12. Piacere di conoscerti, bella

19 3 6
                                    


Hejka, misie, po dość długim czasie w końcu wstawiam rozdział, mam nadzieję, że wam się spodoba!!



Rano obudził mnie dzwoniący Benjamin, który jedyne co powiedział to, że wysłał mi mój bilet na maila i się rozłączył. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że samolot, którym lecę odlatuje za równo godzinę. Dziękowałam Bogu za to, że spakowałam się wczoraj zaraz po powrocie.

Santa Monica Airport było dziś niezwykle zatłoczone. Przepychałam się między ludźmi z nadzieją, że zdążę na samolot, do którego odlotu zostało mi trzynaście minut.

W połowie drogi na odprawę celną rączka mojej walizki urwała się i wysypała się z niej cała zawartość. Byłam bliska płaczu, kiedy chaotycznie wrzucałam z powrotem wszystkie swoje ubrania do środka. Kiedy w końcu udało mi się zapiąć zamek z głośników usłyszałam kobiecy głos powiadamiający o piętnasto minutowym opóźnieniu mojego samolotu ze względów pogodowych. Odetchnęłam z ulgą.

W pewnym momencie z impetem wpadłam na jakiegoś wysokiego młodego mężczyznę. Rzuciłam mu przez ramię szybkie przeprosiny, bo nie miałam już więcej czasu, ale za to on nie był zbyt miły.

- Głupia suka! - krzyknął, ale zignorowałam jego słowa.

Po przejściu przez bramki byłam już w stu procentach spokojna. Z uśmiechem przywitałam się z uroczą stewardessą stojącą w drzwiach samolotu i znalazłam swoje miejsce. Całe szczęście siedziałam przy oknie.

Nigdy nie przepadałam latać samolotami, zdecydowanie wolałam kilkunasto godzinną podróż samochodem ze względu na mój lęk wysokości, a teraz spędzę ponad czternaście godzin siedząc na ciasnym siedzeniu dwanaście kilometrów nad ziemią.

Jakież było moje szczęście, kiedy okazało się, że akurat obok mnie usiadła kobieta z niespełna rocznym dzieckiem, które płakało od momentu, w którym wystartowaliśmy. Z każdym kolejnym odgłosem wydawanym przez tą małą dziewczynkę coraz bardziej utwierdzałam się w fakcie jak strasznie nienawidzę dzieci.

Nie mam pojęcia, w którym momencie udało mi się zasnąć, ale przespałam prawie cały lot, bo stewardessa obudziła mnie dopiero w momencie, w którym musieliśmy zapiąć pasy przed lądowaniem.

Szłam przez lotnisko w Katanii wypatrując Ethana, który miał mnie zabrać do swojego domu. Pomyliłam go już chyba z trzema osobami. A co jeśli o mnie zapomnieli? W momencie, w którym skończyłam tę myśl zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha siwiejącego mężczyznę, który machał energicznie ręką w moją stronę. Tak, to zdecydowanie był on. Ruszyłam szybkim krokiem w jego stronę, a kiedy stanęłam tuż przed nim przytulił mnie mocno. Delikatnie odwzajemniłam ten gest.

- Jak lot? - zapytał biorąc ode mnie moje rzeczy.

- W porządku - odpowiedziałam. - Nie, tak w sumie to czuję się przeżuta, wypluta i przejechana walcem jednocześnie.

Ethan zaśmiał się tylko i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Teraz mogłam mu się bardziej przyjrzeć. Miał ciemne włosy przyprószone delikatną siwizną. Był niedużo wyższy ode mnie, na pewno nie miał więcej niż metr osiemdziesiąt. Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.

- Twoja matka już nie może się doczekać aż cię zobaczy. Od rana biega jak nakręcona i szykuje cały dom.

Pokręciłam głową śmiejąc się pod nosem.

- Cała Margarita - powiedziałam po chwili.

- Mam nadzieję, że lubisz makaron - bardziej zapytał niż powiedział.

Fallen angelsWhere stories live. Discover now