9.Deymond

21 3 0
                                    

         Co ja jej mam teraz powiedzieć? Sam nie wiem, kiedy to nastąpi. Jeśli według planu to za jakieś pięć dni. Tylko jest jeden problem. Ja tu tyle nie wytrzymam do cholery! Ktoś, lub coś, zniszczyło mój urok. Tekla zaraz zacznie coś podejrzewać, a Livianna...no właśnie, to na niej powinienem się skupić. Czuję, że powoli zaczyna się do mnie przekonywać, ale jeśli się dowie prawdy, nigdzie ze mną nie wyjedzie. Sprawy się za bardzo komplikują, to nie na moją głowę. Gdzie w takich momentach jest Edward? Jak raz by mi się przydał to go nie ma. Pozostaje mi pomyśleć co by zrobił w takiej sytuacji. Na pewno zaczekał by z działaniem i oglądał rozwój sytuacji. Kazałby mi też nie spuszczać oka z Livianny. Muszę iść pomyśleć, ochłonąć, zastanowić się nad zmianą taktyki.

- Jesteś bardzo zmęczona Livianno? Jeśli nie czy zechcesz się ze mną przejść? - pytam.

- Tak późno? - słyszę w odpowiedzi i mimowolnie się uśmiecham.

- Chyba mi nie powiesz, że się boisz? - patrzę jej prosto w oczy i widzę, że rzeczywiście przestraszyła ją moja propozycja.

- Ja? Chyba w twoich snach. - mówi z udawaną pewnością. Naprawdę zaczynam lubić tą maleńką istotkę. Na pewno nie będę się z nią nudził, jak już wyjedziemy.

- Więc chodźmy. - podchodzę i wyciągam do niej rękę, którą bez wahania przyjmuje. Wychodzimy z pokoju w ciszy. Gdy idziemy przez korytarz w kierunku schodów widzę jak Livianna się nerwowo rozgląda. Nie chce, żeby nas zobaczyli? - Szukasz kogoś? - zaczynam zaskakując ją.

- N...nie ja tylko... zastanawiam się, czy...służba już śpi. - kłamie, i to bardzo nieudolnie.

- Śpi, Tekla i Henry też, więc nikt nas nie zobaczy. - mówię i próbuję zachować powagę. Ta diablica naprawdę się boi, że ktoś nas zobaczy. Przecież niedługo i tak teoretycznie ma zostać moją żoną, więc w czym problem? Gdy dochodzimy już do drzwi prowadzących na dziedziniec puszczam jej dłoń, aby je otworzyć.

- Czy teraz powiesz mi, dokąd idziemy? - pyta lekko zmieszana, gdy podchodzę złapać ją ponownie za rękę.

- Czy to takie ważne? - pytam drocząc się z nią. W pierwszej chwili w jej oczach dostrzegam wahanie i strach, jakby się obawiała, że chce ją co najmniej porwać.

- Chyba wolę jednak wrócić do swojej komnaty. - mówi w końcu robiąc krok w kierunku drzwi. Tylko jeden, ponieważ na więcej jej nie pozwalam. Przyciągam ją do siebie i lekko unoszę jej podbródek wolną dłonią, aby na mnie spojrzała.

- Czego się boisz Livi? - pytam szeptem, aby ją choć trochę uspokoić. Przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie się mnie boją wręcz dziwiłem się, kiedy tego strachu nie odczuwali. Ale ona...ona nie może się mnie bać...nie teraz kiedy wszystko się układa. Wpatruje się w jej zielone oczy szukając czegokolwiek, co pozwoli mi wierzyć, że jednak się mylę, że to nie ja jestem powodem jej strachu.

- Ja...ja...- zaczyna niepewnie próbując uniknąć mojego spojrzenia.

- Mnie? - wypowiadam jej myśl na głos. Gdy nie reaguje ciągnę dalej. - Nie skrzywdzę cię, jeśli tego się obawiasz. Gdybym chciał nie sądzisz, że miałem do tego wiele okazji? - czuję jak powoli się rozluźnia. Chyba ją przekonałem.

- Przepraszam...to nie tak, że się ciebie boję, po prostu ja wcale...cię nie znam. Ty wiesz o mnie tak wiele, a ja o tobie praktycznie nic. - Chce o mnie wiedzieć więcej. Ale co ja mam jej powiedzieć. Prawda nie wchodzi nawet w grę. Mogę ją po prostu okłamać, stworzyć obraz idealnego mężczyzny, ale w końcu zacznę się sam gubić w tych wszystkich historiach. Tylko niestety muszę ją jakoś zwieść, bo inaczej jej zaufanie do mnie wyparuje do końca.

W szponach przeznaczeniaUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum