21.Deymond

15 3 0
                                    

           -Livi...- zaczynam spokojnie, żeby jej znów nie wystraszyć. Gdy unosi wzrok przesuwam się lekko w jej stronę. Wyciągam prawą rękę, aby ją do siebie przytulić. Pod palcami czuję jak całe jej ciało się trzęsie. Nic nie rozumiem... wszystko było dobrze a nagle ten dziwny atak paniki. Nie wiem co powinienem zrobić. Czy pocałować ją tak jak prosi? Czy może jednak zostawić, aby uspokoiła się sama. Drugą dłonią unoszę jeszcze bardziej jej podbródek i wpatruje się w jej oczy szukając odpowiedzi na moje pytania. - Nie walczysz ze mną... po prostu mi wszystko powiedz. Nie mogę ci pomóc, jeśli nie wiem czego się boisz. Nie chcę cię skrzywdzić. - Wypowiadam te słowa z nadzieją, że uwierzy. Jest wciąż małym dzieckiem, które potrzebuję kogoś kto będzie się nim opiekował. Cholera...jestem demonem, powinienem cieszyć się z jej strachu, powinienem sam go wywoływać! A ja co robię? Pocieszam ją i siebie próbuję upewnić ją w przekonaniu, że jestem jej cudownym rycerzem na białym koniu, który zawsze będzie ją chronił.

-Dla...czego tu jestem? - Zadaję mi takie samo pytanie jak kilka godzin wcześniej?

- Malutka chyba już o tym rozmawialiśmy. - mówię i podnoszę się pociągając ją za sobą

- Co...co ty robisz? - pyta przestraszona. Nic nie odpowiadam tylko ujmuje ją pod łokieć i prowadzę stronę balkonu. Świeże powietrze dobrze jej zrobi. Na zewnątrz już jest praktycznie ciemno a demony pochowały się w swoich domach, więc panuje cudowna cisza. Podchodzę z nią do barierki i spostrzegam, że jej spojrzenie jest wbite w dal. Wygląda jakby analizowała i szukała najlepszej drogi ucieczki. Muszę być bardziej czujny, aby jej nie stracić choć człowiek nie ma możliwości stąd wyjść nadal może się sama okaleczyć próbując lub ktoś inny znajdzie ją przede mną. Czuje na moim gołym ciele lekki wiatr. Dopiero teraz zauważyłam, że Edward jeszcze nie zdążył zmienić mi opatrunku. W tej samej chwili oczy Livi zatrzymują się na wielkiej czerwonej planie na moim zabandażowanym brzuchu. - Co ci się stało? -pyta szeptem.

- To nic tylko prezent od tych głupich aniołków, którzy próbowali mi ciebie zabrać. Właśnie miałem założyć nowe bandaże, ale słyszałem twój krzyk. – Kurwa, gdy tak do niej mówię dostrzegłam na jej twarze strach. Wszystko jasne! - Boisz się krwi? – bardziej stwierdzam niż pytam. Nie odpowiada mi kiwa tylko głową na ,,nie". Niepewnie robi kilka kroków w moją stronę. Jest już na wyciągnięcie ręki. - Więc w końcu powiedz mi co cię przeraża.

- Deymond ja...to wszystko...to wszystko mnie przeraża. To miejsce, te anioły w lesie, ten koszmar. Proszę zrozum prawda jest taka, że jestem w miejscu, gdzie nikogo nie znam z człowiekiem...znaczy demonem, którego uważałam za...nawet nie wiem za kogo! A teraz jestem tu i coś ze mną dzieje a wiesz co jest najgorsze? -pyta a ja nie spuszczam z niej wzroku. - Powinnam cię nienawidzić? Zabrałeś mi moje stare życie! Powinnam cię nienawidzić za to że mnie cały czas okłamywałaś! Powinnam się ciebie bać, bo jesteś o wiele silniejszy ode mnie. Gdybyś chciał zrobiłbyś ze mną wszystko, bo jestem zbyt słaba, żeby ci się postawić. Powinnam...powinnam nie przejmować się tym jak się czujesz a jedyne co mam teraz w głowie to...czy to ciebie boli? - Chce położyć dłoń na moim boku, ale ja łapię ją zanim zdąży to zrobić. Kciukiem głaskam jej delikatną skórę.

- Martwisz się o mnie? – szczerzę kły trochę bardziej niż powinienem. - Taka już jesteś Malutka, masz dobre serce mimo wszystko martwisz się istotę, którą powinnaś chcieć zabić. Nie wiem co ci się śniło, ale po twojej reakcjach wiem, że to byłem ja. - Lekko się wzdryga co mnie jeszcze bardziej utwierdza, że mam racje. - Nie mam pojęcia co takiego ci zrobiłem, ale widzę, że było to okropne, bo wciąż się trzęsiesz. Ale mogę cię zapewnić, że naprawdę nie chcę zrobić krzywdy. Pomyśl, gdybym chciał, nie marnowałbym czasu na przywożenie cię tu. Tak jak powiedziałaś. jestem silniejszy. Czy nie uważasz, że gdybym pragnął twojej śmierci zabiłbym się już pierwszego dnia, a raczej, pierwszej nocy, gdy się spotkaliśmy? - Na wspomnienie tego wydarzenia biorę jej twarz w dłonie. Przysuwam usta delikatnie do jej ust i czekam na znak. Czy powinienem to zrobić? Jeśli ją to przekona to odpowiedź brzmi ,,tak". Ona się nie rusza się nawet na minimetr. Zamyka oczy, ale nie ze strachu. Wiem, że jej ciało mnie pragnie. Zaczynam delikatnie skubać jej wargi swoimi. Nie opiera się więc pogłębiam pocałunek. Jej miękkie usta odnalazły rytm i w tym momencie zaczęła oddawać mi pocałunek. Przysuwa się do mnie i opiera dłonie na mojej klatce piersiowej. Do moich uszu dobiega jej ciche jąknięcie. Podoba jej się to tak samo jak za pierwszym razem. To zbyt proste, ona wręcz mi się oddaje a ja nie robię prawie nic. Nigdy nie zrozumiem ludzi, tego, że są tak bardzo ufni, tego, że są tak głupi. Och moja Livi...powinnaś się trzymać ode mnie jak najdalej, ale czuję, że za każdym razem będziesz wpadała głębiej i głębiej w moje ramiona aż nie zostanie z ciebie nic. Z trudem odsuwam się od niej. Robię to idealnym momencie, nogi ugięły się pod nią i upadła w moją stronę. Obejmuje ją ręką w pasie a drugą wplatam w jej włosy i przytrzymuje głowę tak żeby patrzyła na mnie. - O nie, więcej mi nie uciekniesz, zostań ze mną.

- Przepraszam... - mówi cicho -...nie wiem, dlaczego, ale wciąż jestem słaba to takie dziwne jakby cała energia ze mnie uleciała.

- To dlatego że jeszcze nic nie jadłaś. Chodź zaprowadzę cię do salonu, usiądziesz a ja znajdę coś do jedzenia dla ciebie. Dasz radę iść?

- Tak, chyba tak. – Bez zbędnych słów prowadzę ją do stołu i sadzam na krześle. Mówię tylko że ma tU zostać i nigdzie nie odchodzić a ja idę do kuchni. Odgrzewam szybko to co przygotował Edward i wracam z pełnym talerzem różnych przysmaków.

- Mam cię nakarmić, czy dasz sobie radę sama?

- Poradzę sobie. Dziękuję Deymond. – Zaczyna jeść a dla mnie to idealny moment, aby iść zmienić bandaże. Siadam na kanapie jak wcześniej. Plecami do niej, aby nie musiała tego widzieć. Zdejmuje zakrwawiony materiał i badam powoli ranę. Krew wciąż leci nie wygląda jakby doszło do zakażenia. Oczyszczam ja lekko wodą i czystym kawałkiem materiału, który zostawił dla mnie Edward. Nie słyszę jej kroków, zauważam ją dopiero gdy klęka przede mną i zabiera mi szmatkę. Dłonie jej się trzęsą a mimo to próbuje mi pomóc. Urocze. Odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy. Dochodzi do mnie teraz całe zmęczenie. Nie czuje, gdy bandażuje mi brzuch, bo odpływam w błogim śnie.

W szponach przeznaczeniaKde žijí příběhy. Začni objevovat