17.Deymond

16 2 0
                                    

          Zamykam za sobą drzwi i wypuszczam ciężkie powietrze z płuc. Pulsowanie w boku coraz bardziej się nasila. Myślałem, że zatamowałem krew, ale ubranie nasiąka mi nią coraz bardziej. Na szczęście ona nic nie zauważyła. Chyba naprawdę jest zmęczona skoro nie drąży mi dziury w brzuchu abym powiedział jej o co w tym wszystkim chodzi. Jak się wyśpi nie będzie już tak pięknie. Jak mogłem doprowadzić tą całą sytuacje do punktu, w którym jestem pod ścianą. Edward wymyślił wręcz idealny plan a te anioły musiały go zniszczyć. Teraz muszę z nim ustalić co powiedzieć Livi. I oczywiście jeszcze pomyśleć jak ominąć fakt, że miała być narzędziem zemsty. To raczej by się jej nie spodobało. Najpierw jednak zdejmę te mokre ciuchy i się opatrzę. Przy każdym ruchu ból staje się coraz silniejszy. Po dłuższym zmaganiu z odzieżą jestem nagi do pasa i mogę w całości zobaczyć jak bardzo ta strzała poszarpała mi ciało. Nie spodziewałem się, że dziura jest tak duża. Wlewam wodę do miski i dodaję wina z karafki aby oczyścić zranione miejsce. Biorę kawałek bandaża i po namoczeniu go zaczynam przemywać skórę. Szczypanie jeszcze bardziej potęguje dyskomfort ale wolę to niż pozwolić na zakażenie. Odkładam materiał do naczynia i sięgam po bandaż. Owijam go sobie wkoło brzucha aby jak najszczelniej zakryć ranę. Mam nadzieję, że teraz krwawienie ustąpi. Już chcę wejść do sypialni po nową koszulę, gdy przypomina mi się, ża przecież Livianna jest tam teraz. Będę musiał trochę z tym poczekać. Odkładam brudne ubrania do kosza obok drzwi. Podchodzę do sofy i opadam na nią. Chowam skrzydła abym mógł leżeć wygodniej. Podkładam rękę pod głowę i wpatruje się w sufit tak jakbym miał znaleźć w nim odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Przypomina mi się rozmowa z Teklą, którą przeprowadziliśmy nim zabrałem im Livianne.

,,Moją córkę też? Jeśli ją stąd zabierzesz, to po prostu...zabijesz?''

Nie odpowiedziałem jej na to pytanie. Nie dlatego, że odpowiedz by jej się nie spodobała, tylko dlatego, że tak naprawdę sam tego nie wiedziałem...i nadal nie wiem. To by było najprostsze, zwyczajnie ją zabić i przy tym zemścić się na jej ojcu. Ale ona nie jest niczemu winna, nie mogę odebrać jej życia z nienawiści do kogoś innego. Dlatego wymyśliliśmy to małżeństwo. Tak było prościej ją tu zabrać i...zrobić to, co nie wyrządzi jej takiej krzywdy jak śmierć, a jednocześnie pokrzyżuje plany Medara. Ale teraz już nic nie jest takie proste jak miało być. Jeden plus to to, że jesteśmy na Piekielnej Ziemi i te cholerne aniołki nie mogą tu wejść. Ona też mi stąd nie ucieknie póki nie nauczy się latać. Przynajmniej nie muszę jej pilnować przez cały czas. Za oknem dostrzegam, że słońce dopiero wschodzi. Minie trochę czasu nim wszyscy się obudzą. Ciekawe jak zareagują na to, że postanowiłem wrócić wcześniej. Cała służba wiedziała, że przywiozę ze sobą człowieka. Mieli, jak ja, udawać, że również są ludźmi przez jakiś czas póki jej nie wywiozę. Pewnie się ucieszą, że mogą pozostać w formach demonów. Kontrolowanie ludzkiej formy jest bardzo męczące, szczególnie dla młodych i początkujących. A pilnowanie koloru oczu w pełni jest niemal niemożliwe. Sam mam kilkaset lat a nadal zdarza mi się tego nie dopilnować. Ciekawe jak Livi to zniesie. Sam wywołałem w jej oczach strach. A zamek pełen istot takich jak ja? Może przyzwyczai się szybciej niż myślę? Albo wręcz przeciwnie, będzie się bała wyjść z sypialni? Znów nieświadomie zaprzątam sobie nią głowę. Co ona takiego ma, że nadal o niej myślę? Chyba powinienem się czymś zająć aby przestać wymyślać kolejne głupoty. No cóż, Edward najwyraźniej nie pośpi dzisiaj zbyt długo. Niechętnie podnoszę się i wychodzę z komnaty. Na korytarzu skręcam w prawo i dochodzą do drzwi jego pokoju. Ceremonialnie otwieram je kopnięciem. Kieruje wzrok w prawo i dochodzę do wniosku, że moje wejście, jednak go nie obudziło. Na jego nieszczęście obok łóżka, na stoliku widzę szklankę z wodą. Podnoszę ją i pochylam się nad nim. Jednym ruchem wylewam całą zawartość wprost na jego twarz. Podrywa się jak poparzony.

- Co do cho... - urywa otwierając oczy. - Deymond? Co ty tu...

- Za dwie minuty u mnie - przerywam mu i odwracam się do wyjścia.

- Ale...

- Dwie minuty! - krzyczę nie odwracając się. Powiem z ręką na sercu, że brakowało mi tego. Wracam do siebie i ponownie kładę się w tym samym miejscu. Czekam na niego z durnym uśmiechem na twarzy. Wiem, że zaraz będzie mnie wyzywał od najgorszych, gdy opowiem mu co się stało. Już czuje to pulsowanie w skroniach od jego krzyku. Mam nadzieję, że jest wystarczająco niewyspany by mi tego oszczędzić.

- Co ty tutaj robisz? - słyszę podniesiony, wściekły głos od samego progu. - Co ci się stało?

- Z łaski swojej zachowuj się ciszej bo mi ją obudzisz.

- Ona tu jest? - pyta siadając naprzeciwko mnie.

- Oczywiście, że jest i właśnie śpi. Także uspokój się trochę zanim zaczniesz się drzeć.

- Dobrze już, przepraszam. - odpowiada od niechcenia i dodaje - Więc, plan był tak dobry, że wystarczyła ci połowa czasu, czy też znów postanowiłeś zrobić po swojemu?

- I tak, i nie.

- A jaśniej?

- Okoliczności zmusiły mnie do tego aby zabrać ją wcześniej. - Jego wzrok niemal wypala mi dziurę w czole. - Nie patrz tak na mnie, ona się na to zgodziła. Wręcz sama chciała wyjechać jeszcze wczorajszej nocy, niż czekać do rana.

- Ale?

- Ale...w lesie dopadły nas pieski Medara.

- Żartujesz sobie prawda? To stąd ten bandaż? Jesteś mocno ranny?

- Mówię śmiertelnie poważnie. I spokojnie to tylko jedna strzała. Nie mogłem z nimi walczyć w ludzkiej formie, rozumiesz przecież. Jeden z nich prawie mi ją zabrał. Udało mi się go zranić w skrzydło.

- Rozumiem. - odpowiada z tą swoją poważną miną. Gdy tak patrzy znaczy, że zaczyna wszystko analizować. - Więc jak mniemam obudziłeś mnie, żebym ci pomógł wymyślić jak jej to wyjaśnić, nie mówiąc przy tym całej prawdy ale i nie plącząc się w kolejnych kłamstwach?

- Dokładnie tak. - mówię a on wzdycha zrezygnowany.

- Nie mogłeś mi dać pospać chociaż jeszcze z godzinę?

- Nie. A teraz mów jakie mam opcje?

- Powiedz jej kim jest Medar.

- Dalej.

- Albo, kim jest sama?

- Dalej.

- Może, dlaczego tu jest?

- Dalej!

- To zostań przy starym kłamstwie i daj mi się w końcu wyspać!

-Starym?

- Tak. Starym.

- Nie wiem o czym ty teraz mówisz Edward.

- Z całym szacunkiem, który mam do ciebie jako do Lorda muszę ci powiedzieć, że jesteś idiotą.

- Chyba mamy odmiennie wyobrażenie szacunku. - Męczy mnie już ta rozmowa. O co mu chodzi?

- Ona myśli, a raczej myślała, że ma zostać twoją żoną. Więc co stoi na przeszkodzie, aby nadal jej to wmawiać. - Chyba naprawdę jestem idiotą, że o tym nie pomyślałem. Ale z drugiej strony jest kilka nieścisłości w tej wersji.

- Jak jej wyjaśnię atak aniołów?

- Prowadzimy konflikt od kilkuset lat. Po prostu chcieli zaatakować ciebie a pech chciał, że byliście razem. Gdy to zobaczyli postanowili za wszelką cenę ci ją odebrać.

- Czasem jesteś przydatny wiesz?

- Czy teraz mogę wrócić do łóżka? Wstawanie tak wcześnie nie należy do przyjemności.

- Idź. - odpowiadam a on wstaje. Gdy jest przy drzwiach dodaję - I uwierz, oglądanie cię z samego rana również nie należy do przyjemności. - Zatrzymuje się w progu ale chyba nie wie co powiedzieć, ponieważ po chwili wychodzi bez słowa. Traktuję go jak rodzonego brata, którego nie dane mi było mieć. Dorastaliśmy praktycznie razem i znamy się jak nikt inny. Edward, podobnie jak ja, nie ma rodziny, co sprawia, że tak naprawdę w trudnych chwilach możemy liczyć wyłącznie na siebie. Jest też jedyną osobą w całym zamku, której szczerze ufam. Tylko on wie po co przywiozłem tu Livianne.

W szponach przeznaczeniaWhere stories live. Discover now