22.Livianna

16 0 0
                                    

          Nogi same mnie niosą do niego. Nie wiem, dlaczego chce mu pomóc, ale coś we mnie mówi, że powinnam to zrobić. Bądź co bądź to właśnie przeze mnie jest ranny. Klękam przed nim i zabieram skrawek materiału z jego dłoni. Myślałam, że będzie się opierał tak jak na balkonie, gdy nie pozwolił mi dotknąć swojej rany. O dziwo posyła mi tylko lekki uśmiech i opiera się spokojnie odchylając głowę do tyłu. Powoli zaczynam oczyszczać ranę w koło z zaschniętej krwi. On nawet nie drgnie. Jak cholernie silny musi być. Jak teraz myślę przez ten cały czas nie dał mi nawet znaku, że jest ranny. Prawda jest taka, że gdyby nie ten koszmar nawet bym o tym nie wiedziała. Koszmar...nie mogę o nim więcej myśleć. To nie tak że w pełni ufam demonom. To nie prawda, ale nie mogę tez w całkiem zaufać komuś kto objawia mi się we śnie. Nie wierzę do końca żadnej ze stron. Muszę teraz tylko nauczyć się trzymać swoje uczucia na wodzy. Jak to jest, że za każdym razem, kiedy mnie dotyka ja się rozpływam? Fakt...tym razem sama o to prosiłam, ale potrzebowałam pewności, że to mój Deymond a nie ten potwór. Stop. Mój. Mój Deymond. NIE! Przestań tak myśleć ty głupia idiotko. Musisz się stąd wydostać nieważne co do niego czujesz. Czy ja już do reszty zwariowałam? Rozmawiam sama ze sobą! Z moich pokręconych myśli wyrywa mnie ciche pochrapywanie. Podnoszę wzrok na jego twarz. Śpi! To moja szansa! Nie mogę w to uwierzyć, drzwi są otwarte. Podnoszę się z kolan i upewniam jeszcze raz czy na pewno się nie obudził. Powoli wychodzę na ciemny korytarz i uświadamiam sobie, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie powinnam iść. Próbuje odtworzyć w głowie drogę, którą tutaj przyszliśmy, ale mam pustkę. Prawo...nie, lewo...nie jednak prawo. Biegam po korytarzach jak szalona. Po kilku długich minutach odnajduje schody prowadzące na dół. Tak! To tutaj już pamiętam. Zbiegam po nich i odwracam się na środku stopni, aby się upewnić, że nikt za mną nie idzie. To jest błąd, bo po dwóch krokach przydeptuje sukienkę i zlatuje na sam dół.

- Ałć...nawet po schodach nie umiem zejść. – mówię sama do siebie i zamieram.

- Co ty tu kurwa robisz!? – Powoli podnoszę wzrok i spotykam jego krwistoczerwone tęczówki wbite we mnie. Gdyby spojrzenie mogło zabijać byłabym już martwa.

- Ja...ja...- Kłam! Kłam! Jest szansa, że ci uwierzy. - ...chciałam się rozejrzeć. – Już nie żyję! Wstaję powoli a on w sekundzie znajduje się metr ode mnie.

- Rozejrzeć? – powtarza zdziwiony i skraca dystans między nami do zera. – Z chęcią cię oprowadzę Livianno. Wystarczy poprosić moja droga. – Przesuwam się o krok, żeby zrobić przerwę między nami.

- Nie chciałam cię budzić. – oszukuje dalej cofając się kolejne centymetry. – Wyglądałeś na bardzo zmęczonego. Pomyślałam, że jednak lepiej będzie, jeśli pozwolę...

- I dlatego się ode mnie odsuwasz? – przerywa mi. – Malutka, żyje tyle lat, że wiem, kiedy ludzie kłamią. A ty ewidentnie jesteś okropnym łgarzem. A teraz albo wrócisz na górę i dokończysz to co zaczęłaś a ja spróbuje zapomnieć te twoją nieudolną próbę. Albo jednak sprawdzisz, gdzie dokładnie znajdują się moje granice panowania nad sobą, a uwierz, jesteś blisko. - Wbijam wzrok w jego wyciągniętą dłoń i nie wiem co zrobić. Powinnam mu ufać?

-Jasne, że nie powinnaś głupia dziewczynko, ale ty już to zrobiłaś!

Otwieram szerzej oczy i omal się nie przewracam. Deymond jak zawsze jest dwa kroki przed tragedią i delikatnie mnie podtrzymuje. Co to było? Jakby ktoś zamieszkał w mojej głowie. Świat prze moimi oczami zaczyna się rozmazywać.

-Wszystko dobrze? – pyta a jego wzrok łagodnieje. Czy on tego nie słyszał? - Znów masz gorączkę. – Jego dłoń delikatnie dotyka mojego czoła. Moje zmysły powoli wracają do normy. Głos zniknął, obraz się wyostrza. Spotykam jego oczy, w których już prawie nie widać złości. – Nie mdlej mi kolejny raz.

- Znów? Kolejny? -pytam zdezorientowana.

- Tak kolije. Już raz się to zdarzyło nie pamiętasz? Zemdlałaś po naszej rozmowie rano i byłaś cała gorąca. To przez to, że twoje ciało jeszcze się nie przyzwyczaiło do tego miejsca. – Jego silne ramiona podnoszą mnie z ziemi i już jesteśmy na schodach zanim dam radę wydusić z siebie słowo.

- Mogę sama iść. – mówię słabo na co on się uśmiecha ukazując kły. Nie zatrzymuje się tylko przyciąga mnie jeszcze bliżej do siebie.

- Twoje małe nóżki chyba poniosły cię dzisiaj troszkę za daleko. Nie sądzisz? – Jak można tak szybko zmieniać nastrój? Przed chwilą rozerwałby mnie na strzępy a teraz śmieje się wnosząc mnie do pokoju. Zamyka za sobą drzwi jednym kopnięciem. – To tak dla pewności, żeby cię znowu nie kusiło.- Sadza mnie na kanapie i siada obok mnie. Przekręca moją głowę tak że teraz patrzę na niego. – Dokończysz? – pyta a ja lekko kiwam głową na znak z góry w dół. Obmywam ranę jeszcze raz, bo krew zdążyła znów wypłynąć i zaschnąć. Kończę i sięgam po bandaż. Powoli owijam jego brzuch.

- Deymond...przepraszam. Ja nie wiem co we mnie wstąpiło. Po prostu, kiedy zobaczyłam te otwarte drzwi nogi same kazały mi uciekać. – Nie mogę mieć w nim wroga. Moje życie niestety chcąc, czy nie chcąc jest teraz na jego łasce. Zawiązuje supełek i zabieram ręce z jego ciała. Po sekundzie znów trzyma mnie w ramionach i niesie do sypialni. Kładzie mnie na łóżku, zajmuje miejsce obok i patrzy na mnie z góry.

- Livi, nie jesteś moim więźniem. Możesz chodzić gdzie chcesz, ale ja musze o tym wiedzieć. Nie po to, aby cię kontrolować, ale chronić. Przede wszystkim nocą. Jesteś człowiekiem i uwierz dla większości demonów jesteś dosyć...smacznym kąskiem. Nie chcę, aby stała ci się krzywda, ale jeśli nie będziesz mi ufać to się nie uda.

-Kłamca! Nie wierz mu moje dziecko on chce abyś była mu posłuszna. To ułatwi mu zadanie!

Zamykam oczy z bólu. Za każdym razem, gdy usłyszę ten głos czuje jakby ktoś wbijał mi igłę w głowę. Czuję jak materac się unosi. Ciche skrzypnięcie drzwi...jestem sama. Nie ja nie chcę być sama. Czuje ogień w głowie, to takie okropne, co się ze mną dzieje?

-To demoniczne ścierwo chce cię skrzywdzić czego nie rozumiesz? Im bliżej ciebie jest tym bardziej jesteś martwa. Czujesz ten ogień? To ogień jego duszy, który będzie cię palił kawałek po kawałku. Kiedy staniesz w płomieniach ja już ci nie pomogę moja droga. Ale teraz możesz coś zrobić. Otworzysz portal, zabiorę cię stąd wystarczy tylko, że...

Coś zimnego dotyka mojego czoła. Otwieram szeroko powieki. Ból powoli ustępuje, głos zniknął.

- Nie chce tu być...

- Wiem Malutka, ale to minie, obiecuję. Znajdę sposób, żeby ci pomóc, to tylko kwestia czasu i wszystko będzie dobrze. – przykłada delikatnie mokrą szmatkę do mojego czoła.

- Ile jest warta obietnica demona? – pytam głupio. – Przepraszam ja nie pomyślałam...

- Nie, nie, masz rację. Co są warte moje słowa? Nic. Zupełnie nic. To prawda, że ludzie oceniają wszystko na podstawie tego kim...czym jesteś. Ale myślałem, że ty jesteś inna. – Podnoszę się gwałtownie i opieram swoją dłoń na jego sercu.

- Przestań! Przepraszam rozumiesz? Nie myślałam nad tym co mówię. To nie jest tak, że ci nie wierze, bo jesteś istota piekielną. Mimo wszystko ciężko jest wierzyć komuś kogo się do końca nie zna. – spuszczam wzrok i dodaję ciszej. – Nie ma dla mnie znaczenia kim jesteś. - W tym momencie uświadamiam sobie jedną rzecz. Kogo ja tak naprawdę próbuje oszukać? Jego czy może jednak...siebie.

W szponach przeznaczeniaWhere stories live. Discover now