Rozdział 23

1.4K 97 6
                                    

Można by rzec,że na krótki moment poczułam satysfakcję.Udało mi się zmienić coś w życiu człowieka,który był prawdziwym uosobieniem chamstwa.Nie do pomyślenia,jak łatwo można było to wszystko zburzyć.

Na początku czułam się winna,lecz myśląc o tym coraz intensywniej,zaczęłam zastanawiać się,w czym tkwi problem...No tak,przecież to cholerny książę Luke Hemmings.

Wtedy uświadomiłam sobie,że moje rozważania były błędne.Luke nigdy się nie zmienił i nie zmieni.Jego dobre humorki i chwilowe odpływy chamstwa były spowodowane tym,iż wszystko szło po jego myśli.Nikt się nie sprzeciwiał,każde jego słowo miało swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.Mogę być z siebie dumna,że przynajmniej nareszcie to zrozumiałam.

Wszystkie kolejne dni na zamku mijały tak samo monotonnie.Utknęłam w bagnie,z którego nie było wyjścia.Moje życie stało się jedną niewartościową,białą kartkę,na której jedyne słowa jakie zostały napisane,to porażka i Luke.Moim jedynym celem,było wyprowadzenie mojej mamy z choroby.Jak widać,straszna ze mnie nieudacznica.Nie miałam planu na życie oddając się całkowicie pracy,która zawsze miała tylko jeden i ten sam cel,który po jej śmierci,nie miał już większego przeznaczenia.

Od czasu pamiętnych urodzin,Luke cofnął się do bytu z początku.Wróciła jego dawna oziębłość i obojętność wobec całego świata.

Nie mogłam tak dłużej żyć.Nie czułam potrzeby przebywania tutaj.Moja mama nie żyje,zatem pieniądze,które zarabiam są dla mnie bezwartościowe.

Kolejnego dnia o poranku,zeszłam do jadalni na szybkie śniadanie i jak zwykle,chwilę później wzięłam się za sprzątnie.

Luke'a nigdzie dziś nie było,pewnie wyszedł.Rozmawialiśmy bardzo mało,nasze kontakty ograniczały się do ścisłych rozmów dotyczących mojej pracy.Życie na zamku stawało się dla mnie coraz bardziej nudne.Gdy skończyłam pracę,jak co dzień,zeszłam na małe pogaduchy do Ann.Ta dziewczyna była odzwierciedleniem mojej duszy.uwielbiałam z nią rozmawiać,zawsze poprawi mi humor i sprawi,że moje życie staje się choć odrobinę lepsze.

Dzisiejszy dzień przyniósł nam tyle ciekawych tematów do rozmów.Rozgadałyśmy się,nie zważając na to,iż dochodzi pora kolacji.Cała rozmowa ucięła się,w momencie gdy w jadalni rozbrzmiał najbardziej irytujący głos świata.

-Nie płacę wam za to,byście obgadywały mnie i resztę zamku-zajął miejsce na krześle na przeciw mnie,spoglądając z grymasem.Nie odezwał się już ani słowem.

-Daruj sobie Hemmings-przerwałam ciszę,znów zwracając jego uwagę-Dlaczego znów zachowujesz się jak wcześniej?-blondyn spojrzał na mnie,jakby nad czymś się zastanawiał i po sekundzie obojętnie wrócił do swojego talerza.

-Spokojnie księciuniu,za kilka dni się stąd wynoszę-kontynuowałam-Nie będziemy musieli się unikać.

-Co ty powiedziałaś-zapytał ze złością w głosie-Nigdzie nie idziesz-zarządził uznając swoje słowa,za koniec rozmowy.Postanowiłam w ogóle nie brać go na poważnie.Każda jego najkrótsza wypowiedź,spływała po mnie,nie pozostawiając żadnego śladu.

Nie mając już nic więcej do powiedzenia,udałam się do siebie.

Siedziałam na łóżku spoglądając ze smutkiem w lustro.Kiedyś widziałam w nim zupełnie inną dziewczynę,która mimo problemów,była pełna siły i nadziei.To miejsce wysysało ze mnie całą życiową energię.

To co powiedziałam dziś blondynowi,nie do końca było prawdą.Nie myślałam o jakimkolwiek odejściu stąd.Jakaś przeklęta siła cholernie mnie tu trzymała,a ja nie byłam w stanie sama się uwolnić.

Z chwilowego zawieszenia,wyrwało mnie pukanie do drzwi.Niechętnie wpuściłam gościa do środka.Nie był to nikt inny,jak pan upierdliwy pępek świata.

-Czego chcesz Hemmings,skończyłam robotę-próbowałam go spławić.

-Naprawdę myślisz o odejściu-spytał ze smutkiem,który z pewnością był sztuczny.

-Tak-odpowiedziałam szybko,nie chciałam aby myślał,że jego osoba jakkolwiek mnie obchodzi.

-Przepraszam-wybełkotał,zrezygnowany.

-Jeśli to wszystko to możesz już wyjść-spoglądałam wszędzie,gdzie się dało,byle nie na niego.Zorientowałam się jak blisko mnie stoi,gdy dotknął ręką mojego policzka.

Niechętnie podniosłam głowę do góry,a ten od razu mnie pocałował.Zrobił to już po raz kolejny.Odepchnęłam go szybko od siebie.

-Czemu mnie całujesz-spytałam,rozzłoszczona,spoglądając na niego,ale on nie uśmiechał się jak zawsze.Był smutny.

-Nie pytaj mnie Charlotte,bo naprawdę nie znam odpowiedzi-po tych słowach,opuścił pokój,a jego słowa przytłaczały moją głowę przez resztę wieczoru.Próbowałam zapomnieć o całej sprawie,ale on jak zwykle kurczowo trzymał się moich myśli.

Zdecydowałam się na długą kąpiel,która pozwoli oczyścić mój umysł.Po odrobinie relaksu,ubrałam ciepłą piżamę,kierując się do łóżka.Zwinęłam się na nim w kłębek i zacisnęłam oczy,próbując zmusić się do snu.Na daremno.

Z walki z bezsennością wyrwał mnie dźwięk telefonu.Sięgnęłam po niego niechętnie,spoglądając na ekran ze zmarszczonym nosem.Numer który się wyświetlał,nie był mi znany.Kto mógł dzwonić o tak późnej porze?

Zignorowałam połączenie,odrzucając je,lecz sekundę później,telefon ponownie zadzwonił.Zdenerwowana postanowiłam w końcu odebrać.

-Halooo-wymruczałam do telefonu.

-Witam serdecznie,o drugiej stronie panienka Charlotte Crouse jak mniemam-odezwał się spokojny,męski głos.

-Tak,to ja-odpowiedziałam,a mężczyzna od razu zaczął mówić dalej.

-Przepraszam za tak późną porę,ale sprawa jest pilna.Nazywam się Jeremy Clarson i jestem adwokatem pańskiej zmarłej matki.Byłbym wdzięczny gdyby poświeciła mi panienka chwilę.









Uuuu  jak myślicie,co adwokat ma do powiedzenia Lottie ?

Wiem że rozdział nie jest zabójczo długi,ale chciałam wam jakiś dodać,żeby dotrzymać danego słowa.Nie bójcie się już niebawem święta i duuuużo czasu na moją twórczość.

Trzymajcie się cieplutko i zostawcie jakieś komki!

Do zobaczenia niebawem :*


Wasze komentarze są dla mnie bardzo ważne nie zapominajcie o nich!






                



PrinceWhere stories live. Discover now