Rozdział 45

164 18 12
                                    

Katie

Shane został u babci Isy na kilka dni wraz ze mną. Kobieta nie miała do tego żadnego problemu bo przynajmniej nie musiała taszczyć ze soba wózka z Leą. Chodziła ona do Isy codziennie i spędzała tam całe dnie. Nie dopuszczała do pokoju jednak Tone'go który był załamany. Zatrzymał się w hotelu przy centrum i codziennie próbował się dostać do dziewczyny. Zresztą nie tylko do niej bo do nas też przyjeżdżał i próbował zobaczyć się z Leą. Z rozsądku nie pozwalałam mu wejść mimo namów Shan'a jak i jego brata.

Tego poranka podobno Isa w końcu wybudziła się z śpiączki farmakologicznej. Jej córka ciężko znosiła brak jej obecności więc postanowiliśmy się wybrać razem z nią na spacer do szpitala. Że następował już prawie grudzień na dworze było bardzo zimno. Jako odpowiedzialna ciocia i przyszła matka ubrałam dziewczynkę grubo.

-Wygląda jak Bałwan w tej kurtce i czapce.- skomentował Shane podchodząc do wózka z dziewczynką.- Ile ona ma na sobie ubrań?

-Body, bluza, dodatkowe spodenki, kombinezon i czapka, a no i skarpetki.

-Matko dziecko lepiej ubrane na spacer niż ja na narty.

Obrzuciłam chłopaka zirytowanym spojrzeniem i opuściłam kamienicę. Szłam z wózkiem a Shane starał się iść tak samo wolnym tempem jak ja. Lea rozglądała się w okół. Smoczek wypadał jej z buzi gdy gruchała coś niezrozumiałego i próbowała podnieś ręce do góry. Gdy byliśmy już niemal przy szpitalu zobaczyłam Tone'go. Stał w czarnej bluzie i jeansach z dziurami na kolanach i palił. Temperatura którą dzisiaj pokazywał termometr była dużo za niska na taki strój. Jednak chłopak widocznie mało się tym przejmował.

Przeszliśmy przez pasy i znaleźliśmy się centralnie przy wjeździe na teren szpitala. Tony widział nas zgasił fajkę i podszedł bliżej. Odruchowo zaciągnęłam daszek od wózka i odsunęłam dziewczynkę od niego. Skwitował to niezadowolonym spojrzeniem i zaciśniętymi zębami.

-Co ty tu robisz?

-Chce się dostać do Isy, to chyba logiczne.

- A no tak przecież ona kocha zapach papierosów i...-Poczułam tą woń wódki.- Alkoholu.

-Stary idź się ogarnij najpierw a później przyjdź. Jesteś wczorajszy i śmierdzisz dymem.-Pouczył go Shane przyciągając mnie do siebie.

-To dajcie mi Lee. To moja córka.

-Stary dobrze wiesz że spierdoliłeś sprawę. Nie zająłeś się nią, pozwoliłeś by wypadła z nosidełka i leżała na mokrej i zimnej ziemi a w dodatku nie dam ci dziecka pod opiekę jak jesteś pod wpływem alkoholu czy innego ciulstwa.

-To nie ty decydujesz z kim będzie moje dziecko. Swoje wychowasz po swojemu.

-Właśnie WYCHOWAM je. Bo nie będę zdradzał Katie, zaniedbywał rodziny dla innych dup, pił, palił i odwal inne akcje. Myśl Tony, bo jak na razie dziwię się że ona z tobą wytrzymywała.

Odeszliśmy zostawiając chłopaka, stał i patrzył za nami a bardziej za dziewczynką. Była ona na szczęście na tyle mała że nie rozróżniała kto jest kim. Poza Isą. Wiedziała że to mama i mama musi być. Pewnie gdyby Tony podszedł bliżej to mała Monet zorientowała by się kim był ale na moje szczęście tak się nie stało.

Weszliśmy do szpitala i udaliśmy się pod salę. Zapukaliśmy a po usłyszeniu zaproszenia od Babci weszliśmy. Postawiłam wózek i podeszłam do Isy. Przytuliłam ją jak największy skarb i nie chciałam puszczać. Odwzajemniła ona gest zaciskając ręce na moim płaszczu.

-Przepraszam...-Szepnęła po polsku tak że tylko ja to usłyszałam.

Uśmiechnąłem się do niej i wypuściłam ją tylko po to by rozebrać płaszcz i szalik. Wyjęłam też z wózka Lee która zaczęła się niecierpliwić i zdjęłam jej kombinezon.

Dwie miłości, jedna historia-Rodzina MonetTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon