19.Deymond

12 3 0
                                    

          - To samo co ty Livianno. Smutek przez pożganie starego, ale i radość przed nowym życiem. Strach przed nieznanym, ale i też odwagę by sprawdzić jak to wszystko się potoczy. Przede wszystkim jednak - przerywam aby odwrócić ją do siebie - czuję że odmienisz mój los.- Jak na zawołanie otwierają się drzwi i do mojej komnaty wchodzi Edward. Podobnie jak ja przybrał bardziej ludzką formę aby nie straszyć mojego gościa. Idzie w moją stronę ale nie patrzy na mnie lecz na Livi. Ona stoi jak zaczarowana i wpatruje się w nieznajomego.

- Jestem Edward, prawa ręka twojego przyszłego męża, moja Pani. - Po tych słowach kłania się lekko i całuje jej drobną rączkę. Nie wiem kto jest teraz w większym szoku. Ona czy ja. Biorę się jednak w garść i odchrząkuję aby zwrócić uwagę na siebie.

- Miło mi cię zobaczyć przyjacielu. Mamy kilka spraw do omówienia przez moją nieobecność. Najpierw jednak przynieś kolacje. Na pewno jesteś głodna moja droga - mówię zwracając się do wciąż zszokowanej Livianny.

- N...nie...nie jestem jeszcze głodna - odpowiada. Przez moment patrzy to na mnie, to na drugiego demona. Ciszę przerywa głośne burczenie w brzuchu. Jej słodka buźka zalewa się szkarłatnym rumieńcem w mgnieniu oka. Edward ratuje sytuację zanim oboje parskniemy śmiechem.

- Zaraz wrócę z jedzeniem - mówi szybko, odwraca się i wychodzi z komnaty zostawiając nas ponownie samych.

- Nie jesteś tak? - pytam ukrywając rozbawienie. Ucieka wzrokiem ode mnie jakby popełniła wielkie głupstwo. - To nic takiego, nie musisz się wstydzić. - wyciągam rękę albo obrócić jej twarz w swoją stronę. W tej samej chwili ona traci równowagę i lekko się przechyla do tyłu. Moja dłoń ląduje na jej plecach i powoli przyciągam ją do siebie aby dać jej oparcie. Jej malutkie rączki opierają się o moją pierś.- Co się dzieje? - pytam trochę zbyt ostro, jej ciało lekko się spina i próbuję się ode mnie odepchnąć aby zrobić między nami dystans. Pozwalam jej na to ale tylko kilka centymetrów i pytam ponownie, tym razem już trochę delikatniej-Co się dzieje?

- N...nie wiem. -odpowiada cicho, bardzo cicho.- Strasznie... strasznie mi słabo.- podnoszę ją bez słowa i układam na kanapie. Biorę dwie poduszki i kładę jej pod głowę.

- Przyniosę ci wodę. -mówię wstając, podchodzę do stołu i nalewam wody do szklanki. Wracam do niej i pomagając jej się podnieść. Podaje jej szklane naczynie. - Pij. - dodaję stanowczo. Bez słów wypija całą zawartość i kładzie się na nowo. Jej wzrok staje się mętny i widzę jak odpływa.-Livi? Livi!?-to na nic już jej tu nie ma ze mną. Czuję jak jej serce przyspiesza. Przykrywam ją tylko kocem i przez przypadek muskam jej skórę na szyi dłonią. Coś jest nie tak. Marszczę brwi i dotykam jej czoła. -Kurwa.- szepczę sam do siebie. Zostawiam ją na kanapie i idę poszukać Edwarda. Znajduje go w kuchni pochłoniętego przygotowaniem jedzenia dla niej. -Mamy mały problem. -mówię bezceremonialnie a on aż podskakuje słysząc siłę mojego głosu.

- Możesz przestać do cholery zakradać się? Możesz zapukać albo odchrząknąć czasem żebym wiedział że tu jesteś palancie?- Cały on, ma w dupie mój tytuł i to kim jestem. Uwielbiam to w nim posyłam mu szybki uśmiech i na nowo poważnieję.

- Dziewczyna zemdlała i czuję jakby była cieplejsza niż normalne. Czy może źle znosić to, że tu jest?- pytam. Wiem, że on jest znacznie mądrzejszy ode mnie i wie o wiele więcej o ludziach niż ja.

- To prawdopodobne.-odpowiedział ale jego wyraz twarzy mówił mi co innego. Tak jakby było jeszcze coś czego nie powinienem wiedzieć. Krążył wzrokiem po kuchni jakby usiłował znaleźć w niej odpowiedź.

- Czego mi nie mówisz? -zapytałem tak spokojnie jak potrafię. Zawsze gdy coś było zbyt trudne lub zbyt bolesne wolał mi o tym nie mówić. Już od małego, kiedy bawiliśmy się razem, mimo podobnego wieku, zawsze on był ten dojrzalszy. Byłem troszkę jak jego młodszy braciszek. Zawsze próbował mnie chronić, choćby nie wiem co. Również przed słowami które mogły mnie skrzywdzić. Gdy coś się działo, dowiadywałem się zawsze ostatnio mimo że on wiedział to dużo, dużo wcześniej. Tak samo było gdy moja matka zmarła...a raczej gdy została zamordowana. Edward próbował cały czas trzymać mnie w pokoju, próbował się ze mną bawić. Zająć mój czas, ale ja wiedziałem, że coś jest nie tak. Krzyczałem na niego że ma mi pozwolić wyjść on jednak tylko zamknął drzwi na klucz i wyrzucił go przez okno. Nic nie myśląc wyleciałem przez nie i wbiegłem do zamku przez frontowe drzwi próbując się czegoś dowiedzieć, wszyscy patrzyli się na mnie jak na biedne dziecko ale ja nic nie rozumiałem . Chodziłem tylko od jednego do drugiego sługi pytając ,,co się dzieje''. Oni tylko zbywali mnie słowami ,,wszystko będzie dobrze'' albo ,,niedługo się dowiesz'' lub też ,,nie bój się mały książę, jesteśmy z tobą''. Lecz żaden nie potrafił powiedzieć prawdy. Mój przyjaciel w końcu mnie dogonił i spojrzał na mnie tymi swoimi oczkami. Zapytałem się znów ,,co się tu dzieje'' nie mając już siły, ale odpowiedziała mi tylko jedna łza spływająca po jego policzku. Przytulił mnie, to był zwykły, czuły gest ale znaczył tak wiele. Wtedy zrozumiałem, zrozumiałem przed czym wszyscy próbowali mnie chronić...przed czym on nie chronił. Zawsze będę mu za to wdzięczny, za to ile poświęcił dla mnie. Ale nie mogę podjąć dlaczego teraz się zachowuje w taki sposób. Matka była dla mnie najważniejsza a ta dziewczyna, cóż...gdyby nie zemsta, nigdy bym nawet nie dowiedział się jej istnieniu. Więc co jest nie tak?

- To nic takiego, rozważam po prostu wszystkie opcje.- pokręcił głową jakby chciał ogarnąć niesforne myślę i wrócił wzrokiem do mnie.- Weź miskę i nalej do niej zimnej wody. Musimy zrobić jej okłady jeśli mówisz, że ma gorączkę. Pójdę po leki na dół i po czyste ścierki.- nie zdążyłam o nic więcej zapytać bo zniknął za drzwiami. Sięgnąłem po naczynie i tak jak mi kazał, napełniłem je. Oparłem się bokiem o blat i to był mój błąd poczułem ból w mojej ranie. Całkowicie o niej zapomniałem. Dotknąłem jej przez koszulę i uświadomiłam sobie że bandaże i materiał nasiąkły moją krwią.

- Kurwa.- pomyślałem. Nie mam teraz czasu na to umyłem tylko szybko dłonie. Wziąłem do ręki miskę i ruszyłam w stronę mojej komnaty. Nim otworzyłem drzwi usłyszałem ciche jęki, jakby z kimś rozmawiała przez sen. Odłożyłem szybko wodę na stole i przykucnąłem przy niej. Była cała mokra a na jej twarzy odmalowywał się jakby...strach. Rzucała się a koc już praktycznie leżał tylko na jej stopach. Wziąłem ją delikatnie na ręce i zaniosłam do sypialni żeby miała wygodniej.

- Proszę, nie- szeptała pod nosem z nutą bólu w głosie. Oddychała coraz szybciej a każde wciągnięcie powietrza wyglądało jakby sprawiało jej ból. Gdy już leżała zdjąłem kosmyki włosów które przykleiły się do jej skóry. Usłyszałem jak przez drzwi wchodzi Edward.

- Masz zamocz to.- powiedział podając mi kawałki materiału. Zrobiłem tak jak kazał czując coraz większy ból w boku. Masz szczęście że nie jestem w pełni sił bo zaraz powiedziałbym mu kto tu może wydawać rozkazy. Zwinąłem ściereczkę i ostrożnie położyłem na jej rozpalonym czole. Po tym patrzyłam tylko jak mój przyjaciel podaje jej jakiś lek, a przynajmniej, próbuję. Dziewczyna kręciła głową jakby wiedziała co się dzieje i nie chciała tego wziąć. Zabrałem łyżeczkę, już trochę wkurzony, z jego ręki i usiadłem przy niej.

- To dla twojego dobra Malutka. - wyszeptałem głaszcząc ją po policzku. Gdy się troszkę uspokoiła przytrzymałem ją jedną dłonią a drugą podałam syrop.- Jesteś pewien że to jej pomoże?- zapytałem nie spuszczając z niej wzroku

- Mam taką nadzieję.-odparł. Nie mówiąc już nic więcej oboje skierowaliśmy się do salonu. Odezwałem się dopiero gdy byliśmy na balkonie.

- Czemu czuję że to nie będzie takie proste? -zapytałem z lekkim uśmiechem. - Bracie, to dopiero pierwszy dzień ale ja już najchętniej bym ją oddał. Ludzie są tacy słabi, jeśli miałbym się nią tak opiekować do końca życia, wolałbym wbić sobie sztylet serce. - na myśl o nożu przypomniało mi się strzała która przecięła mój bok. Zdjąłem koszulę pokazując mój przekrwawiony bandaż. -Nie chce się goić.- powiedziałem i spojrzałem na mojego towarzysza. On tylko pokręcił głową z uśmiechem.

- Widzisz...ty musisz się opiekować z nią, a ja tobą. Mamy 1:1.Teraz idź usiądź na tej kanapie a ja ci to ogarnę.

W szponach przeznaczeniaWhere stories live. Discover now