Rozdział 9

1K 54 21
                                    

Weszłam do pokoju trzaskając drzwiami.
- A spjerdalajcie wszyscy. - burknęłam pod nosem.
Ktoś zapukał do mojego pokoju.
- Nie wiem kim jesteś, ale pierdol się! I sobie idź! - nie przemyślałam tych słów.
- Okey. - usłyszałam głos Tonego.
Na szczęście sobie poszedł. Wyszłam na balkon.

Usiadłam na ziemi i wpatrywałam się w niebo.
- Czy życie ma jakiś sens? Żyjemy na jakiejś pojebanej planecie, w jakieś popierdolonej galaktyce, pośród miliona gwiazd i innych rzeczy które znajdują się w kosmosie, w powalonym społeczeństwie. Nie, to nie ma sensu. Ale w sumie śmierć też nie. Tak właściwie to nic nie ma sensu. - westchnełam. - Ja naprawdę jestem pojebana. Siedzę na balkonie i gadam do siebie. Nie no super jestem. I do tego rozmyślam o sensie życia.
Zaczęło padać a ja położyłam się płytkach na balkonie. Weszłam do pokoju i poszłam pod prysznic biorąc ze sobą moją piżamę.

Zaczęłam szorować swoje ciało, jakbym chciała zmyć z siebie cały ten dzień. Zemdliło mnie na widok czerwonych śladów od moich paznokci, w kilku miejscach było widać delikatne ślady krwi, przez to że zdrapałam swoje strupy z ran po ostrzu od temperówki. (dop.aut błagam nie róbcie tego, jak chcecie sobie coś zrobić to napiszcie do mnie, może nie wybije wam tego pomysłu z głowy ale możecie mi się wygadać. Żeby nie było nikt o tym co mi napiszecie się nie dowie).
- Dlaczego ja to sobie robię? - szepnęłam do siebie. Żel pod prysznic podrażniał moje rany ale nie obchodziło mnie to. - Nie dość że jestem gruba, to jeszcze mam pełno blizn i ran. Jestem obrzydliwą szkaradą.

Położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą. Spojrzałam na zdjęcia przyklejone na ścianie.
- Tam jest mój dom, tam gdzie oni. Nie tu, nie przy monetach, nie przy Hailie. Ja tu długo nie zostanę. Tam gdzie tata, tam gdzie jest on zawsze będę bezpieczna.
Ktoś zapukał do moich drzwi.
- Włazić. - warknęłam.
Do pomieszczenia wszedł Vincent.
- Witaj Alexo.
- Do widzenia Vincencie. - na pewno nie byłam w nastroju na rozmowy.
- Trochę szacunku.
- Na szacunek trzeba zasłużyć, ty na mój jeszcze nie zasłużyłeś.
- Twój ojciec zmarł.
- Co?
- Twój ojciec jest martwy.
- T-to nie możliwe.
- Możliwe, wypadek samochodowy.
- Kolejny?
- Tak.
- Wyjdź, wyjdź z stąd, chce być sama.
Wyszedł a ja zostałam sama. Byłam w szoku.

- Noah, b-bo mój tata nie żyje. - szepnęłam do telefonu, a po moich policzkach ciekły łzy.
- Co? - ziewnął zaspany. - Al jest trzecia w nocy.
Minęło kilka godzin od rozmowy z Vincentem.
- On jest martwy, rozumiesz?!
- Al, najpierw się uspokój. Mam przyjechać?
- Nie wejdziesz tu, Vincent o to zadbał.
- Ja nie wejdę? Al wystarczy jedno twoje słowo i zaraz będę.
- Nie trzeba, dam sobie radę. - czułam jak mój głos drży.
- Okey. Chcesz pogadać?
- Nie trzeba.
Rozłączyłam się.

Spuściłam nogi z łóżka, trzęsły mi się, a po policzkach ciekły mi łzy.
- Jego nie ma. - szepnęłam. - Już nigdy mnie nie wysłucha.
Położyłam głowę na kolanach i schowałam ją w rękach. Byłam tylko ja i strach. Usłyszałam krzyki z korytarza. Próbowałam się w nie wsłuchać ale byłam z byt skupiona na uspokojeniu się. Po chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju i do mnie podbiega.
- Al, Al słyszysz mnie?
- Mhm.
Złapał za mój podbródek i kazał na siebie patrzeć.
- On umarł. - szepnęłam.
Widziałam że niewie co powiedzieć.
- Poradzimy sobie.
- Nie tym razem, będę musiała tu zostać do osiemnastki, oni o niczym nie wiedzą, ojciec nie zdążył wszystkiego wyjaśnić. - już nie płakałam.
- Alexa, damy radę, nie wiem jak, ale damy radę.
- Czemu wszyscy ostatnio umierają? Miało być lepiej.
- Bo na tym polega życie, chyba.
- Na czym?
- No, najpierw się rodzimy, później przez chwilę żyjemy, a na koniec umieramy.
Trzepnęła go w tył głowy.
- Ał, za co?
- Za plecenie głupot. Życie jest darem.
- Jest karą, a nie jakimś pieprzonym darem.
- Noah, raz jest karą a raz czymś cudownym.
- Mhm, ta na pewno. - powiedział sarkastycznie.
Przytuliłam go.

Obudziło mnie to że czułam na sobie czyjś wzrok. Otworzyłam oczy i się rozejrzałam.
- Księżniczka wreszcie wstała. - powiedział Noah.
- Któraaa godzina? - zapytałam ziewając.
- Jedenasta.
- Co?
- Jedenasta. Nie chciałem cię budzić bo tak słodko spałaś, wyglądałaś jak aniołek co się rzadko zdarza.
- A idź ty.
Zachichotał.
- Nie wyspałaś się?
- Ta.
Wtuliłam się w niego.
- Budziłaś się w nocy?
- Mhm. Steruseje mnie spotkanie z Monetami.
- Co cię w tym stresuje?
- To że za dużo powiedzą i później będę się przez to źle czuć.
- Alexa. - westchnął.
- Tak?
- Jak będzie źle masz mi powiedzieć.
- Ty mi też.
Ktoś zapukał i zanim zdążyłam powiedzieć proszę wszedł Dylan.
- Odsuń się od niej. Nie powinno cię tu być. Jak Vincent się dowie.
- Vincent wie. - odparł Noah.
- I na to pozwolił?!
- Na co? - zapytałam.
- Na. - chyba nie wiedział co powiedzieć. - Na wasze spanie ze sobą.
Nie powiem jak to zabrzmiało, ale ja i Noah próbowaliśmy nie wybuchnąć śmiechem.
- Możesz wytłumaczyć o co dokładnie ci chodzi? Bo nie dokońca rozumiem.
Chłopak usiadł opierając się o poduszki i bardziej okrywając się kołdrą. Wysunęłam się spod kołdry i położyłam się na niej a głowę na udach chłopaka. Dylan poprostu wyszedł. Noah pocałował mnie w czoło.
- Jesteś piękna.
Wstałam z łóżka i zaczęłam iść w stronę garderoby.
- Idę się przebrać.
- Okey.
Wybrałam czarne bojówki i tego samego koloru koszulkę. Poszłam do łazienki i umyłam zęby i twarz, oraz rozczesałam włosy. Wyszłam z łazienki.
- W garderobie masz jakieś swoje ciuchy i bielizne.
- Dzięki.
- Spoko.
Chłopak poszedł się ogarnąć a ja w tym czasie pościeliłam łóżko. Wyszedł z łazienki ubrany w jeansy i czarną koszulkę.
- Śniadanie?
- Nie.
- Alex.
- Nie mów do mnie Alex.
- Okey, Alexa musisz coś zjeść, woda się nie liczy.
- Jak nie jak tak. Nie chcę tam iść, nie jestem głodna. Nie możemy poprostu tu posiedzieć.
- I tak będziesz musiała się z nimi wreszcie spotkać, a ja musze już iść, obowiązki wzywają.
- Ale jest weekend.
(dop.aut. pogubiłam się w dniach tygodnia, więc zrobiłam weekend, w kolejny rozdziale będzie poniedziałek).
- Niedziela to też dzień tygodnia.
Zeszliśmy na dół. Na szczęście nikogo nie było, zjedliśmy śniadanie i odprowadziłam Noah do wyjścia.
- Widzimy się jutro, jakby co to pisz albo dzwoń. I postaraj się nikogo nie zabić. - powiedział i pocałował mnie w czoło.
- Jasne, bo zabijać mogę tylko w twoim towarzystwie. - przewróciłam oczami.
- Dokładnie.
Wsiadł do samochodu i odjechał, brama otworzyła się sama. A ja stałam na dworze do póki nie straciłam z oczu jego auta. Weszłam do środka, a na mnie czekali już Moneci. Czas się zabawić, uśmiechnęłam się diabolicznie, jeszcze mnie zapamiętają.

____________________________________________819 słów, tak miało być 1000 ale się nie wyrobiłam, ostatnio miałam naprawdę dużo na głowie. Mam nadzieje że kolejny uda mi się napisać dłuższy ale to się okaże.

Nieidealna siostra monetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz