14.Livianna

16 4 0
                                    

          - Jedźmy, zanim się rozmyślę i cię tu zostawię. - mówi, niby poważnie, lecz ja i tak dostrzegam uśmiech, który próbuje schować. Podaje mu swoją dłoń i idziemy do Gavena. Oczywiście Deymond musi mi pomóc wsiąść, na to olbrzymie zwierzę. Z uwagi na mój wzrost, wyglądam przy nim jak pchła. Siada tuż za mną, oplata mnie dłonią w talii i przyciąga do siebie. Mimowolnie opieram głowę na jego piersi. Powoli opuszczamy dziedziniec, a mnie nachodzą pierwsze wątpliwości. Może powinnam jednak z nimi porozmawiać? Wyjaśnić albo choć powiedzieć, że wyjeżdżam. Ale jak ma spojrzeć w oczy rodzicom, a raczej matce i człowiekowi, który mnie wychowywał...ludziom, którzy mnie od małego okłamywali, którzy nie mieli na tyle odwagi aby powiedzieć mi prawdę. - Jeśli będziesz zmęczona, powiedz mi dobrze? - Jego głos wyrywa mnie ze sfery rozmyślań.

- Dobrze. - odpowiadam. To takie miłe, że on się o mnie troszczy, człowiek praktycznie mi obcy. . Gdy przekraczamy mury zamku, koń przyśpiesza. Ku mojemu zdziwieniu, Deymond skręca w stronę lasu. Byłam pewna, że będziemy podróżować ścieżką. Ale czego mogę być tak szczerze pewna, skoro nawet nie wiem, gdzie jest jego królestwo. Może powinnam go o to zapytać? Zanim, jednak otwieram usta Gaven lekko skręca i galopuje wzdłuż jeziora. Odwracam twarz w jego stronę, na tyle, na ile pozwala mi moja pozycja. Mamy dziś piękne bezchmurne niebo, dzięki czemu księżyc odbija się w spokojnej tafli wody. Wszędzie w koło rosną zachwycające rośliny. Niektóre z nich widzę pierwszy raz. Tak dawno nie byłam poza murami zamku, że zapomniałam jak świat potrafi być piękny. Może to znak od Boga? Może chce mi pokazać, że wybierając Deymonda, poznam świat na nowo? Może przestanę być więźniem we własnym królestwie i zacznę żyć? Jeśli tak, nigdy nie będę żałować decyzji, którą dziś podjęłam. Szczęście, które zesłał mi Pan nie trwa jednak długo. Do moich uszu dochodzą dziwne głośne szmery. Mam złe przeczucia, nerwowo rozglądam się aby coś dostrzec.

- Wybacz mi Livi, ale będziemy musieli zmienić plany...

- Co się dzieje, co to za odgłosy? - pytam przestraszona.

- Złap się mnie mocno i nie wychylaj, rozumiesz? Zaufaj mi. - odpowiada pewnym głosem. Robię jak mi każe, przyciskam się do jego ciała jeszcze mocniej i kurczowo łapię za dłoń, którą mnie obejmuje. Gaven zaczyna wręcz pędzić. Przed oczami, kilka centymetrów od ramienia Deymonda, przelatuje mi strzała. Zamykam oczy i próbuję usłyszeć odgłosy koni, które nas gonią, ale ich po prostu nie ma. Jak to możliwe? Mimo strachu powoli, lekko uchylam powieki i widzę przed sobą...to niemożliwe. Otwieram oczy szeroko ze zdumienia. Czy ja śnię, czy to jakiś dziwny koszmar? To...to człowiek ze...ze skrzydłami, wielkimi i białymi niczym u aniołów, które widziałam na świętych obrazach. Jest ich więcej, dużo więcej. Jasnowłose postacie, otoczyły nas, a co najgorsze, trzymają w dłoniach łuki i celują w...w niego. Podnoszę głowę i zamieram.

- Nie...nie...nie wierzę. - mówię niemal bezgłośnie. Przed sobą mam zupełnie inną osobę. Ciemne, hipnotyzujące spojrzenie zastąpiły krwistoczerwone tęczówki. Na twarzy, tuż pod oczami pojawiły się dziwne symbole, których nigdy wcześniej nie spotkałam. Wyglądają, jakby były wtopione w skórę. Przez uchylone usta widzę dwa kły, niczym u jakiegoś zwierzęcia. Siedzę jak sparaliżowana, nie potrafię się ruszyć ani odezwać. Czas dla mnie się zatrzymał. Nie dostrzegam już istot w koło, skupiam się tylko na nim. Nawet nie zauważam, kiedy pierwsza łza spływa mi po policzku.

,,Od początku on ci się nie podobał a ja nie rozumiałam, dlaczego, a teraz...teraz już wiem. Jeśli by cię skrzywdził ja nigdy...nigdy bym sobie nie wybaczyła..."

W oddali słyszę głos matki. Teraz jej słowa mają sens...ona wiedziała. Ona wiedziała! Zamknęła mnie, nie po to, abym nie wychodziła, ale po to, aby on się do mnie nie dostał. Boże, matka chciała mnie chronić a ja...ja zaufałam jemu. Kłamał...musiał skłamać, żeby mnie zabrać. Jak mogłam mu uwierzyć w te bzdury o ojcu. Czyjaś dłoń zaciska mi się na ramieniu, próbuje mnie zrzucić z konia. Czuję, jak mój towarzysz przyciska mnie mocno do siebie, a po chwili oboje uderzamy o ziemię. Nie puszczając mnie powoli się podnosi. Jesteśmy otoczeni przez skrzydlate istoty, a ja nie wiem co jest gorsze. Czy to, że jesteśmy w pułapce, czy to że moim jedynym ratunkiem jest potwór, który mnie właśnie obejmuje.

- Oddaj ją demonie! - wykrzykuje jeden z nich. Demon...jest demonem. Więc te istoty to naprawdę...

- Chyba śnisz aniołku. - odpowiada Deymond. Anioły...anioły i demony...czy ja nie uderzyłam się za mocno w głowę? - Jak to jest być pieskiem na posyłki? Nie mógł się po nią zjawić osobiście? Chyba, że po prostu się bał i wolał wysłać was.

- Ciebie? Nie dodawaj sobie piekielny wyrzutku. A teraz oddaj nam dziewczynę, a my pomyślimy, czy zostawić cię przy życiu. - Wydaje mi się jakbym słuchała głupiego przedstawienia, które zawsze pokazują wieczorami na dziedzińcu.

- Posłuszne i wyszczekane. Nie powiem, umie tresować szczeniaki. - Tej obrazy mężczyzna już nie wytrzymał. W jednej chwili rzuca się na nas. Jeden z nich wyrywa mnie z objęć Deymonda. Próbuję mu uciec, ale jest zbyt silny. Odwraca mnie do siebie plecami i łapie tak abym nie mogła się ruszyć. Przed oczami mam nierówną walkę sześciu na jednego. Mimo takiej przewagi anioły nie mają łatwego zadania. Nigdy nie widziałam, aby ktoś tak walczył. Powala ich jednego po drugim. Przypomina mi teraz bardziej bestie niż człowieka.

- Puszczaj mnie! - wykrzykuję i ponownie próbuję się wyszarpać. Oczywiście to na nic, jestem za słaba aby cokolwiek zdziałać. Nie mam już nawet czasu, ostatni ze skrzydlatych istot pada na ziemię. Krwistoczerwone oczy wpatrują się wprost we mnie. Ten, który mnie trzyma nie odpuszcza jednak tak łatwo. Obraca mnie ponownie do siebie i rozkłada skrzydła. O nie, czy on chce...nie kończę myśli, ponieważ wzbijamy się w powietrzę. Boże, powiedz dlaczego mnie to spotyka? Jakie grzechy sprawiły, że zesłałeś na mnie tyle nieszczęścia. Nie wiem co robić, boję się, że jeśli się ruszę on mnie puści i spadnę. Odwracam lekko głowę, aby spojrzeć w dół. Błąd, wielki, wielki błąd...jesteśmy bardzo wysoko, tak daleko od ziemi. Próbuję dostrzec Deymonda, on jest moim jedynym ratunkiem, jedyną szansą. Kolejne łzy, które wymykają mi się spod powiek, rozmazują mi świat. Udaje mi się jednak zobaczyć w ciemności, nad jeziorem zarys postaci, postaci, która trzyma w rękach łuk. Co najgorsze on celuje w nas. Pierwsza strzała chybia zaledwie o kilka centymetrów. Druga lekko rani anioła w ramie tuż przy mojej twarzy. Kolejna wbija się w skrzydło. Słyszę głośny syk bólu. Jasne, białe jak śnieg pióra, zabarwiają się szkarłatną krwią. Następna trafia w drugie skrzydło. Mimo, że jesteśmy już daleko, on nadal ma tyle siły i celności. Jeśli nadal będzie to robił, w końcu mężczyzna mnie puści a biorąc pod uwagę, jak jesteśmy wysoko, bez wątpienia się zabiję. Po chwili nadarza mi się okazja aby sprawdzić moją hipotezę. Ostatni krzyk bólu, uścisk się rozluźnia...spadam. Na całym ciele czuję nieprzyjemny chłód. Nie krzyczę, nie mam na to siły. Zbliżam się do ziemi, to koniec. Nigdy bym nie pomyślała, że odejdę w taki sposób. Nigdy bym nie pomyślała, że spotka mnie coś takiego, ale jednak spotkało. Zamykam oczy w oczekiwaniu na ból ale on nie nadchodzi. Ciepło, czuję ciepło czyjegoś ciała. Obejmuje mnie, przyciska do piersi. Czy właśnie tak wygląda śmierć? Mimo strachu powoli otwieram oczy. Czarna postać, czerwone oczy i czarne skrzydła to ostatnie co zapamiętuje nim mdleję.

W szponach przeznaczeniaWhere stories live. Discover now