5.

578 43 5
                                    


- Przez ciebie przytyję tu tonę. – jęczę i z uwielbieniem wpatruję się w czekoladowy tort dekorowany przez Beth.

- Kilka kilo by ci się przydało, złotko. – grozi mi palcem, a ja wywracam oczami.

- Jak to się w ogóle stało, że tu pracujesz?

- Oh. Frank mnie polecił. To mój dobry przyjaciel.

- Przyjaciel, mówisz? – poruszam brwiami, a kobieta tylko zaczyna się śmiać i kiwać głową z dezaprobatą. – Ty i Frank... kręcicie ze sobą? W końcu ludzie po siedemdziesiątce też się mogą kochać, no może nie tak cieleśnie, rozumiesz, fizycznie, ale jednak...

- Kochanie, nie zapędzaj się! – przerywa mi Beth – I wypraszam sobie, nie mam jeszcze siedemdziesiątki! Ledwo sześćdziesiąt! – fuka, ale widzę, że nie jest zła tylko rozbawiona. – Poza tym, już mówiłam. Frank to mój dobry znajomy.

- Co ja? – obie obracamy się w stronę drzwi, przy których stoi starszy mężczyzna.

- Pociągasz Beth.

- Co? – oboje patrzą na mnie z wytrzeszczem oczu.

- Oh, żartowałam! Wy to jednak sztywniaki jesteście. – chichoczę i uciekam uprzednio maczając palec w misce pełnej kremu czekoladowego.

Może jestem tu dopiero kilka dni, ale to właśnie ci ludzie sprawili, że nie mam ochoty płakać na każdym kroku z powodu tego, że muszę tu być, a nie w USA. To oni jako jedyni na razie okazują mi odrobinę zainteresowania i miłości. Nie, żebym oczekiwała tego od Samanty, ale od ojca owszem.

***

Ojciec: Bądź gotowa na 17.

Postanawiam nie odpisywać na sms od taty. Traktuje mnie jak idiotkę, która nie wie co to zegarek, no chyba, że on ma jakieś problemy z pamięcią bo dzwonił już do mnie dwa razy z tą informacją. Nawet Samanta się wysiliła. Podobno to tylko znajomi, a zachowują się jakby sama królowa miała u nas... w sensie u nich zawitać. U nich. To nie jest mój dom. Moim domem jest internat w Stanach, nie tu.

Mam jeszcze dwie godziny, więc postanawiam się trochę odprężyć i wziąć długą, gorącą i pachnącą kąpiel.

Po kilkudziesięciu minutach wychodzę z wanny i suszę ciało i włosy. Postanawiam je lekko zakręcić i zrobić sobie delikatny makijaż. Nie lubię mieć na twarzy więcej niż trzeba. Nie chcę być pustakiem, typu Samanta. Ugh, co mój ojciec w niej widzi? Ubieram się w sukienkę, którą kupiłam w galerii i zwykłe balerinki, po czym schodzę na dół.

- Pomogę ci. – podbiegam do Beth i zabieram talerze z jej rąk.

- Oh, dziękuję ci, dziecko. Lata już nie te. –wzdycha– Jezusku najsłodszy, ale ty jesteś śliczna. – składa ręce jak do modlitwy i przyciąga je do piersi. Wywracam oczami na jej komplement i rozkładam odpowiednio naczynia.

Gdy cały stół jest już odpowiednio przygotowany, Beth zabiera się za kończenie i dekorowanie potraw, w czym nawet jeśli bym chciała nie potrafiłabym pomóc.

- W końcu wyglądasz jak dziewczyna. – prycha Samanta gdy wchodzę ponownie do jadalni. Naprawdę mam ochotę ją uderzyć.

- A bo niby przedtem to co? Jak facet wyglądałam? – marszczę brwi i przyglądam się jej gdy poprawia sobie jak na moje oko przyciasną i przykrótką sukienkę.

- Jak chłopczyca. A powinnaś się prezentować jak dama.

- Dama? Czyli, że jak ty? – krzyżuję ręce pod piersiami i wpatruję się w nią.

KEEP CALM - You're only next one  |h.s.|Where stories live. Discover now