Rozdział 25

1.6K 92 2
                                    


Trzęsącymi się dłońmi,chwyciła telefon i wystukałam odpowiedni numer.Można by rzec,że moje zdenerwowanie było na wpół bezpodstawne.Po trzech sygnałach,które dla mnie trwały całą wieczność,po drugiej stronie odezwał się męski głos.Mężczyzna przedstawił się niewyraźnie,był jakiś nieobecny,jakby co dopiero wstał.

-Mogę wiedzieć,dlaczego ktoś dzwoni do mnie tak wcześnie?Jest czwarta rano na miłość boską-mamrotał zduszonym głosem,a mi coś się tu nie zgadzało.Zerknęłam szybko na zegar.Dochodziła dopiero dwudziesta.

-Przepraszam najmocniej,ale mogę dowiedzieć się,skąd pan dzwoni?-spytałam niepewnie.

-Glasgow,Szkocja-odburknął i czułam że zaraz się rozłączy,więc szybko przystąpiłam do odpowiedzi.

-Z tej strony Charlotte Crouse-powiedziałam pośpiesznie,by go zatrzymać.

-Lottie?-jego ton głosu i samo nastawienie,zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni-Czekałem na twój telefon od kilku dni-odparł,a mi aż ulżyło.

-Teraz posłuchaj mnie uważnie-spoważniał,a ja obawiałam się najgorszego.


                                                                                            ***


Dzisiejszy dzień miał przynieść wiele dobrego.Luke'a w końcu coś drgnęło,nie było z nim najlepiej,ale starał się,a ja zawsze to doceniałam.Jego osobowość ciągle mnie zaskakiwała,co dawało szansę,na bardziej interesujące jutro.Każdy kolejny dzień w jego towarzystwie,był dla mnie nieodgadnioną zagadką.

Obiad przebiegł w miłej atmosferze.Opychałam się najlepszym kurczakiem w życiu i rozmawiałam z Ann.Spięłam się nieco dopiero w chwili,gdy do jadali wkroczył Luke.Blondyn przysiadł się obok mnie z uśmiechem,co jakiś czas nerwowo przeczesując włosy.

-Co ci dolega Luke?-spytałam,kiedy on był święcie przekonany,że nic nie zauważam.

- Nic takiego,to tylko trochę stresu-odparł,drapiąc się po szyi.Od razu prychnęłam śmiejąc się.Osoba z takim życiem jak on,nie powinna mieć żadnych zmartwień.Przecież on żyje beztrosko jak owieczka na polu.

-Nie wierzę ci Luke,nigdy się tak nie zachowywałeś-drążyłam dalej,licząc na szczerą odpowiedź.

-Yh,no bo-znów niekontrolowanie przeczesał włosy-Charlotte czy ty...Wyszła byś gdzieś dzisiaj ze mną?-gdy to powiedział,odetchnął z ulgą,a ja zaczęłam się głośno śmiać.

-Śmiej się,no jasne -odburknął,a ja starałam się uspokoić,nie chcąc sprawić mu zawodu.

-Oczywiście,chętnie gdzieś stąd wyjdę,tylko dlaczego powiedzenie tego,sprawiło ci tak wielką trudność-dopytywałam.

-Myślałem,że się nie zgodzisz-wymamrotał cicho,spoglądając w dół.

-Chętnie spędzę z tobą czas,ale uważaj Luke,nie wszyscy mają takie serce jak ja.Nie każdego możesz zamykać i wyciągać z pudełka,gdy chcesz się pobawić-po tych słowach,opuściłam jadalnie.Nie chciałam zdenerwować księcia.Chciałam,żeby czegoś się wreszcie nauczył,ale w tym momencie,wydawało mi się,że był smutny przez to,co mu powiedziałam.


Równo o osiemnastej blondyn pojawił się przed moimi drzwiami.Gdy otworzyłam drzwi sprawdzając jeszcze godzinę na telefonie,czy aby na pewno nie przyszedł za wcześnie,prawie wypłynęły mi oczy.Luke stał tam z uśmiechem i tym swoim perfekcyjnym wyglądem.Pierwszy raz ubrał się inaczej niż dotychczas.Miał na sobie ten świetny garnitur,co na jesiennym balu,który sama z resztą wybrałam.Do jego włosów jak zwykle,nie można było się doczepić.Były perfekcyjnie ułożone.

PrinceWhere stories live. Discover now