6.Livianna

24 3 0
                                    

        Jak...jak on śmiał mnie w ogóle dotknąć co dopiero pocałować? I dlaczego do cholery mu na to pozwoliłam? Czemu tak dziwnie na mnie działa? Jak wyjaśnić, że to co przed chwilą zrobił tak mi się...podobało? Zadaje sobie te wszystkie pytania od kilku godzin leżąc na łóżku. Już nie płaczę, nie mam siły na kolejne łzy. Słońce powoli zachodzi, pewnie zaraz matka przyjdzie nakłaniać mnie abym zeszła na kolację. Była już tu trzy razy w porze obiadu.

- Córeczko powinnaś wyjść i coś zjeść, nie możesz cały dzień siedzieć w pokoju. - powiedziała, gdy po raz ostatni przyszła mnie wywabić z komnaty.

- Nie wyjdę stąd, póki on nie opuści naszego zamku! - odpowiedziałam nieco zbyt ostro.

- Livianno, on będzie dla ciebie dobry. Spójrz, jak oczarował mnie i ojca w zaledwie jeden poranek. Nie wydalibyśmy cię za kogoś z kim byś była nieszczęśliwa. Kochanie ja widzę, że będzie się o ciebie troszczył. To już czas abyś wyjechała, zobaczyła świat...poznała miłość. - gdy nie odpowiadałam dodała - Przemyśl to wszystko kochanie, jeśli w dniu wyjazdu będziesz pewna, że on cię nie...uszczęśliwi, nie będę nalegać abyś wyjechała. Tylko proszę cię choć spróbuj dać mu szansę.

Jak mam dać mu szansę? Jak po tym co widziałam mam na niego patrzeć? Gdy spojrzałam w jego oczy po pocałunku...przeraziłam się. Może mi się przywidziało, może one wcale...nie kończę myśli, ponieważ rozlega się pukanie do moich drzwi. Nie odzywam się, zapewne to moja matka chce mnie stąd wyciągnąć. Pukanie rozlega się po raz drugi, tym razem głośniejsze, a po tym słyszę głos. Ten, którego nie chciałam już nigdy więcej słyszeć.

- Wiem, że tam jesteś Livianno, otwórz drzwi. - On chyba sobie ze mnie kpi. Czy to moja matka go tu przysłała?

- Odejdź! - krzyczę w odpowiedzi. Nie mam ochoty się teraz przekomarzać z tym człowiekiem.

- Jeśli mnie nie wpuścisz znajdę inną drogę, aby się do ciebie dostać. - Czy on myśli, że się przestraszę? Nie ma innej drogi do tego pokoju. Chyba, że ma zamiar skakać po balkonach, a przecież nie jest taki głupi. Tarasy są zbyt daleko od siebie, prędzej by spadł niż się tu dostał.

- Nie chce cię widzieć rozumiesz!? - Chyba bardziej dosadnie mu tego nie powiem. Chwilę nasłuchuję odpowiedzi, ale on nic nie mówi. Coś mi się wydaje, że poszło za łatwo. Czekam minutę potem dwie, pięć, dziesięć i nadal cisza. Poddał się? Z jednej strony to dobrze, że dał mi spokój, ale z drugiej, może powinnam go wpuścić? Tylko po co miałabym to robić? Póki nie zrozumiem tego co się stało...nie mogę o tym myśleć cały czas. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, uspokoić się trochę. Podchodzę do przeszklonych drzwi, otwieram je, podnoszę głowę i...zamieram. To jest chyba jakiś mało śmieszny żart.

- J-jak ty tu...skąd? - wyjąkuję patrząc się na uśmiechniętą twarz Deymonda.

- Mówiłem, że znajdę inną drogę. - odpowiada jakby nigdy nic. - Wpuścisz mnie do środka, czy chcesz rozmawiać na zewnątrz? - Teraz nawet nie mam, gdzie uciec. Nie pozostaje nam nic innego jak wyjaśnić sobie wszystko.

- Chyba nie mam wyboru prawda?

- Nie bardzo - mówi, gdy odsuwam się od drzwi wpuszczając go do środka. On nie krępując się ani trochę, wchodzi i od razu siada na łóżku. Gdy zajmuje miejsce na drugim końcu uświadamiam sobie, że siedzi w tym samym miejscu co nocy, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy. Rozdrapując wspomnienia ponownie mam przed oczami scenę z jego komnaty. - Tekla się o ciebie martwi, nie jadłaś nic od śniadania. - zaczyna spokojnym opanowanym tonem cały czas próbując złapać ze mną kontakt wzrokowy. Tylko ja nie potrafię mu spojrzeć w oczy, boję się, że znowu zobaczę to co wtedy. - Czy to przeze mnie? - pyta nagle dezorientując mnie przy tym. Czy on się...martwi? Powiedział to takim tonem jakby było mu przykro, czy tylko mi się wydawało?

W szponach przeznaczeniaWhere stories live. Discover now