącze się pojawiło tak szybko zniknęło w leśnej gęstwinie. Nastała chwila ciszy – głębokie, wręcz przytłaczającej. Tuż przed jego twarzą pojawiła się kolejna roślinna macka. Niewielki krok w prawą wystarczył by uniknąć ataku. Kolejny nadszedł znów z prawej i Robertowi znów udało się bez problemów go uniknąć. Jak na razie ataki cierni nie wyrządziły mu żadnej krzywdy, ale wiedział, że już za chwilę staną się bardziej agresywne i szybsze. Wiedział też, że jest na to gotowy, wiedział, że nastąpił dzień kiedy pozna prawdę kto sprawiał mu tyle cierpienia przez tak długi czas i czemu akurat jemu.

Nie musiał długo czekać. Ataki nadchodziły teraz – jak można było podejrzewać – z kilku stron, jednak nie były tak intensywne by nie dawać Robertowi drogi ucieczki. Były dla niego jednak zbyt wolne i uchylał się przed każdym wykonując jedynie minimalne ruchy. Po kilku minutach podczas których Robert nie odniósł żadnych obrażeń nadszedł atak jakiego jeszcze nie doświadczył. Z każdej strony wyskoczyły ku niemu z ciemności pnącza, które - jak spodziewał się Robert – kierowane czyjąś wolą chciały go złapać i znój opleść z bolesnym uścisku. Gdy już prawie go dopadły Robert zaczął swój taniec – przeskakiwał nad pnączami, nurkował pod nimi, robił piruety przez które pnącza plątały się same ze sobą. Wszystko było tak płynne i doskonałe, że ktoś patrzący z boku stwierdziłby, że to wszystko to tylko wyreżyserowane przedstawienie. Była to jednak jedyna w swoim rodzaju walka o przetrwanie, walka którą Robert musiał podjąć, którą musiał wygrać. Już po chwili poczuł pierwsze cięcia zadane przez ostre kolce. Wiedział, że nie będzie w stanie przez wieczność unikać każdego ataku, ale nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Taniec jednak trwał. Nie mógł się przecież poddać po kilku obtarciach i płytkich ranach. Wykonał salto w tył by uniknąć pędzących do niego z prawej i lewej pnączy. Gdy wylądował na miękkiej ściółce raczej wyczuł niż zobaczył, ze nisko nad ziemią mknie ku niemu inne pnącze, które miało zapewne opleść jego kostkę i skutecznie go unieruchomić. Robert jednak skutecznie odskoczył i znów lawirował między roślinnymi mackami, które wydawało się, że poruszają się coraz szybciej.. A może to on był coraz wolniejszy.

Zmaganie to trwało już kilkadziesiąt minut, ale czas nie miał dla Roberta znaczenia. Jeszcze chwila. Jeszcze moment. Już! Robert pomknął przed siebie unikając ataku ze wszystkich stron, a pragnące go dopaść pnącza poplątały się same ze sobą. Biegł szybko przez las raz po raz przeskakując nad innymi pnączami czy nurkując pod nimi. Wiedział, że biegnie w dobrą stronę bo ataki stawały się coraz częstsze i szybsze. Odległość między nim, a tym który kontrolował pnącza skracała się i ta myśl dodała Robertowi sił by biec i unikać kolejnych ataków. Minęło kilka minut gdy poczuł ból w prawym udzie i szarpnięcie w bok. Spojrzał na nogę i zobaczył jak długie, ostre kolce wbijają się coraz głębiej. Po krótkiej chwili z ciemności wyłoniły się inne pnącza i zaczęły go oplatać tak jak działo się to każdej nocy. Wszelka jego nadzieja legła nagle w gruzach. Wcześniej zalałby się zapewne łzami bezsilności. Teraz jednak był inny, był silniejszy. Czuł jak każdy fragment jego ciała jest oplatany grubymi lianami, jak w jego mięśnie wbijają się wielkie kolce. Przypomniał sobie jak to był za pierwszym razem, przypomniał sobie ten niewyobrażalny ból. To co czuł teraz było tylko nieznacznym dyskomfortem. Nie chciał już zalać się łzami, nie chciał krzyczeć. Czekał jedynie aż się to skończy by mógł ruszyć przed siebie i znaleźć wreszcie tego skurwiela, który przez niewyobrażalnie długi czas sprawiał mu tyle bólu.

Uścisk się wzmocnił, ale Robert wciąż go ignorował i czekał. Znów pnącza zacisnęły się mocniej. Ten, który je kontrolował oczekiwał zapewne, że Robert zacznie krzyczeć i błagać o koniec. Jego niedoczekanie. Po jeszcze kilku mocniejszych uściskach cierniowych pnączy te ustąpiły i znów schowały się w mroki lasu. Robert znalazł się na niewielkiej leśnej polanie skąpanej w ciepłym blasku słońca. Nastał dzień? Jak długo trwał w tym morderczym uścisku? Wyglądało na to, że co najmniej kilka godzin. Omiótł szybko wzrokiem polanę i spostrzegł jak z lasu kilka metrów przed nim wychodzi postać odziana w szarą bluzę na którą nałożona była ciemnobrązowa, skórzana kamizela, luźne również ciemnobrązowe spodnie. Postać była bosa. Na barki narzucony miała długi szarobrązowy płacz, którego kaptur odrzuciła w tył gdy zbliżyła się do Roberta. Młodzieniec zobaczył, że tajemnicza postać jest starszym, łysym mężczyzną, którego oblicze znaczyły głębokie zmarszczki, a lewą stronę jego twarzy od brwi po żuchwę przecinały trzy szerokie, blade blizny. Mężczyzna był lekko przygarbiony i wspierał się na długim, solidnym kiju, który – jak miał wrażenie Robert – nie służył starcowi tylko jako laska.

-Witaj Robercie – przywitał go starzec z uśmiechem na twarzy. – Cieszę się, że w końcu tutaj dotarłeś.

-Czy to twoje dzieło? – zapytał bez ogródek Robert pokazując liczne rozcięcia i głębokie rany na jego ciele.

Oblicze starca posmutniało i Robert wiedział już jaka jest odpowiedź na jego pytanie. Odniósł jednak wrażenie, że stojącego przed nim starca coś gnębi, że może nie wszystko jest takie czarno-białe jak mu się wydawało. Poczuł, że w jakiś niezrozumiały sposób, jest mu szkoda tego starca. Ale dlaczego? Musiał poznać prawdę.

-Tak Robercie – przyznał się mężczyzna, a jego oblicze zdradzało głęboki smutek. – To ja przez cały ten czas sprawiałem ci ból.

-Dlaczego? – Robert czuł jak się w nim gotuje i ze wszystkich sił starał się nie rzucić na stojącego dwa kroki przed nim człowieka. – Czym ci do cholery zawiniłem!?

-Niczym chłopcze. Musiałem jednak to zrobić.

Nastała chwila milczenia. Robert ze wszystkich sił starał się panować nad sobą. Wszelkie zmęczenie odeszło i zastąpiła je chęć zabicia tego starca, który przed chwilą przyznał się do katowania Roberta noc w noc. Około miesiąc temu Robert zrozumiał, że to wszystko nie dzieje się we śnie. Był jakoś przenoszony do tego lasu, aa gdy po torturach zapadał w sen i znajdował się na granicy życia i śmierci był leczony i przenoszony do domu tak by wyglądało to jak zwykł koszmar. Ten kto to robił był jednak niedokładny bo po jednej z takich nocy jedna z zaleczonych zbyt pospiesznie ran się otworzyła i chłopak zrozumiał, że przez cały ten czas nie był torturowany w śnie, ale na jawie.

-Czemu do wszystkich diabłów mnie katowałeś starcze!? – wrzasnął kipiąc gniewem.

-Powiedziałem już, że musiałem.

-Co musiałeś przeklęty skurwysynu!? – coraz ciężej przychodziło mu panowanie nad sobą. Wiedział, że jeśli starzec użyje nieodpowiednich słów, że jeśli odpowiedź go nie zadowoli to Robert rzuci się na niego i któryś z nich na pewno zginie na tej polanie. Przez te kilka lat bezsilność przerodziła się gniew, który mógł wreszcie znaleźć ujście.

-Przygotować cię chłopcze – odparł starzec ze spokojem. – Przygotować na ból, który dopiero cię czeka.




Ścieżka potępionych - ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz