16.Livianna

15 3 0
                                    

           Nie potrafię go zrozumieć. Ani gdy udawał człowieka, ani teraz, gdy pokazał prawdziwego siebie...demona. Wierzyć mu? Ostatnim razem, gdy obdarowałam go zaufaniem, otarłam się o śmierć z ręki anioła.

- Co ze mną teraz będzie? - pytam cicho.

- Teraz...teraz zabiorę cię do zamku i ogrzeję, bo zaraz zamarzniesz. Potem jak już odpoczniesz, porozmawiamy. - odpowiada. W jego oczach widzę triumf. Czy mu się wydaje, że wygrał?

- Nie myśl, że się poddaję. Po prostu teraz jestem na przegranej pozycji, ale zrobię wszystko aby to zmienić. Ucieknę ci prędzej czy później. - mówię, a jego zadowolenie powoli znika. Podchodzi i unosi mnie nad ziemię. Nie opieram mu się, to jeszcze nie jest czas na to. On ma racje, jeśli zostanę tu jeszcze trochę dłużej, zamarznę. Przelatujemy przez wodną ścianę. Przecieram mokrą twarz i zapiera mi dech w piersiach. Powiedział, że jesteśmy na Piekielnej Ziemi ale nigdy nie wyobrażałabym jej sobie w taki sposób. Myślałam, że jest to zimna, ciemna i martwa kraina. Lecimy w powietrzu, lecz ponad nami nie widać nieba. To wygląda jak wielki hol, zbudowany z krzewów, pnączy i innych roślin, których nigdy wcześniej nie spotkałam. W koło jest wiele innych korytarzy. Kojarzy mi się to z...

- To Labirynt Setha. - kończy moją myśl. - Był pierwszym demonem, który sprawował tu władzę. Wyhodował to wszystko i uformował tak, aby żaden człowiek nie był w stanie znaleźć wyjścia. - kończy obdarowując mnie uśmiechem, tak jakby opowiedzenie mi tego sprawiło mu radość.

- Ludzie mają tu wstęp?

- Mieli...tak samo jak anioły. - odpowiada poważnie i milknie. Jest to dla mnie znak, że nie powinnam wiedzieć nic więcej . Wracam do podziwianiu widoków. Ten mężczyzna, o którym wspomniał, musiał być bardzo cierpliwy aby to wszystko stworzyć. Nigdy bym nie przypuszczała, że z roślin może powstać coś tak pięknego, a zarazem, tak strasznego. Jeśli słowa Deymonda są prawdą, będę miała spore problemy, żeby się stąd wydostać. Skupiam się aby jak najlepiej zapamiętać drogę, którą pokonujemy. Niestety jest to bezcelowe. Już kilka metrów dalej rozumiem, dlaczego zwykły śmiertelnik nie znajdzie tu wyjścia. W ,,ścianach'', bardzo wysoko nad ziemią, dostrzegam otwory. No jasne! Mając skrzydła, można bez problemu poruszać się między korytarzami, i co najważniejsze, nie zgubić się przy tym. Po kolejnych minutach podróży wreszcie opuszczamy tą dziwną pułapkę. Moim oczom ukazuje się zamek o wiele większy niż ten, w którym się wychowałam. W odróżnieniu od labiryntu, wydaje się szary...wręcz straszny. W koło nie ma żadnej zieli, ani też jakiś innych jasnych elementów. Tak, jakby wszystko tu było martwe. To miejsce pasuje mi o wiele bardziej do nazwy krainy. Lądujemy na kamiennym dziedzińcu podobnym do tego, który tak niedawno opuściłam. Rozglądam się aby wychwycić jakiś szczegół, jakieś wyjście, coś co mi, choć trochę, pomoże uciec. Wkoło są wysokie i potężne mury obronne a na nich, wierzę strażnicze. Pięknie, jeszcze tylko tego mi brakowało.

- Czego tak wypatrujesz? - szepcze prosto do mojego ucha. Odskakuje jak poparzona na co on odpowiada uśmiechem.

- Gdzie są ludzie? Znaczy, nie ludzie...tylko, no wiesz... - zaczynam się jąkać. Co powiedzieć żeby ich nie urazić? Nazywać zwyczajnie demonami? - Po prostu... gdzie są wszyscy?

- Ledwo świt Livianno. Inni jeszcze śpią. Swoją drogą, ty też powinnaś. - mówi to jakby nadal grał, jakby nadal udawał, że mu zależy. W jego głosie słychać troskę. Nie wiem czy jest ona udawana czy szczera. Prawdę mówiąc, nadal o nim niewiele wiem. Ani też o tym z jakiego powodu tu jestem ale teraz nie ma sens o to pytać. Mówił, że gdy wypocznę porozmawiamy więc niech tak będzie. Niech myśl, że uległam.

- Masz rację, przyda mi się odrobina snu. - odpowiadam i podaję mu dłoń. Odpowiada na ten gest wręcz zwycięskim uśmiechem. Idziemy w stronę wielkich, masywnych dwuskrzydłowych wrót. Deymond zatrzymuje nas kilka centymetrów przed wejściem i przykłada dłoń do ich rzeźbionej powierzchni. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie otwiera ich, tylko się w nie wpatruje i uśmiecha. Ja chyba nie do końca się jeszcze obudziłam. A może spadłam z konia i uderzyłam się w głowę podczas podróży? Czy on naprawdę cieszy się do drzwi?

W szponach przeznaczeniaOnde as histórias ganham vida. Descobre agora