11.Deymond

17 4 0
                                    

           - Nie śpisz Panie? - pytam odwracając się w stronę tego nędznego człowieka. Jedno spojrzenie w jego oczy i już wiem, że ponownie złamał urok. Tylko jak, do cholery, ja się pytam? Przecież był tak silny, że mógł go zniszczyć jedynie...no jasne. Tekla musi mieć coś do ochrony od Medara, prawdziwego ojca Livianny. Nie ma innego wyjścia.

- Jak widzę ty też nie, Panie. - podchodzę do mojej towarzyszki a on wbija we mnie wzrok. Oczywiście nie jestem mu dłużny. Po chwili jednak przenosi go na Livi. - Moja córka również. - W jego oczach widać błysk tryumfu. Co to może znaczyć? Czyżby chciał wyjawić prawdę o mnie teraz, gdy ona jest obok?

- Wybacz Panie, jeśli cię zaniepokoiła nasza nieobecność. Noc jest tak piękna, że wybraliśmy się na krótki spacer. - mówię, aby jakoś zyskać na czasie. To wszystko nie może wyjść teraz...teraz kiedy mam ją praktycznie w garści. Mimowolnie wyciągam dłoń i i delikatnie przykładam do jej pleców. Gdyby chciał wykonać jakiś ruch...nie puszczę jej.

- Tak... tak właśnie było. Wybacz mi ojcze, że cię nie uprzedziłam zanim opuściłam zamek. - wtrąca niespokojnie Livi ale nie skupiam się na słowach, które wypowiada. Zastanawia mnie to co chce zrobić jej ojciec. Dookoła jest pełno straży. Czy on myśli, że w ten sposób coś tu ugra? Nie wiem ilu by musiał mieć ludzi, aby zrobiło to na mnie choć najmniejsze wrażenie.

- Livianno, idź do siebie, muszę zamienić kilka słów z naszym gościem. - Gościem? Coś tu naprawdę nie gra. Chyba moja obecność w tym królestwie właśnie dobiegła końca. Zabiorę ją stąd jeszcze dziś, zanim ta chora sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej.

- Ojcze co się dzieje, czemu jest tu tyle straży? - mówi jakby właśnie przeczytała to w moich myślach. Nawet ona to zauważyła, spostrzegawcza z niej istotka.

- Natychmiast idź do swojej komnaty! - Nim zdążę zareagować ona biegnie w stronę schodów. Muszę przyznać, że Henry właśnie wyświadczył mi przysługę. Zapewne za chwilę rozpocznie się tu piekło z moim skromnym udziałem. Lepiej, że tego nie zobaczy. Stoję niewzruszony na środku holu i czekam na rozwój wydarzeń jednak, ku mojemu zaskoczeniu, nic się nie dzieje. Wbijam wzrok w postać Króla, która powoli zmierza w moją stronę.

- A więc, powiem ci co zaraz się stanie. - zatrzymuje się niemal dwa metry ode mnie. Odważnie z jego strony, z tej odległości mógłbym go zabić nim zdążyłby mrugnąć. - Ty opuścisz zaraz moje królestwo. Zakazuję ci tu wracać kiedykolwiek. Zapomnisz o Liviannie i nie zbliżysz się do niej już nigdy w tym swoim nędznym życiu. Jeśli w ogóle twoje istnienie można nazwać życiem. - W tej chwili nie potrafię opanować emocji i śmieję się mu prosto w twarz. On będzie mi rozkazywać? Pierwszy raz od wielu lat mam w oczach łzy. Naprawdę dawno nikt mnie tak nie rozśmieszył.

- Henry, Henry, Henry, ty mój naiwny człowieczku. - mówię powoli opanowując rozbawienie. - Chyba nie sądzisz, że to co powiedziałeś się spełni w całości. Pozwól, że trochę urzeczywistnię twoje...warunki. Nie pojawię się już nigdy w twoim królestwie, lecz najpierw zabiorę z niego Livianne. - odpowiadam z uśmiechem i czekam na jego reakcję.

- Spodziewałem się, że będziesz stawiał opór...

- Opór? -przerywam mu - Jaki opór? Czy myślisz, że kilku nędznych żołnierzyków mnie pokona? Nie masz szans ze mną tak jak cała twoja armia i wszyscy ludzie, tego świata, razem wzięci. Jak to jest walczyć będąc przegranym nim bitwa się rozpocznie?

- Więc nie walczmy - przerywa nam Tekla, która właśnie schodzi po schodach. - Nie chcemy rozlewu krwi, rozwiążmy to na spokojnie. - dodaje łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. - Porozmawiajmy Panie, bez żadnej straży, tylko we dwoje.

- Nie możesz być taki uprzejmy jak żona, Henry? - mówię żartobliwie kątem oka spoglądając na jego wściekłe oblicze.

- Nie zgadzam się! - wykrzykuje.

W szponach przeznaczeniaWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu